– Jesteś pewny, że go widziałeś?
– Na pewno.
– Gdzie dokładnie?
– Pewnie bym nie zapamiętał, bo i dlaczego. Ale to mi mocno utkwiło. Siedziałem do późna w biurze. Przez okno widzę plac, gdzie podjeżdżają ze złomem. Była noc, tylko lampy przed budynkiem oświetlały teren. Nagle coś mignęło mi w oknie, jakiś cień. Usłyszałem krzyk. Takie bardziej wołanie. Jezu, ale się wystraszyłem. Ten facet naraz wyrósł tuż przede mną. Wlepił twarz w szybę okna. Zaraz jednak odwrócił się i zaczął uciekać. Wybiegłem na zewnątrz, bo mnie to bardzo zaniepokoiło. No nie ukrywam, że bardziej z troski o własne interesy. Chciałem zobaczyć, co się dzieje.
– I? – wtrąca Arek.
– Facet biegł. Ale ktoś go zawołał i no… On zaraz zatrzymał się i wrócił posłusznie jak kundel. Z głową w dół, zgarbiony, nie spojrzał już na mnie.
– Gdzie wrócił? – dopytuje Lubosz.
– Nie mam pojęcia. Wiem tylko tyle, że w stronę samochodu. Facet oślepiał długimi. Stał obok, ale nie widziałem go przez te światła. Silnik miał zgaszony. Widziałem, jak mężczyzna ze zdjęcia idzie do tego światła, w stronę samochodu, a potem odjeżdżają.
– Jakie to było auto? – pyta Bogucki.
– Nie mam pojęcia. Jakiś sedan stary, chyba nissan, ale nie widziałem wyraźnie.
– Kiedy to wszystko się stało?
– Ja wiem… ze trzy miesiące temu.
Arek z Markiem spoglądają po sobie. Czas przed wypadkiem.
– Nie zastanowiła cię ta sytuacja? – docieka policjant.
– Właśnie zaciekawiła, dlatego w ogóle ruszyłem się z biura. Co miałem jeszcze zrobić? Nie wiedziałem, co się tak naprawdę dzieje. Poza tym nie takie rzeczy widywałem. Różne akcje odchodzą na tym zapomnianym przez Boga poletku.
Lubosz zbliża się do przesłuchiwanego, kładzie dłonie na blat i pochyla się bliżej.
– Co usłyszałeś?
– To znaczy?
– Co takiego zawołał ten mężczyzna z samochodu, że powstrzymał faceta przed ucieczką?
– Właśnie to miałem wam jeszcze powiedzieć. Trochę chora akcja, ale tak jak mówiłem, nie takie rzeczy widywałem, a u nas też panuje jedna zasada. Lepiej nie wtykać nosa do nie swoich spraw.
– Co usłyszałeś?
Pałącki robi długą pauzę, w końcu rzuca:
– Coś w stylu: sam o to prosiłeś. Wszystko gotowe i takie tam…
– Jakie tam? Mów, co dokładnie pamiętasz – rozkazuje Lubosz, wbijając kłykcie mocniej w twardy blat stołu.
Pałącki wyciera czoło wierzchem dłoni. Naraz to, co próbuje przekazać, jawi mu się jako kompletny stek bzdur. Czuje się niekomfortowo, zwłaszcza bombardowany przez natarczywe, wyczekujące spojrzenia śledczych. Musi jednak powtórzyć dokładnie to, co usłyszał tamtej nocy.
– Najpierw go przywołał, tak jak mówiłem, a ten facet szedł posłusznie jak zbity pies. Tak mi się to wryło w pamięć. Stanąłem z boku, całkiem w cieniu. Nie mógł mnie zobaczyć.
– I co jeszcze mówił? – dopytuje Lubosz.
– Coś naprawdę dziwnego. Nie kumam kompletnie, o czym ten facet gadał. Może powinniście szukać wśród nurków? Powtarzał, że czeka na niego skafander.
– Co?
– Tak powiedział. Wszystko gotowe. Czeka na ciebie skafander.
12
Nadchodzi południe ponurego, deszczowego dnia, gdy schowane za gęstymi chmurami słońce równie dobrze mogłoby zapowiadać wieczór. Lekka mżawka powoduje, że Marek nie może dobrać odpowiedniej szybkości wycieraczek samochodowych. Decyduje się ręcznie włączać mechanizm, co zaczyna go irytować. W dodatku nagrzewnica daje o sobie znać, łykając płyn chłodzący, co skutkuje tłustymi smugami odkładającymi się na szybach.
– Co za cholerna pogoda – narzeka Bogucki, próbując dojrzeć jezdnię przez zaparowane szyby.
– Gówniany cały rok – oznajmia Lubosz. – Weź coś zrób z tym autem. Można się zabić.
– Nagrzewnica do wymiany. Płyn ucieka. Byłem w warsztacie. Chcieli auto na minimum tydzień. Żeby się do tego dostać, trzeba rozebrać pół kokpitu. Policzą jak za zboże.
– Mogłeś wziąć służbowy.
– Nie zdążyłem. Zgarnęli mi wóz.
– Mam furę pożyczoną od kumpla.
Marek rzuca mu wymowne spojrzenie.
– Co tak patrzysz? Dzisiaj jeszcze nie piłem – broni się Arek.
– Nic nie mówię.
– Wodę piłem. Bo dowiedziałem się dzisiaj od pewnej osoby, że trzeba dużo wody pić. Uwierzysz? Jakie to proste.
– Zacząłeś chodzić do dietetyka? – Marek wychyla się zza kierownicy, by między zaparowanymi fragmentami szyby dojrzeć drogę, niczym fretka wyczuwająca niebezpieczeństwo.
– Jeszcze nie ocipiałem. Komisarz Holica sprzedał mi tę wiedzę.
– Dzisiaj z tobą rozmawiał?
– Aha. Miałem mieć spotkanie z komisją. Zamiast nich pojawił się Holica. Złożył mi propozycję nie do odrzucenia. Podobno Trewski zniknął. Wiesz coś o tym?
Arek streszcza poranną rozmowę z komisarzem Holicą.
– Wiem, że zniknął. O propozycji nie słyszałem.
– Mówił, że pomoże mi przed komisją. Dlaczego?
– Może chce zrekompensować ci ostatnią wizytę, gdy zaaranżował spotkanie, o które go prosiłem – wyjaśnia Bogucki. – Bardziej jednak obstawiałbym to, co powiedziałeś. Że chce, byś znalazł Trewskiego i mu dowalił.
– Okej, rozumiem, że nie chce sobie brudzić rączek i chce oddać przysługę znajomej. Że po prostu wykorzystuje okazję. Już pomógł mnie przywrócić. Mogę ci asystować w śledztwie. Ale czy to nie podpucha?
– Nie rozumiem.
– Odnajdę wam Trewskiego, postraszę go, kutas się poskarży, a komisja będzie miała kolejny argument na niezrównoważonego emocjonalnie policjanta, którego w końcu należy odsunąć od służby.
– Nie mam pojęcia, czy coś tam nie jest lepione… Ale po co Holica miałby cię udupić? Z tego, co wiem, w tym tygodniu idzie na emeryturkę, ma być impreza.
– No to zajebiście… Faktycznie w takim razie wstawi się za mną w komisji. Wyśle list intencyjny, zanim pojedzie na ryby.
– Wiesz, wydaje się, że chce mieć chłop czystą kartę. By nikt nie łączył go z Trewskim. A przed emeryturą na pewno załatwi ci dobrą opinię.
– Jak dobrze go znasz?
– Średnio. Tylko od strony zawodowej. Profesjonalista. Nigdy mnie nie zawiódł. Zawsze skłonny do pomocy mimo różnicy pokoleń. On lubi pomagać, ale nie bezinteresownie. Taki typ, który wie, że sam może potrzebować przysługi.
– Mógł się ustawić z górą, żeby mnie udupić?
– Głową nie ręczę. Po prostu uważaj, jak dojdziesz do Trewskiego. Trzymaj nerwy na wodzy. I tyle.