Tully obiegła auto z przodu i otworzyła drzwi. Wsuwając się na miejsce kierowcy, włożyła kluczyk do stacyjki, szarpnęła dźwignię na wsteczny i wcisnęła pedał gazu. Zakołysało nimi do tyłu i uderzyły o coś twardego. Kate poleciała do przodu jak kukła i rozbiła sobie czoło o deskę rozdzielczą, a potem osunęła się na fotel. Oszołomiona otworzyła oczy i spróbowała się skupić. Tully była obok i otwierała korbką okno od strony kierowcy.
A tam w ciemności stał stary, dobry posterunkowy Dan, człowiek, który wywiózł Tully ze Snohomish trzy lata temu.
– Wiedziałem, że wy, dziewczyny z Firefly Lane, dacie mi jeszcze popalić.
– Żeż kurwa – powiedziała Tully.
– Nieładnie, Tallulah. A teraz wysiądź, proszę, z samochodu.
Pochylił się i spojrzał na Kate.
– Ty też, Kate Mularkey. Koniec imprezy.
Na posterunku od razu je rozdzielono.
– Ktoś przyjdzie z tobą porozmawiać – powiedział posterunkowy Dan, prowadząc Tully do pokoju na końcu korytarza.
Stalowoszare biurko i dwa krzesła stały samotnie pod zwisającą z sufitu mocną żarówką. Ściany miały obrzydliwy zielony kolor, a podłoga była ze zwykłego, nierównego betonu. W pomieszczeniu dało się wyczuć smutny odór: połączenie potu, uryny i dawno rozlanej kawy. Całą lewą ścianę zajmowało lustro. Wystarczyło obejrzeć jeden odcinek serialu Starsky i Hutch, żeby wiedzieć, że to tak naprawdę okno. Tully zastanawiała się, czy po drugiej stronie weneckiego lustra jest już pracownica opieki społecznej, która kręci głową rozczarowana i mówi: „Tamta fajna rodzina już jej nie zechce”, albo prawnik, który nie będzie wiedział, co powiedzieć.
Albo Mularkeyowie.
W tym momencie aż jęknęła z przestrachu. Jak mogła być taka głupia? Mularkeyowie lubili ją aż do dziś, a ona wszystko to zniszczyła. I dlaczego? Bo była przygnębiona odrzuceniem przez matkę? Powinna się już była do tego przyzwyczaić. Czy to coś nowego?
– Już nie będę taka głupia – powiedziała, patrząc prosto w lustro. – Jeśli dostanę jeszcze jedną szansę. Będę grzeczna.
Potem czekała, aż ktoś wpadnie do środka, może z kajdankami, ale minuty mijały w tej cuchnącej ciszy. Tully przestawiła jedno z czarnych plastikowych krzeseł w róg pokoju i usiadła.
Powinnam była wiedzieć lepiej. Zamknęła oczy, myśląc cały czas o tym samym. A tej myśli, niczym cień formujący się o zmierzchu, towarzyszyła inna: Czy będziesz dla Katie dobrą przyjaciółką?
– Jak mogłam być taka głupia? – Tym razem Tully nawet nie zerknęła na lustro. Nikogo za nim nie było. Kto miałby na nią patrzeć, na dziecko, którego nikt nie chce?
Po drugiej stronie pokoju przekręciła się gałka drzwi. Tully się spięła. Wbiła palce w uda. Bądź grzeczna, Tully. Zgadzaj się ze wszystkim, co powiedzą. Rodzina zastępcza jest lepsza niż poprawczak.
Drzwi się otwarły i do pokoju weszła pani Mularkey. W spranej kwiecistej sukience i znoszonych białych tenisówkach wyglądała na zmęczoną i rozbitą, jakby obudzono ją w środku nocy i ubrała się w to, na co natrafiła po omacku.
I tak pewnie było.
Pani Mularkey sięgnęła do kieszeni sukienki po papierosy. Gdy je znalazła, zapaliła jednego. Przez kłąb dymu przyglądała się Tully. Jej smutek i rozczarowanie były równie widoczne jak papierosowy dym. Tully ogarnął przemożny wstyd. Oto jedna z bardzo niewielu osób, które kiedykolwiek w nią wierzyły, a ona ją zawiodła.
– Co z Kate?
Pani Mularkey wydmuchnęła dym.
– Bud zabrał ją do domu. W najbliższym czasie raczej nie będzie z niego wychodzić.
– Och. – Tully jęknęła.
Czuła się okropnie. Wszystkie jej przewiny były ewidentne, na pewno, od kłamstw, które opowiadała, przez sekrety, które utrzymywała, po łzy, które wypłakała. Pani M. to wszystko widziała.
I nie podobało jej się to, co widzi. Tully nie mogła jej winić.
– Wiem, że was zawiodłam.
– Owszem, zawiodłaś. – Pani Mularkey odsunęła krzesło od biurka i usiadła przed Tully. – Chcą cię wysłać do poprawczaka.
Tully spuściła wzrok na swoje dłonie, bo nie mogła wytrzymać rozczarowania, które dostrzegała na twarzy pani M.
– Rodzina zastępcza mnie już teraz nie zechce.
– Rozumiem, że twoja matka odmówiła wzięcia cię pod opiekę.
– Co za niespodzianka. – Tully usłyszała, że głos jej się łamie. Wiedziała, że to zdradza, jak bardzo czuje się zraniona, ale nie potrafiła tego ukryć. Nie przed panią M.
– Katie uważa, że powinni ci znaleźć inną rodzinę.
– Cóż, Katie żyje w innym świecie niż ja.
Pani Mularkey odchyliła się do tyłu. Zaciągnęła się papierosem, wypuściła dym i powiedziała cicho:
– Chce, żebyś zamieszkała z nami.
Te słowa były niczym cios prosto w serce. Tully wiedziała, że będzie potrzebować bardzo dużo czasu, by o tym zapomnieć.
– Taa, pewnie.
Pani Mularkey powiedziała:
– Dziewczyna, która mieszkałaby w naszym domu, musiałaby pomagać w domowych obowiązkach i przestrzegać reguł. Pan Mularkey i ja nie tolerujemy nieposłuszeństwa.
Tully gwałtownie podniosła wzrok.
– O czym pani mówi? – Nie potrafiłaby nawet ubrać w słowa tej nagłej nadziei.
– I z całą pewnością żadnego palenia.
Tully wpatrywała się w nią, a łzy piekły ją w oczy, ale ten ból był niczym w porównaniu z tym, co działo się wewnątrz niej. Czuła, jakby się miała zaraz przewrócić.
– Czy to znaczy, że mogę zamieszkać z wami?
Pani M. nachyliła się i dotknęła policzka Tully.
– Wiem, jakie ciężkie miałaś dotąd życie, Tully, i nie zniosłabym, gdyby znowu się takie stało.
Zamiast upaść, Tully poczuła, jakby się uniosła. Rozszlochała się. Płakała nad wszystkim – nad babcią, nad rodziną zastępczą, nad Chmurą. Odczuwana przez nią w tej chwili ulga była najpotężniejszym uczuciem, jakiego Tully w życiu doznała. Drżącymi dłońmi wyciągnęła pogniecioną i opróżnioną do połowy paczkę papierosów z torebki i podała ją pani Mularkey.
– Witamy w naszej rodzinie, Tully – powiedziała pani M. po chwili ciszy.
Przyciągnęła Tully do siebie i pozwoliła jej się wypłakać.
Przez następne lata Tully będzie wspominać ten moment jako początek czegoś nowego w swoim życiu, chwilę, w której stała się kimś innym. Gdy mieszkała u głośnej, zwariowanej, kochającej rodziny Mularkeyów, odnalazła w sobie zupełnie nową osobę. Nie miała już tajemnic, nie kłamała, nie udawała kogoś innego, a oni ani razu nie zachowali się tak, jakby była niemile widziana albo niewystarczająco dobra.
Gdziekolwiek się potem znalazła, zawsze pamiętała tamten moment i tamte słowa: „Witamy w naszej rodzinie, Tully”. Już zawsze myślała o tym ostatnim roku w liceum, gdy były z Kate nierozłączne i stanowiły część jednej rodziny, jak o najlepszym roku w swoim