Wszystkiego najlepszego
Etepali
Vlora zgniotła list i rzuciła na ziemię, po czym złapała w palce grzbiet nosa.
– Użyła przeciwko mnie mojej własnej taktyki, a ja nawet się nie zorientowałam, póki nie było za późno.
Usłyszała konie, a kiedy podniosła głowę, zobaczyła zbliżających się Bo i Nilę. Uprzywilejowani zsiedli z wierzchowców. Nila podeszła do Vlory i podniosła wyrzucony list. Przeczytała w milczeniu i podała papier mężowi.
– Jeśli się roześmiejesz, Uprzywilejowany Borbadorze, strzelę cię w środek twarzy – zapowiedziała Vlora.
Bo zamaskował rozweselenie kaszlem, po czym splunął.
– Nigdy bym się z ciebie nie śmiał – zapewnił.
– To nie jest zabawne.
– Trochę jest.
– Nie. Teraz mam najbardziej uznanego generała dynizyjskiego za plecami. Ustawiła się tak, by zablokować mnie na przylądku i sprowadzić sobie posiłki. Co gorsza, przegapiłam wszystkie wskazówki.
– Wszyscy miewamy gorsze dni – pocieszył ją Bo.
– Kiedy ja mam gorsze dni, giną ludzie.
Sabastenien odchrząknął.
– Pani generał, otrzymaliśmy wiadomość z miasta. Okrzyknęli nas wyzwolicielami i zapraszają cię na spotkanie z burmistrzem.
– Nie mam na to czasu – oświadczyła Vlora. – Każ ludziom zawracać. Przejmiesz dowodzenie nad połączonymi siłami kawalerii i wyślesz ich w górę rzeki. Sprawdźmy, czy zdołasz wyprzedzić armię Etepali. Zacznij ich nękać. Spowolnij.
– Ruszamy za nią?
– Tak. Nie pozwolę, by dostała posiłki. Nie, jeśli jakoś mogę temu zaradzić.
– Co z jeńcami?
Rozkaz „ściąć” niemal uformował się na czubku języka Vlory, a ohydne coś ukryte w piersi prawie że wypchnęło słowo z jej ust, ale udało jej się je zatrzymać.
– Przekażcie ich obsadzie garnizonu w Nowym Adopeście.
– A miasto?
– Zabierzcie ich zapasy jedzenia i amunicji. Weźcie wszystko, co może nam pomóc wywalczyć sobie drogę do Landfall.
Sabastenien otworzył szeroko oczy.
– Grabimy miasto?
– Nie grabimy – odpowiedziała Vlora. – Pilnuj ludzi, żeby zachowywali się jak należy, ale zarekwirujcie co się da. Jeśli nie będą się zgadzać, daj sygnał flocie, niech wystrzeli salwę w stronę ich portu.
Była to druga lekcja, której musiała udzielić i wrogom, i sojusznikom: Fatrastanie nie byli przyjaciółmi. Adrańska armia nie przybyła tu wyzwalać. Przybyli tu, by wykonać zadanie.
– Do roboty, generale, żebyś w ciągu godziny ruszył na czele kawalerii śladem Dynizyjczyków.
16
ROZDZIAŁ
Michelowi nie podobał się pomysł opuszczenia Jamy. Za sprawą okrutnie pokręconych praw natury i wbrew zdrowemu rozsądkowi Jama stała się dlań najbezpieczniejszym miejscem w całym Landfall. Wspinał się więc, wyrywając z jej cuchnących objęć z prawdziwą niechęcią, po czym dołączył do porannych przechodniów przemierzających płaskowyż, odziany w robotnicze portki z grubej bawełny i kamizelkę. Twarz osłonił słomianym kapeluszem, którego szerokie rondo zapewniało mu cień i zarazem anonimowość. Skierował się na wschód.
Pozwolił, by tłum ogarnął go i poniósł, co kilka przecznic korygował jedynie kierunek, aż wreszcie trafił do Proctor, nieopodal miejsca, gdzie mieszkała jego matka, zanim agenci Taniela wyprowadzili ją z miasta. Zastanawiał się, nie po raz pierwszy zresztą, gdzie jest i co teraz robi. I czy wybaczyła mu te wszystkie lata, gdy kazał jej myśleć, że jest jednym z Czarnych Kapeluszy.
Michel wśliznął się do piwnicy sporej kamienicy i ruszył wilgotnym korytarzem, aż dotarł do drzwi po lewej. Jakimś cudem zamek nie był wyłamany, a drzwi wyglądały na nienaruszone. Użył klucza, ukrytego za luźną cegłą, i wszedł do środka.
Jednoizbowe mieszkanie miało tylko małe okno, niewiele większe niż głowa Michela, powietrze było tu ciężkie i zatęchłe, a do tego pełne pajęczyn.
Michel potrzebował chwili, by wyciągnąć materac z kąta, przesunąć zakurzony dywan i znaleźć właściwe sęki, których naciśnięcie pozwoliło mu podnieść deski podłogi. Pod nimi ukazał się schowek, na tyle duży, by w razie czego pomieścić człowieka. Teraz jednak krył kilka fałszywych paszportów otrzymanych od Taniela, parę tysięcy krana w gotówce i długi pojemnik na mapy, ukradziony z Domu Yareta po zakończonych sukcesem poszukiwaniach w katakumbach.
Michel wziął trochę gotówki, paszportów nie ruszył, za to przez godzinę studiował stare mapy podziemi. Kiedy już znalazł to, czego szukał, skopiował fragment jednej z nich, a potem ponownie wszystkie schował i zostawił mieszkanie dokładnie w takim stanie, w jakim je zastał.
Wrócił do Ognistej Jamy i zabrał Ichtracię z mieszkania, które dzielili, i razem już udali się do kamieniołomu Meln-Duna, by spotkać się z pozostałymi tropicielami.
Nastroje w grupie panowały dobre i na rozkaz Michela tropiciele ruszyli w głąb Jamy rozdawać łapówki i nasłuchiwać plotek. Michel pobrał od Dahrego zwitek gotówki i bony na racje, po czym poprowadził Ichtracię ulicą biegnącą wzdłuż rzeki, a potem do jednej z kamienic, którą mieli przeszukać. Odczekał w środku kilka minut, obserwując chodnik przez szczelinę w murze budynku.
– Co robimy? – zainteresowała się Ichtracia.
– Upewniamy się, że nikt nas nie śledzi.
– Myślisz, że przyszłoby im to do głowy?
– Nie – uspokoił ją Michel – ale lepiej sprawdzić, niż potem żałować. No dobrze, wszystko w porządku. Idź za mną.
Weszli dwa piętra i opuścili kamienicę, wchodząc na pajęczą sieć wiszących przejść. Nawet mając w głowie mapę z kamieniołomu, Michel trzykrotnie się pogubił, zanim doprowadził ich do miejsca przeznaczenia: wysokiego budynku, wciąż niemal w jednym kawałku. W pobliżu samego centrum Jamy.
– Jesteśmy na miejscu – oznajmił.
– A co to za miejsce? – zapytała Ichtracia z wyraźnym sceptycyzmem.
Michel zadudnił w drzwi, otworzył się wizjer i spojrzała na nich para oczu.
– Byliście umówieni?
– Nie – przyznał Michel – ale mam to. – Odliczył dokładnie osiemdziesiąt trzy krana w adrańskich banknotach i przysunął je do niewielkiego okienka w drzwiach. Natychmiast zostały pochwycone, a wizjer zatrzaśnięty.
– To miejsce jest domem najlepszego handlarza broni Palo w całej Fatraście. Nic nie mów, tylko wyglądaj groźnie. – Uniósł palec dla podkreślenia. – Ale niezbyt groźnie.
Drzwi otworzyły się gwałtownie i powitał ich szeroki uśmiech garbatego Gurlanina. Dwukrotnie skinął im głową.
– Schodami –