Prezydent podpłynął do niej.
– Jak pani sobie radzi w biurze prasowym, Mario? – zapytał, jakby to była najważniejsza kwestia na świecie.
– Bardzo dobrze. Dziękuję, panie prezydencie.
– Pierre jest dobrym szefem?
– Świetnym, wszyscy go lubią.
– Ja też go lubię.
Z tej odległości Maria dostrzegła nikłe zmarszczki przy kącikach oczu i ust Kennedy’ego, a także szczyptę siwizny na gęstych rudobrązowych włosach. Jego oczy nie były całkiem niebieskie, miały orzechowy odcień.
Wie, że mu się przyglądam, pomyślała, jednak wcale mu to nie przeszkadza. Może przywykł, a może to lubi.
– Jakie prace pani wykonuje? – zapytał z uśmiechem.
– Różne – odparła. Czuła się wyróżniona. Być może prezydent chciał być wobec niej miły, ale zdawało się, że zadaje pytania z nieudawaną ciekawością. – Przeważnie zbieram i przeglądam materiały dla Pierre’a. Dzisiaj rano przesiewałam wystąpienie Castro.
– Dobrze, że spadło to na panią, a nie na mnie. Jego mowy są długachne!
Maria roześmiała się. Jestem na basenie z prezydentem i żartujemy sobie z Fidela Castro.
– Czasem Pierre prosi mnie o napisanie komunikatu prasowego i to lubię najbardziej.
– Proszę mu powiedzieć, żeby robił to częściej. Jest pani w tym dobra.
– Dziękuję, panie prezydencie. Nie potrafię wyrazić, jak wiele to dla mnie znaczy.
– Jest pani z Chicago, prawda?
– Tak, panie prezydencie.
– Gdzie pani teraz mieszka?
– W Georgetown. Wynajmuję wspólne mieszkanie z dwiema koleżankami, które pracują w Departamencie Stanu.
– To świetnie. Rad jestem, że się pani zadomowiła. Wysoko cenię pani pracę i wiem, że Pierre też ją docenia.
Odwrócił się i zaczął rozmawiać z Jenny, lecz Maria nie słyszała słów. Była zbyt uszczęśliwiona. Prezydent pamiętał jej imię, wiedział, że pochodzi z Chicago, i uważał, że dobrze wypełnia swoje obowiązki. Poza tym nie sposób nie zauważyć, że jest niesłychanie atrakcyjnym mężczyzną. Maria była w siódmym niebie.
Dave spojrzał na zegarek.
– Jest dwunasta trzydzieści, panie prezydencie.
Maria zdziwiła się, że spędziła na basenie aż pół godziny. Miała wrażenie, że upłynęły zaledwie dwie minuty. Jednak prezydent wyszedł z wody i skierował się do przebieralni.
Dziewczęta także wyszły.
– Poczęstujcie się kanapkami – zachęcił Dave.
Podeszły do stolika; Maria chciała coś przekąsić – to była przerwa na lunch – lecz miała wrażenie, że żołądek skurczył jej się do rozmiarów szpilki. Wypiła butelkę przesłodzonego napoju gazowanego.
Dave odszedł i dziewczęta przebrały się w szatni. Maria spojrzała w lustro. Jej włosy były lekko wilgotne, ale fryzura nie ucierpiała.
Pożegnała się z Jenny i Jerry i wróciła do biura. Na jej biurku leżał gruby raport o stanie służby zdrowia i kartka od Salingera, który chciał, by w ciągu godziny napisała dwustronicowe streszczenie.
Zauważyła spojrzenie Nelly.
– No i o co chodziło?
Maria zastanawiała się przez chwilę.
– Nie mam pojęcia – odparła w końcu.
*
George otrzymał informację z zaproszeniem do Josepha Hugo w siedzibie FBI. Hugo pracował obecnie jako osobisty asystent dyrektora J. Edgara Hoovera. Z kartki dowiedział się, że Biuro posiada ważne informacje o Martinie Lutherze Kingu, którymi Hugo chce się podzielić z pracownikami prokuratury generalnej.
Hoover nienawidził doktora Kinga. W FBI nie było ani jednego czarnego agenta. Dyrektor nienawidził również Roberta Kennedy’ego. Wielu było ludzi, których nienawidził.
George pomyślał, że może odmówić. Nie miał najmniejszej ochoty rozmawiać z Hugo. Uważał go za gnoja, który zdradził aktywistów ruchu praw obywatelskich i jego, George’a, osobiście. Wciąż jeszcze czasami odczuwał ból przedramienia zranionego podczas starcia w Anniston. Hugo gapił się na to, gawędził z policjantami i ćmił papierosa.
Z drugiej jednak strony, jeśli FBI zdobyło niekorzystne informacje o Martinie Lutherze Kingu, wolał je poznać pierwszy. Może przyłapali go na romansie pozamałżeńskim lub czymś podobnym. George chętnie skorzystałby z szansy, by ukrócić rozpowszechnianie złych wiadomości o ruchu praw obywatelskich. Wolał, żeby nie roznosił ich ktoś taki jak Dennis Wilson. Dlatego postanowił wybrać się do Hugo i narazić na jego ewentualne przechwałki.
Siedziba FBI mieściła się na innym piętrze gmachu, w którym znajdował się Departament Sprawiedliwości. Pokój asystenta był mały i sąsiadował z gabinetem dyrektora. Hugo miał krótko obcięte włosy – była to popularna fryzura wśród pracowników FBI – i nosił gładki popielaty garnitur, białą nylonową koszulę i granatowy krawat. Na biurku leżała paczka papierosów mentolowych oraz teczka.
– Czego chcesz? – zapytał George.
Hugo wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Jeden z doradców Martina Luthera Kinga to komunista – obwieścił z uśmiechem.
To była szokująca informacja i mogła pogrążyć cały ruch praw obywatelskich. George poczuł, że robi mu się zimno. Trudno dowieść, że ktoś nie jest komunistą, a poza tym prawda mało się liczyła: ważna była zabójcza sugestia. Tak jak z oskarżeniami o czary w średniowieczu, łatwo było wzniecić nienawiść głupców i ignorantów.
– Kto jest tym doradcą? – chciał wiedzieć George.
Hugo zerknął w teczkę, jakby potrzebował odświeżyć sobie pamięć.
– Stanley Levison.
– Nazwisko nie wskazuje, by to był Murzyn.
– Bo to Żyd – odparł Hugo, wyjmując z teczki zdjęcie i kładąc na biurku.
George spojrzał na niczym niewyróżniającą się białą twarz, przerzedzone włosy i duże okulary. Mężczyzna nosił muszkę zamiast krawata. George poznał w Atlancie doktora Kinga i jego ekipę i nie zobaczył nikogo podobnego.
– Jesteś pewien, że ten mężczyzna należy do Konferencji Chrześcijan Południowych?
– Nie powiedziałem, że pracuje u Kinga. To adwokat z Nowego Jorku i zarazem dobrze prosperujący biznesmen.
– A więc w jakim sensie jest jego doradcą?
– Pomógł Kingowi wydać książkę i bronił go przed sądem w Alabamie w sprawie o uchylanie się od podatków. Nie spotykają się często, ale rozmawiają przez telefon.
George wyprostował się.
– Skąd możesz o tym wiedzieć?
– Mam swoje źródła – odparł z zadowoloną miną Hugo.
– Twierdzisz, że doktor King co pewien czas dzwoni do adwokata w Nowym Jorku i zasięga u niego porad w kwestiach płacenia podatków