Lubosz odkrył prawdziwe intencje Opraka. Tajniak zaczął tak naprawdę wieść wygodne życie po drugiej stronie barykady, sprzedając policji fałszywe informacje. Zdekonspirował go. Niejednokrotnie się jednak zastanawiał, czy nie warto było zaczekać. Czy nie pokrzyżował planów operacyjnych, wsypując Opraka? Cóż, takie dostał zadanie od „góry”.
Tuż obok Marek rzuca zdjęcie kierowcy z wypadku, który prowadził nissana sunny. Jakość jest słaba, stop-klatka wykonana z nagrania telefonem chłopca siedzącego w mercedesie podczas zatoru na drodze, gdy samochód z Sylwią, Mateuszem Kmitą oraz Rafałem Wawraszem wypadł poza jezdnię. Pod zdjęciem kładzie kolejne dwa, tym razem z kamery w szpitalu, dwa ujęcia również niewyraźne, czapka z daszkiem kryje głowę. Dodaje czwartą fotografię, na widok której Arek wyraźnie się ożywia.
Lubosz chce zadać kilka pytań, powstrzymuje się jednak, by nie psuć pracy śledczego.
Na stoliku, w utworzonym tak szeregu ląduje następna fotografia – Paweł Opolski, były chłopak Sylwii, ostatnia osoba, która widziała córkę Lubosza tuż przed zniknięciem.
Na blat trafia też zdjęcie Trewskiego.
Detektyw Krótkowski.
Mężczyzna podający się za księdza, kierowca nissana, porywacz Sylwii.
Żerkowski.
Oprak.
Opolski.
Wszyscy podejrzani, połączeni w niejasny sposób ze zniknięciem Sylwii.
– Przyjrzyj się dokładnie zdjęciom – nakazuje Bogucki. Zostawia na blacie równo ułożone fotografie oraz otwartą teczkę z dokumentami. – My skoczymy po kawę. A po powrocie oczekujemy konkretnych odpowiedzi. Więc zastanów się dobrze, czy twoją firemkę czeka świetlana przyszłość czy upadek. – Spogląda na Arka. – Kolega wspomniał o najbardziej prawdopodobnym rozwiązaniu. Komornik może szybko położyć łapę na całych twoich oszczędnościach. A jak nie będziesz płacił, to w areszcie lub więzieniu znajdą dla ciebie odpowiednią fuchę, co nie, Arek?
Lubosz gasi papierosa w słoiczku wypełnionym po brzegi petami.
– Tak, oni lubią takich bystrych biznesmenów. Będziesz im nieustannie pisać odwołania, apelacje, zgłoszenia do naczelnika i tak w kółko.
– Układ jest prosty – dodaje Marek. – Ty decydujesz.
10
– Myślisz, że on coś będzie wiedział? – pyta z powątpiewaniem Lubosz. – Sra w gacie przed komornikiem i tyle. Znajdzie byle powód, żeby puścić go wolno.
– Musiał coś widzieć – stwierdza Marek, patrząc na przesłuchiwanego przez lustro weneckie. – Był w tamtym miejscu na co dzień. Zna je na wylot. I pewnie każdego, kto tam się kręci.
Arek wyjmuje z paczki kolejnego już papierosa.
– Zakurzysz się na śmierć – komentuje Marek. – Albo przepalisz cały hajs.
– Myślę, że oba warianty są prawdopodobne.
Lubosz co chwila zbliża papierosa do ust. Jego dłoń drży. Marek z niepokojem spogląda na kolegę.
– Trzymasz się jakoś?
– Nie mam wyjścia – odpowiada Lubosz. – Tylko myśl o Sylwii pcha mnie do przodu.
– A Ewelina? Macie jakiś kontakt?
– A jak myślisz?
– Nadal w rękach pocieszyciela szamana?
– Wchodzisz na śliski grunt.
– Bo?
– Mam ci przypomnieć o zajebistym pomyśle, w którego realizacji pomagałeś Ewelinie?
– Myślałem, że już to sobie wyjaśniliśmy.
– To nadal we mnie siedzi.
– Nie wiem, jak to inaczej wytłumaczyć. Chcieliśmy jak najlepiej. Sylwia miała swoje problemy. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, co czułem, gdy zobaczyłem ją w tym samochodzie. Na początku nie dowierzałem. To było niczym cud. Zaraz jednak byłem przerażony. Bałem się, że nie żyje. A później czułem osobisty przymus, by jej pomóc. Myślisz, że nie obchodziło mnie jej zdrowie? Chciałem ją odwiedzać jak najczęściej.
– Po co tak naprawdę byłeś wtedy w szpitalu?
– Zależy kiedy. Doglądałem, czy się wybudziła ze śpiączki. Gdy na siebie trafiliśmy, przyniosłem jej kolczyk, który znalazłem w samochodzie.
Arek kładzie stopę na siedzisko krzesła, opierając łokieć o kolano. W tej ekwilibrystycznej pozie powoli pali papierosa, wgapiając się w zatrzymanego, który siedzi za szybą.
– Arek, człowieku, robimy, co w naszej mocy… Obiecuję ci, że dorwiemy tego drania, znajdziemy Sylwię. Wtedy musisz wyjechać. Musicie sobie razem z tym wszystkim poradzić. Może wtedy… może jeszcze uda się odbudować relacje z Eweliną.
– To zamknięty rozdział.
– Masz kogoś? – pyta Marek bez ogródek.
– W sensie?
– Związku.
– Nie. Jestem wolnym ptakiem.
– Brzmi dwuznacznie.
Arek ani drgnie. Kiedyś przynajmniej uśmiechnąłby się na żart lub odpowiedziałby ciętą ripostą. Pewnie kontynuowałby, sprowadzając temat do sprośnych dowcipów. Teraz jest jak kamień i wulkan w jednym. Bogucki nie chciałby siedzieć w jego głowie i czytać z czarnych myśli kłębiących się w umyśle kolegi.
– Dobra, już nic nie mówię – dodaje Marek.
– Nie poruszaj tematu Eweliny w mojej obecności. Tylko tyle.
Arek wyjmuje kolejną fajkę.
– Ale to muszę skomentować. Jak nie rzucisz, to może coś zdrowszego?
– Nie rozumiem.
– Nie słyszałeś o tych nowych fajkach…
– E-papierosach?
– Nie. Te fajki bez dymu. Wkładasz taką mniejszą fajkę do urządzonka, które podgrzewa tytoń, ale go nie spala.
– Słyszałem o tym. Kolejne dziadostwo dla jeleni.
– Nie do końca. Podobno zdrowsze, bo bez dymu.
Arek odwraca głowę i w końcu się uśmiecha, wyjaśniając:
– To trochę taka masturbacja. Niby fajnie, ale… czegoś brakuje.
Marek wraca pamięcią do dawnych lat, gdy zaraz po pracy chodzili na piwo, wymieniali się anegdotami, mieli opracowaną teorię na każdy temat i chęć podboju świata, która wyparowała wraz z upływem czasu. Czy gdyby wtedy znali przyszłość, zachowywaliby się inaczej, poważniej? Czy zrobiliby wszystko, aby tak pokierować swoim życiem, by znaleźć się z dala od codziennych ludzkich tragedii, na które się uodpornili? Pracując w policji, mając styczność ze zbrodniami, których miejsca musieli badać, stali się obojętni. Dopiero osobista tragedia Lubosza wyrwała ich z wypracowanej latami obojętności. Oswajane demony wydostały się z piekła.
– Zobacz… – mówi Arek.
Patrzą przez lustro weneckie. Pałącki wyraźnie przypatruje się otwartej teczce pozostawionej przez Marka. Coś przykuwa jego uwagę w taki sposób, że mężczyzna aż się podnosi lekko i nachyla nad blatem.
Zdjęcie.
Sięga powoli po jedną z fotografii. Przygląda się jej z uwagą. Po chwili podnosi wzrok i przenosi go na swoje odbicie w lustrze,