Imponującą biografią mógł się poszczycić również inny członek zarządu Channing Robertson, prodziekan i jedna z gwiazd Wydziału Technologicznego na Uniwersytecie Stanforda[2]. Dzięki jego zeznaniom jako biegłego na temat uzależniających właściwości papierosów przemysł tytoniowy musiał pod koniec lat dziewięćdziesiątych zawrzeć pamiętną ugodę ze stanem Minnesota; opiewała na 6,5 miliarda dolarów. Po kilku rozmowach z Robertsonem Mosley doszedł do wniosku, że ten człowiek ma doskonałe zdanie o Elizabeth.
Theranos zgromadził także silny zespół kierowników. Kemp przepracował trzydzieści lat w IBM. Diane Parks, dyrektorka handlowa, przez dwadzieścia pięć lat nabywała doświadczenie w firmach biotechnologicznych i farmaceutycznych. John Howard, starszy wiceprezes do spraw produktów, nadzorował producenta chipów, jedną ze spółek zależnych Panasonica. Nieczęsto zdarzało się, by w niedużym start-upie zebrała się kadra zarządzająca takiego kalibru.
Nie tylko zarząd i zespół zarządzający przyciągnęły Mosleya do Theranosa. Gra toczyła się o wielki rynek. Firmy farmaceutyczne każdego roku wydawały dziesiątki miliardów dolarów na testy kliniczne nowych leków. Jeśli oferta Theranosa okazałaby się przydatna i udałoby się wykroić dla siebie choćby część tego miliardowego tortu, firma odniosłaby wielki sukces.
Elizabeth poprosiła Mosleya, żeby sporządził kilka prognoz finansowych, które mogłaby zaprezentować inwestorom. Pierwsze dane, jakie udało mu się opracować, nie przypadły jej do gustu, więc po namyśle zdołał je trochę podkręcić i uzyskał lepsze wyniki. Nie czuł się komfortowo, przedstawiając zmienione wyliczenia, ale uznał je za wciąż prawdopodobne, jeśli spółka wykona założony plan. Poza tym inwestorzy, o których względy i finanse ubiegały się start-upy, dobrze wiedzieli, że założyciele takich firm często przedstawiają zawyżone prognozy. Na tym polegały zasady tej gry. Inwestorzy ukuli nawet własne określenie: krzywa hokejowa. Tego typu prognozy zakładały przychody na tym samym poziomie przez kilka pierwszych lat, a następnie gwałtowny wzrost, prawie po linii pionowej.
Mosley nie był jednak pewien, czy właściwie zrozumiał zasady działania technologii Theranosa. Kiedy zaczęli się zgłaszać potencjalni inwestorzy, zabrał ich na spotkanie z Shaunakiem Royem, współzałożycielem start-upu. Shaunak obronił doktorat z inżynierii chemicznej. Razem z Elizabeth mieli ćwiczenia laboratoryjne z Robertsonem jeszcze na Uniwersytecie Stanforda.
Shaunak nakłuł własny palec i wycisnął kilka kropel krwi do białego plastikowego naboju o rozmiarach karty kredytowej, a następnie wsunął go do prostopadłościennego czytnika wielkości tostera. Czytnik pobierał dane z wsuniętego naboju i przekazywał je bezprzewodowo do serwera, który dokonywał analizy i przesyłał z powrotem wynik badania. O to właśnie chodziło.
W trakcie prezentowania systemu inwestorom Shaunak wskazał na ekran komputera: wyświetlał obraz krwi przemieszczającej się w naboju umieszczonym w czytniku. Mosley słabo orientował się w prawach chemii i fizyki, ale też nie na tym polegała jego rola. On miał się znać na finansach. Dopóki system wypluwał wyniki, wszystko było w porządku. A nie zdarzyło się, żeby zawiódł.
Kilka dni później Elizabeth wróciła ze Szwajcarii. Uśmiechnięta przechadzała się po firmie, co najlepiej dowodziło, że wyprawa zakończyła się sukcesem, jak domyślał się Mosley. Nic dziwnego: szefowa urodziła się z optymizmem we krwi, więc jako przedsiębiorca zawsze potrafiła dostrzec pozytywy. Opisując w mejlach do zespołu misję Theranosa, często używała określenia „nadzwyczajny”, przy czym przedrostek „nad” zapisywała kursywą, żeby jeszcze bardziej podkreślić jego wymowę. Owszem, trochę to było górnolotne, ale kobieta wydawała się szczera, a Mosley wiedział, że założyciele udanych start-upów w Dolinie Krzemowej często przemawiali jak ewangelizatorzy. Cynizmem nie zmieni się świata.
Zdziwiło go jednak, że garstka współpracowników towarzyszących Elizabeth w podróży najwyraźniej nie podzielała jej entuzjazmu. Niektórzy wyglądali wręcz na przygnębionych.
Czyżby komuś zginął szczeniaczek? – zastanawiał się Mosley pół żartem, pół serio.
Zszedł piętro niżej, gdzie w przegródkach open space’u siedziała większość sześćdziesięcioosobowego zespołu. Rozejrzał się za Shaunakiem. Jeśli pojawił się jakiś problem, o którym nikt jeszcze nie wspomniał, współzałożyciel Theranosa z pewnością będzie coś o tym wiedział.
Na początku Shaunak twierdził, że o żadnych problemach nie słyszał. Mosley wyczuł, że rozmówca coś ukrywa, więc naciskał dalej. Shaunak w końcu opuścił gardę i przyznał, że Theranos 1.0, jak Elizabeth ochrzciła system badań krwi, nie zawsze działa. Prawdę mówiąc, to była loteria: czasami udawało się uzyskać wynik, a innym razem nie.
Mosleya ta informacja zaskoczyła. Do tej pory sądził, że system jest wiarygodny. Przecież zawsze działał, kiedy inwestorzy przychodzili go oglądać?
Cóż, wyjaśnił Shaunak, istniał powód, dla którego można było sądzić, że system zawsze działał. Na ekranie komputera wyświetlano prawdziwy obraz: przepływająca krew wpadała do zbiorniczków, lecz bez gwarancji, że tym razem uda się uzyskać wynik. Zarejestrowano więc wynik pewnego badania, które zakończyło się sukcesem, i wyświetlano go podczas prezentacji.
Mosleya oszołomiła ta informacja. Tak samo jak inwestorzy, których przyprowadzał na prezentacje, myślał, że wyniki uzyskiwano w czasie rzeczywistym, z konkretnej próbki krwi umieszczonej w naboju. Wyjaśnienie Shaunaka zakrawało na oszustwo. Można być niepoprawnym optymistą i górnolotnym marzycielem, kiedy chce się przyciągnąć inwestorów, istnieje jednak granica, której przekraczać nie wolno. Zdaniem Mosleya właśnie to uczyniono.
Co w takim razie wydarzyło się podczas wizyty w koncernie Novartis?
Mosleyowi nie udało się uzyskać od nikogo bezpośredniej odpowiedzi, ale teraz podejrzewał, że musiało dojść do jakiejś manipulacji. Nie mylił się. Jeden z dwóch czytników zabranych przez Elizabeth do Szwajcarii popsuł się, kiedy byli już na miejscu. Pracownicy, którzy pojechali razem z szefową, siedzieli nad nim przez całą noc i próbowali go uruchomić, by rano podczas prezentacji nie dało się zauważyć problemu. Zespół Tima Kempa w Kalifornii świętował zatem fałszywe zwycięstwo.
Tamtego popołudnia, jak co tydzień, Mosley miał umówione spotkanie z Elizabeth. Ledwie wszedł do jej gabinetu, poczuł charyzmę młodej założycielki start-upu. Kobieta miała prezencję znacznie starszej osoby. Potrafiła utkwić w człowieku nieugięte spojrzenie swoich niebieskich oczu i ani razu nie zamrugać. Zachowywała się jak królowa. Hipnotyzowała wzrokiem, a jej niezwykle niski głos potęgował to wrażenie.
Mosley postanowił zachowywać się jak zwykle, a dopiero potem wspomnieć o swoich obawach. Theranos właśnie domknął trzecią rundę finansowania. Bez dwóch zdań zakończyła się ogromnym sukcesem: spółka pozyskała od inwestorów kolejne trzydzieści dwa miliony dolarów – ponad dwa razy więcej niż piętnaście milionów z pierwszych dwóch rund[3]. Najbardziej imponująco prezentowała się jednak najnowsza wycena wartości spółki: sto sześćdziesiąt pięć milionów dolarów. Niewiele trzyletnich start-upów mogło się poszczycić takim wynikiem.
Do tak wysokiej wyceny przyczyniły się przede wszystkim umowy, jakie Theranos podpisał z firmami farmaceutycznymi, a przynajmniej takie informacje przedstawiał w rozmowach z inwestorami. W prezentacjach chwalił się zawarciem sześciu umów z pięcioma firmami, przy czym umowy te miały w sumie wygenerować