Krew Imperium. Brian McClellan. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Brian McClellan
Издательство: PDW
Серия: Bogowie Krwi i Prochu
Жанр произведения: Зарубежное фэнтези
Год издания: 0
isbn: 9788379646036
Скачать книгу
stało się z człowiekiem, który mi ją zabrał?

      – Kazałam go rozstrzelać.

      – Dlaczego?

      – Ponieważ sam przyznał, że poprowadził szarżę kawalerii przeciwko jednej, na wpół martwej kobiecie, a kiedy poniósł porażkę, udał trupa. Nie ma w mojej armii miejsca na takie tchórzostwo.

      – Zakładam, że wykonywał rozkazy.

      – W takim razie powinien wykonać je do końca. Powinien zginąć, próbując cię zgładzić, a nie chować się pod nieboszczykiem w nadziei, że twoi przyjaciele, Uprzywilejowani, go nie zauważą. A tak przy okazji, ten trunek jest naprawdę dobry – oznajmiła, wprawiając płyn w naczyniu w ruch. – Mogę dostać resztę butelki?

      Vlora zamknęła dłoń wokół przypinki.

      – Jest twoja.

      Etepali promieniała.

      – Wspaniale. Jestem wdzięczna za twą szczodrość. – Wzięła butelkę i stanęła przy krześle, jakby chciała dać do zrozumienia, że spotkanie dobiegło końca. Potrząsnęła flaszką w stronę Vlory. – Jeśli jutro wygram, mam nadzieję, że pomożesz mi ją osuszyć wieczorem.

      – Zanim zaniesiesz moją głowę Ka-Sedialowi?

      Etepali prychnęła pogardliwie.

      – Ka-Sedial nie jest cesarzem, choć sam zdaje się być odmiennego zdania. A ja nie jestem barbarzyńcą. Pod moją opieką będziesz odpowiednio traktowana.

      – To już coś, jak mniemam.

      Dynizyjka pogroziła Vlorze palcem.

      – To więcej niż coś. To obietnica. Słowo jest wiele warte, Vloro. Nie zapominaj o tym w swoim gniewie i rozpaczy.

      Vlora poderwała głowę, ale Etepali już zwrócona była do niej plecami. Klapa namiotu opadła i Dynizyjka zniknęła, pozostawiając Krzemień samą z niedopitym kubkiem whisky. Minęło kilka chwil, zanim płótno namiotu ponownie się poruszyło i do Vlory dołączył Bo.

      – Bardzo krótkie było to spotkanie – stwierdził.

      – Prawda? – zgodziła się Vlora nieobecnym tonem.

      – Wysunęła jakieś żądania?

      – Żadnych.

      – Wyszła z butelką whisky wartą dwa tysiące krana.

      – Ja jej ją dałam. Za to. – Vlora znów uniosła srebrną przypinkę do światła.

      – Czego zatem chciała? I tylko mi nie mów, że fatygowała się po flaszkę adrańskiego alkoholu.

      – Chciała mnie poznać.

      Bo zmarszczył nos.

      – Ja bym przyszedł po whisky.

      – Czy coś jest nie tak? – Vlora zakołysała bursztynowym płynem, po czym wychyliła kubek. Trunek przyjemnie palił gardło. – Mam przedziwne uczucie, że coś mi umknęło.

      – Odnośnie do Etepali?

      – Odnośnie do całego tego spotkania. Jakiś podtekst, którego nie odczytałam. – Postawiła kubek na krześle Etepali i wstała. – Każ ludziom posprzątać. Idę spać. Rano musimy wygrać bitwę.

      14

      ROZDZIAŁ

      Wiesz, kim ona naprawdę jest?

      Pytanie padło nieoczekiwanie, w czasie gdy Szaleni Lansjerzy rozbijali obóz, kręcąc się w ciemnościach wokół jedynego pustego miejsca, jakie zdołali wypatrzyć na przestrzeni mil. Styke przerwał zapalanie maleńkiej latarni, którą woził w jukach, i spojrzał w oczy Orza wpatrzone weń w mroku. Styke nie miał wątpliwości, o jakiej „onej” mówi człowiek-smok.

      Potem zapalił latarnię ze spokojem. Znalazł sobie miejsce na samym skraju obozowiska i teraz jedyną osobą, która pozostawała w zasięgu słuchu, była Celine. Przywiązał konia, wciąż ignorując pytanie Orza, odpalił latarnię Celine od swojej i pomógł małej rozkulbaczyć klacz. Kiedy skończył, wrócił do Amreca, a światło zawiesił na gałęzi nad głową.

      – Nie wiem, czy ona wie, kim naprawdę jest – odpowiedział wreszcie.

      – Nie mów zagadkami, Benie Styke. Muszę to wiedzieć.

      Początkowo Ben nie miał pewności, czy Orz pyta, bo chce przedyskutować pochodzenie Ka-poel, czy chodzi o to, że naprawdę nie wie. Teraz Styke zorientował się, że chodzi o to drugie. Otworzył usta, już niemal gotów odpowiedzieć, i wrócił myślami do własnych relacji z Lindet. Dochowywał tej tajemnicy niemal całe swoje życie.

      – To nie są moje sprawy i nie mnie powinieneś o to pytać – powiedział w końcu.

      – Ale ty wiesz? – W głosie Orza słychać było wyraźne naglące tony.

      – Wiem.

      Wśród cieni, jakie obudziła latarnia, Styke widział, jak Orz zaciska zęby. Ben doszedł do wniosku, że w przypadku każdego innego rozmówcy człowiek-smok uciekłby się do przemocy, żeby uzyskać odpowiedź. Właściwie nadal mógł tak uczynić. Dlatego też Styke niby przypadkiem położył dłoń na swej torbie i zacisnął ją na jednym z dodatkowych noży.

      – Początkowo nie uznałem tego za coś istotnego. Bardzo głupie przeoczenie z mojej strony – odezwał się wreszcie Orz. – Założyłem, że Palo mają własne Kościane Oczy i ona jest jednym z nich.

      – Mają – odparł Styke. Z tego, co mówiono, głęboko na bagnach żyło kilku czarowników krwi, ale większość Kościanych Oczu wśród Palo stanowiła plemienna starszyzna, i to tylko z nazwy.

      – Może i mają. Ale przyglądam się jej rysom od dnia, gdy spotkaliśmy tamtych rekrutów. Ona nie jest Palo. Jest Dynizyjką. Nie wiem, jak mogłem przegapić coś tak oczywistego.

      – Nie musisz mieć o to do siebie pretensji – stwierdził Styke. Zdjął z Amreca siodło i torby, po czym przygotował sobie posłanie, a juki położył obok. Orz nie zauważył kpiny w odpowiedzi albo postanowił to zignorować.

      – Ale kiedy uświadomiłem sobie, że ona jest Dynizyjką, natychmiast zrodziły się kolejne pytania. Co robiła w Fatraście? Jak mogłem nie wiedzieć, że istnieje Kościane Oko o takiej potędze? Należy do kamaryli Sediala czy została wyrwana spod jego władzy i przeszła na stronę wrogów? Należy do innego Domu?

      Styke zlekceważył tę kaskadę wątpliwości. Sprawdził kopyta Amreca i zaczął szczotkować jego boki. Orz przyglądał się tym zabiegom z miną wyrażającą frustrację. Kucał na skraju światła niczym stwór, który wypełzł z bagna i nie może się zdecydować, czy podoba mu się to, co zobaczył.

      – Jeśli ma koneksje w Dynizie – Orz podjął wygłaszanie swych przemyśleń – to powinna wiedzieć o stolicy. Powinna wiedzieć o Zębatych Mokradłach. Ostrzegła cię?

      – Nie wiedziała – odpowiedział Styke cicho.

      – Nie pochodzi z Dynizu, ale ma dynizyjskie imię i dynizyjskie rysy. – Orz ściągnął brwi w gniewnym grymasie. – Słyszałem pogłoski o Dynizyjczykach uciekających z kraju od samego początku wojny domowej aż po jej koniec. Jest zaginionym członkiem Domu? Wielu ich żyje w Fatraście?

      – Nic o tym nie wiem.

      Styke skończył przygotowania do snu i obrócił się w stronę człowieka-smoka. Zauważył już, że ten pilnował wyrazu twarzy starannie i decydował o tym, które emocje mogą się na niej odbić. W tej chwili wyglądał na głęboko zamyślonego, skupionego na wewnętrznych rozważaniach,