– Proszę się nie unosić, w śledztwo zaangażowani są najlepsi funkcjonariusze – Marczuk natychmiast odparł atak biskupa.
– To nie pierwszy raz, kiedy ludzie znikają bez śladu w tym mieście, prawda, panie naczelniku? – kontynuował Walter, przywołując pozbycie się Juliana.
– Co ksiądz biskup ma na myśli? – zapytał, nad wyraz pewnie, policjant.
– Już pan naczelnik dobrze wie co. Ludzie znikają. Nie wiedzieć czemu, najczęściej właśnie na pańskiej warcie.
– Są też tacy, którzy nie znikają, tylko wyjeżdżają, prawda? To akurat może być czasem zbawienne. Choć przecież jakieś ślady zawsze pozostają…
– W ten sposób nie będziemy rozmawiać, panie naczelniku. – Walter wstał i skierował się w stronę drzwi. – Znajdźcie mojego brata. Od tego jesteście! A nie od tego, żeby tuszować ślady, których nie zdołał zatrzeć nawet deszcz!
– Widzę, że panowie mają jakąś swoją historię – podsumowała Lichota, jeszcze zanim Stanisław opuścił pomieszczenie. – Mnie, jako osobie z zewnątrz, wydaje się to co najmniej ciekawe. Prokuratura zwróci się do Waszej Ekscelencji jak najszybciej.
– Przybędę na każde pani wezwanie – odparł Stanisław i drugi raz tego dnia potarł kąciki ust.
Wyszedł z budynku chwilę później. Maj czekał na tym samym przystanku, na który podjechali dwadzieścia minut wcześniej.
Walter, zanim wsiadł do samochodu, spojrzał w stronę Trójkąta. W oknie gabinetu, który przed chwilą opuścił, ujrzał dwie twarze. Edyta Lichota i Marek Marczuk obserwowali, jak hierarcha kościelny odjeżdża.
Jednak nie wszystko tego dnia było przyjemne. Nie tak miało wyglądać to spotkanie. Lichota i Marczuk okazali się bardziej zdeterminowani, niż przypuszczał.
– Musimy uzgodnić zeznania – powiedział do kanclerza kurii.
Proces przecież wciąż trwał. A on dalej nim zarządzał.
Fragment protokołu z przesłuchania Arkadiusza Marczyńskiego
Data: poniedziałek, 31.08.2015, godzina 12.30
Przesłuchująca: prokurator Edyta Lichota
Obecny: Leszek Haratyk
Edyta Lichota: Panie Marczyński, proszę powiedzieć, co łączyło pana z Justyną Radosz.
Arkadiusz Marczyński: Justyna Radosz, to ta Justyna R.? Jedna z ofiar, o której piszą media, tak?
Edyta Lichota: Ja tu zadaję pytania.
Arkadiusz Marczyński: Nie znam Justyny Radosz.
Edyta Lichota: To dziwne, bo my wiemy, że widywano was razem. I to regularnie.
Arkadiusz Marczyński: Doprawdy?
Edyta Lichota: Tak, panie Marczyński. Dlaczego więc pan kłamie?
Arkadiusz Marczyński: Słuchajcie, po pierwsze to nie rozumiem, czemu mnie tu wezwaliście, po drugie to chyba mam prawo spotykać się, z kim chcę, prawda?
Edyta Lichota: Ależ oczywiście! Nikt panu tego nie zabrania. Tym bardziej dziwi mnie fakt, że kłamie pan w sprawie Justyny Radosz.
Arkadiusz Marczyński: (pauza) Okej, widywaliśmy się tu i tam. Na szybko, wie pani.
Edyta Lichota: No właśnie nie wiem.
Arkadiusz Marczyński: To były takie spotkania, o których nie mówi się nawet pani, pani prokurator.
Edyta Lichota: Byliście kochankami?
Arkadiusz Marczyński: Powiedzmy, że nie spotykałem się z nią tylko po to, żeby się ostrzyc. Choć fryzjerką też była świetną.
Edyta Lichota: Rozumiem. Czemu więc pan skłamał?
Arkadiusz Marczyński: Bo nie chcę o tym gadać. Nie rozumiem, czemu grzebiecie w moich prywatnych sprawach.
Edyta Lichota: Widocznie mamy swoje powody. Jak pan sądzi, czemu zginęła?
Arkadiusz Marczyński: Nie mam pojęcia. Wy mi powiedzcie!
Edyta Lichota: Panie Marczyński, a co pan wie o pozostałych ofiarach?
Arkadiusz Marczyński: Nic nie wiem!
Edyta Lichota: To dziwne, bo to bliscy pańskich kolegów.
Arkadiusz Marczyński: Wątpię, bo żaden z nich się nie skarżył, że dotknęła go tragedia.
Edyta Lichota: Może rozmawiał pan nie z tymi kolegami co trzeba.
Arkadiusz Marczyński: Co pani ma na myśli?
Edyta Lichota: Kiedy ostatni raz widział się pan z Zenonem Dryłą, Janem Kuberą i Arturem Kańskim?
Arkadiusz Marczyński: Z kim?!
Edyta Lichota: Dryła, Kubera i Kański.
Arkadiusz Marczyński: Nie wiem, o kim pani mówi.
Edyta Lichota: To dziwne, bo oni mówią, że pana znają.
Arkadiusz Marczyński: (śmiech) Nie nabierze mnie pani na takie tanie chwyty. Powtarzam, nie wiem, o kim pani mówi.
Edyta Lichota: Czyli zaprzecza pan, że zna i kiedykolwiek spotkał Zenona Dryłę, Jana Kuberę i Artura Kańskiego?
Arkadiusz Marczyński: Zgadza się.
Edyta Lichota: A co pan wie o komendancie Jerzym Walterze?
Arkadiusz Marczyński: To, co wszyscy. Że zaginął. I gówno poza tym!
Edyta Lichota: Proszę się uspokoić. Jego też pan nigdy nie spotkał?
Arkadiusz Marczyński: Nie.
Edyta Lichota: Jest pan pewny?
Arkadiusz Marczyński: Jestem, kurwa, całkowicie pewny!
Edyta Lichota: Dopytuję, bo już raz skłamał pan w naszej rozmowie. Zresztą wcześniej zrobił pan to samo w rozmowie z funkcjonariuszami policji.
Arkadiusz Marczyński: To była zupełnie inna kwestia! Do cholery, o co tu chodzi!? Jestem o coś podejrzewany? Bo z tego, co mi się wydaje, wezwaliście mnie tu w charakterze świadka!
Edyta Lichota: I tak też pana traktuję, panie Marczyński. Czemu się pan tak denerwuje?
Arkadiusz Marczyński: Bo jeśli już poruszacie kwestię mojej znajomości z Justyną, to chyba sami widzicie, że to ja jestem tutaj ofiarą, prawda?! I to ja powinienem wam zadawać pytania, czemu zginęła, kiedy znajdziecie Zelta i czemu wasz komendancik zapadł się pod ziemię! Nie sądzicie, do cholery, że kiepsko to wszystko wygląda?!
Edyta Lichota: Ma pan jakichś wrogów, panie Marczyński?
Arkadiusz Marczyński: A co to za pytanie?
Edyta Lichota: Pytam o pańskie odczucia. Ma pan dobrze prosperujący biznes. Zakład produkcji obuwia, prawda? Eksportuje pan na rynki wschodnie. Może komuś to nie na rękę?
Arkadiusz Marczyński: Wątpię. Nigdy nie miałem wrogów.
Edyta Lichota: Jakby pan sobie coś przypomniał, na przykład w sprawie znajomości z trzema panami, o których wspomniałam, proszę się do mnie zgłosić, dobrze?
Arkadiusz Marczyński: Oczywiście. To wszystko?
Edyta Lichota: Tak, może pan iść.
Rozdział 5
piątek, 9 stycznia