W pierwszym recepcjonista przyglądał mu się przez chwilę, po czym powiedział – niemal przekonującym tonem – że niestety nie mają żadnych wolnych pokoi.
Przeszedł na drugą stronę ulicy. W kolejnym hotelu hol wydawał się przestronniejszy niż wnętrze opery. Wokół Yermiego unosił się gwar rozmów w różnych językach. Często rozbrzmiewał rosyjski, w pewnej chwili udało mu się nawet wychwycić hebrajski. W recepcji siedziały same kobiety, co zdecydowanie zwiększało jego szanse na powodzenie.
Recepcjonistka wysłuchała go uważnie, kiedy wyjaśniał, że nie ma karty kredytowej. Po konsultacji z kierowniczką zmiany wróciła z propozycją rozsądnego kompromisu: w takich okolicznościach i bez wcześniejszej rezerwacji hotel może ugościć Yermiego wbrew ogólnym regulacjom, ale płatność – nawet gdyby chciał zostać tylko na jedną noc – musi zostać uregulowana z góry. Następnie kobieta skserowała jego paszport i zaoferowała pomoc w wypełnieniu dokumentów, które mu podsunęła. Przepisała jego dane z dokumentu: Vladislav Yerminski. Narodowość: Izrael. Wiek: 21 lat. Podyktował jej adres i kod pocztowy. Rodzaj wizyty: Służbowa? Turystyczna? Inna? „Służbowa”. Po przekazaniu kobiecie dwustu pięćdziesięciu euro – połowy posiadanej gotówki – Yermi odebrał klucz do pokoju 5508. Jego nadzieja się ziściła: karta magnetyczna była zakodowana trzydziestodwubitowym szyfrem. Bułka z masłem.
Pokój był mniejszy, niż Yermi się spodziewał za taką cenę, ale opłata obejmowała też możliwość podpięcia się do hotelowej sieci Ethernet, i tylko to się liczyło. Okna były odsłonięte; roztaczał się z nich widok na frontową ścianę opery, przyozdobioną podobiznami złoconych greckich bóstw. Z włączonego telewizora leciała reklama hotelu przy akompaniamencie irytującej adaptacji utworu Czajkowskiego. Yermi znalazł pilota i wcisnął guzik, by zmienić kanał. Muzyka natychmiast przeszła w gorączkowe trajkotanie reportera po francusku. Gdy na ekranie pojawił się obraz, Yermi zobaczył samolot El Al, a tuż pod nim ogromny pasek: Le kidnapping à Charles de Gaulle. Nie odrywając wzroku od ekranu, spróbował usiąść na łóżku, czując, że nogi odmawiają mu posłuszeństwa. Zjeżdżał coraz niżej, aż znalazł się na dywanie, skąd gapił się na Chińczyków i blondynkę, a jego mózg powoli przyswajał nowe informacje.
Rozdział 25
Każdy parking przy Polach Elizejskich ogłaszał neonowymi literami, że jest zapełniony. Aleja połyskiwała radosną dumą, migotała w słońcu po ulewie, która przed chwilą obmyła całe miasto. Abadi spróbował szczęścia w jednej z bocznych uliczek. Za sprawą długich i nieudolnych kontroli bezpieczeństwa przy ambasadzie Izraela teraz ryzykował spóźnienie na zabezpieczoną rozmowę. Przez chwilę rozważał podjechanie do barierki przed ambasadą i zaparkowanie tuż przed nią, ale samochód był wynajęty, a on i tak już podpadł wielu ludziom.
Nagle zauważył, że przed wejściem do drogiej restauracji – Le Boeuf sur le Toit – stoi parkingowy i odprowadza auta gości. Abadi podał mu klucze i szczodry napiwek, po czym jak gdyby nigdy nic wszedł do środka. Kiedy tylko przekroczył próg restauracji, przeprosił kelnerkę i wyjaśnił, że musi się pilnie po coś wrócić, i ulotnił się, zanim zdążyła zaprotestować. Skręcił w lewo w avenue Matignon. Spośród wszystkich pomników w Paryżu największą awersję odczuwał do Łuku Triumfalnego. To tutaj był na ostatniej szkolnej wycieczce, gdy mieszkał we Francji. Na ułamek sekundy przypomniał sobie, jak stał na dachu, a jego ukochany nauczyciel, monsieur Lefebvre, gestykulował na wietrze, wskazując na Place de l’Étoile, wychwalając przy tym osiągnięcia militarne Napoleona. Dwa tygodnie później jego rodzice zdecydowali się na aliję do Izraela. Nigdy im nie wybaczył – ani pomnikowi, który w pamięci Abadiego poprzedzał wygnanie.
Pospiesznie ruszył w stronę ambasady. Policjanci za barierkami dostrzegli go już z oddali. Abadi miał na koncie lata doświadczeń w odwiedzaniu ambasad Izraela na całym świecie i za każdym razem odnosił wrażenie, że strażnicy osobiście go nie lubią – zawsze mieli problem ze zrozumieniem natury jego funkcji i obrażali się, kiedy nie chciał udzielać szczegółowych wyjaśnień. Zazwyczaj musiał wycierpieć dwadzieścia minut przepytywania, potem dać się prześwietlić, przeszukać, a następnie odczekać swoje, co było już zwyczajnie upokarzające. Praca w służbach bezpieczeństwa to cyrk, a w każdym cyrku jest czas dla klaunów. Abadi wziął głęboki wdech i wszedł na arenę.
Przy pierwszej barierce, pod jurysdykcją francuską, wszystko poszło dość sprawnie. Funkcjonariusze poprosili o jego paszport i przekazali nazwisko przez radio. Abadi zauważył, że do mundurów mają przytwierdzone maleńkie kamery. Nie wątpił, że szczegóły wyglądu i dokumentacji każdego gościa ambasady są przechowywane w jakiejś bazie danych francuskiego kontrwywiadu. A on był ostatnią osobą, która mogłaby się temu sprzeciwiać.
Ku jego zaskoczeniu mundurowi niemal natychmiast otrzymali zgodę, by go przepuścić. Przy drugiej barierce też nie było żadnych opóźnień. Prześwietlenie wykonano sprawnie, niemal od niechcenia, a przeszukanie okazało się pobieżne.
– Może pan iść – oznajmił strażnik, oddając mu paszport. Nie prosił o żadne instrukcje przez radio ani nie dociekał, jaki jest cel wizyty Abadiego.
To pytanie padło dopiero przy trzeciej bramce.
– Muszę skorzystać z pokoju kodów – wyjaśnił, pokazując identyfikator pracownika służb bezpieczeństwa, który przeterminował się już jakiś czas temu. Strażnik nie wyglądał na specjalnie zainteresowanego. Poszukał jego nazwiska na wydrukowanej liście zawieszonej na ścianie swojej budki, pogadał z kimś przez interkom i oddał kartę Abadiemu bez komentarza, a może nawet z lekkim uśmiechem.
– Trzecie piętro, ostatnie drzwi po prawej. Szef bezpieczeństwa ambasady czeka na pana.
Teraz to już było czyste science fiction. Szef bezpieczeństwa ambasady w przeszłości wielokrotnie znęcał się nad Abadim. Przy każdej wizycie utrudniał mu wejście, przedłużał kontrole, wypytywał o szczegóły pracy i usiłował uniemożliwić dostęp do chronionego skrzydła. Tym razem jednak rzeczywiście czekał na Abadiego na górze, natychmiast otworzył mu drzwi do pokoju kodów i życzył powodzenia.
Na ścianie w pomieszczeniu wisiało sześć zegarów, wskazujących godzinę w różnych częściach świata – staroświeckie rozwiązanie, ale na swój sposób rozczulające. Abadi wprowadził kod i numer dostępu do sekcji specjalnej 8200. Według zegara w Izraelu była piętnasta pięćdziesiąt dziewięć – czas na rozmowę z jedyną osobą w jednostce, której mógł zaufać, choć nigdy się nie spotkali.
Rozdział 26
Ruszyli na Quartier Asiatique piechotą.
Jak wszyscy xiake5 w organizacji, silnoręcy otrzymali imiona smoków z chińskiej mitologii. Starszy z dwóch, Zhulong, został nazwany po smoku z ludzką twarzą i podobnie jak on pilnie strzegł swoich tajemnic. Nie wyjaśniał młodemu partnerowi, dlaczego zdecydował, że wysiądą na stacji metra Tolbiac, zamiast jechać do końca linii.
Założył po prostu, że ryzyko przypadkowych kontroli francuskiej policji będzie wyższe na ostatniej stacji – zwłaszcza biorąc pod uwagę liczbę korzystających z niej nielegalnych imigrantów. Nie miał powodu sądzić, że w ogóle będą się odbywać jakieś specjalne kontrole; jak dotąd sprawy toczyły się gładko.
Zawdzięczali to w dużej mierze jego młodemu partnerowi, który po tej misji miał