„É aqui que tem um varador para o Rio Madeira?” (Czy to tutaj jest ścieżka prowadząca do rzeki Madeira?).
„Sim tem um caminho logo ali” (Tak, tutaj jest ścieżka) – odpowiedziała mi kobieta.
Powiedziałem jej, że mam dwie bardzo chore kobiety w kajaku i zapytałem, czy mógłbym uzyskać pomoc w przeniesieniu ich do Madeiry. Wysłała małą dziewczynkę po swojego ojca. Zbiegłem, trzymając Shannon w ramionach. Kiedy znów dotarłem na szczyt skarpy, zobaczyłem najpiękniejszy widok na świecie: mężczyzn idących wzdłuż linii szlaku, mężczyzn o silnych plecach i ramionach, idących mi z pomocą, mnie – beznadziejnie nieudolnemu cudzoziemcowi, który nie zrobił dla nich nigdy nic w życiu. Ale najwyraźniej byłem mężczyzną z rodziną w potrzebie. Dowiedziałem się wtedy, że kabokle zawsze przyjdą z pomocą komuś w potrzebie, nawet własnym kosztem.
Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, wszyscy usłyszeliśmy głośny plusk i… krzyk kobiety: „O meu Deus! Ela pulou na agua!”(O mój Boże! Ona wskoczyła do rzeki!).
Keren była w rzece, próbując wciągnąć się z powrotem do kajaku. Zbiegłem do niej.
Powiedziała: „Woda jest taka chłodna. Było mi za gorąco”.
Wziąłem ją w ramiona i po raz trzeci wbiegłem po skarpie. Keren wydawała się komunikatywna. Może zaczęła myśleć logicznie, pomyślałem, gdy położyłem ją pod cienistym drzewem z Shannon, Kris i Calebem.
Siedząc na pniu pod pięknym drzewem mango, Keren powiedziała po portugalsku do stojących wokół ludzi: „Pamiętam to miejsce. Tam są słonie i lwy. Tato sprowadzał mnie tutaj, gdy byłam małą dziewczynką”.
Wszyscy Brazylijczycy spojrzeli na nią, a potem na mnie. Uświadomili sobie, że ma urojenia. Nikt nie powiedział nic oprócz „Pobrezinha” (biedactwo).
Mężczyźni poszli do lasu i wrócili po kilku minutach z dwoma kłodami o grubości 15 centymetrów. Na każdej z nich zawiesili hamak. Umieściliśmy Keren w jednym z nich, a Shannon w drugim. Czterech mężczyzn ruszyło z nimi, w tym dwóch mężczyzn na jeden hamak, w dół ścieżki. Przypiąłem cały nasz bagaż i poprosiłem innego mężczyznę, aby zajął się łodzią Vicenzo (ktoś w Santa Luzia użył jej bez wymieszania oleju z benzyną i zepsuł silnik, zanim wróciłem). Poprosiłem ich, aby powiedzieli Ojcu José, że Vicenzo poprosił, aby wysłano mu łódź i odebrano z wioski. Moje torby ważyły około dwudziestu pięciu kilogramów. Potem podniosłem Caleba i powiedziałem Kristene, żeby poszła za nami. Ruszyliśmy ścieżką za mężczyznami.
Kristene nieco nas spowolniła, gdy zbierała kwiaty w dżungli wzdłuż ścieżki, skacząc i śpiewając sobie: „Jezus mnie kocha”. Jej włosy wciąż były częściowo upięte w małe koczki, które Keren zrobiła przed kilkoma dniami. Miała na sobie szorty, małą koszulkę i buty do tenisa. Pachniała kwiatami i uśmiechała się z rozkoszą z powodu ich zapachu. Mimo że moje ramiona płonęły z wyczerpania na skutek noszenia Caleba i torby, nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Zawsze nazywałem Kris słoneczkiem mojego życia, a dziś to jej słońce powstrzymywało mnie od popadnięcia w rozpacz. Caleb pytał, dokąd mężczyźni zabierają mamę i siostrę. Caleb był i jest wrażliwy, a jego matka zawsze była najważniejszą osobą w jego życiu.
Po czterdziestu pięciu minutach schodzenia po chłodnej, zadaszonej liśćmi ścieżce w dżungli w stronę Madeira, dotarliśmy na polanę. Widziałem tuziny pomalowanych drewnianych domów na palach, duży kościół, który miejscowi nazywali „katedrą”, małe sklepiki i szerokie brudne aleje ułożone równolegle do siebie. To była Auxiliadora, już małe miasteczko, a nie tylko osada, która dopiero się rozwija. Mężczyźni zapytali mnie, gdzie mają postawić Keren i Shannon. Ta niewielka osada była oczywiście zbyt mała, aby mieć pokoje do wynajęcia. Powiedziałem mężczyznom, żeby postawili je w cieniu, i poszedłem się zorientować w sytuacji. Znalazłem bardzo skromny dom handlowca znad rzeki Maici, Godofredo Monteiro oraz jego żony Cesárii. Wiedziałem, że tu mieszkają, ponieważ zaprosili nas na wycieczkę w górę rzeki Maici tuż po naszych odwiedzinach w ich domu w Auxiliadora. Ich dom odzwierciedlał ich dobrobyt. Miał pospolite ściany i podłogę, typowe dla domów kabokli, ale miał również bardzo czyste, drewniane schody i częściowo pokryty strzechą, a częściowo aluminiowy dach. Pomalowano go na biało z zielonym wykończeniem; słowa „Casa Monteiro” (dom Monteiro) zostały namalowane zielonymi, drukowanymi literami z przodu. Na podwórku znajdowała się przybudówka, widoczna z przodu domu, co wskazywało na ponadprzeciętne zaniepokojenie aspektem higieny, ponieważ większość w okolicy używała dżungli jako łazienki. Monteiro był kupcem rzecznym, którego poznałem na Maici, kiedy kupował orzechy brazylijskie od Pirahã.
Godo i Cesária przywitali nas w swoim małym domu. Poprosiłem więc mężczyzn, aby przynieśli Keren i Shannon tutaj. Ponieważ był wieczór i byliśmy wyraźnie zmęczeni, Cesária zaproponowała, iż mogłaby mi pomóc w powieszeniu hamaków mojej rodziny.
„Hamaki?” – zapytałem zmieszany. Nastawiłem się, że będziemy spać w łóżkach lub na podłodze.
„Tutaj wszyscy śpią tylko na hamakach, panie Danielu, nawet księża. Ludzie tutaj nie korzystają z łóżek” – odpowiedziała Cesária. Wyjaśniła mi, że wszyscy, nawet ludzie podróżujący łódkami po rzekach, śpią w hamakach.
„Nie mamy hamaków”. Byłem coraz bardziej przygnębiony sytuacją i moim brakiem planowania. Hamaki, w których przewożono Shannon i Keren, należały do mężczyzn, których nawet nie znałem, z Santa Luzia.
Cesária wyszła po chwili i wróciła po około pół godzinie z pięcioma hamakami pożyczonymi od sąsiadów. Zaczęła przygotowywać kolację i powiedziała, że będzie opiekować się Keren, podczas gdy ja będę kąpać dzieci w rzece Madeira. Teraz Madeira nie przypominała małej, jasnej rzeki Maici. Wyglądała jak błotnisty gigant, rywalizujący z Missisipi, prawdopodobnie ponad 1,5 kilometra w Auxiliadora na głębokiej wodzie. Brzeg rzeki znajdował się około 270 metrów od domu Godofredo, a wał miał wysokość około 55 metrów, najwyższy ze wszystkich osad, jakie widziałem. Wszedłem do wody po kolana i umyłem się. Nie obchodziło mnie, że były w niej aligatory (czarne kajmany) i że nie było ich widać w błotnistej wodzie rzeki. Nie obchodziło mnie, że istnieją candirus, małe rybki, które byłyby w stanie wpłynąć do każdego otworu mojego ciała. Nie obchodziło mnie nawet, że były piranie, anakondy, płaszczki, węgorze elektryczne i inni mieszkańcy mrocznej Madeiry – byłem po prostu brudny. Ale w obliczu potencjalnego niebezpieczeństwa umyłem Caleba i Kristene, polewając ich wodą i mydląc, a następnie zanurzając ich szybko w rzece. Pod koniec tego wszystkiego byliśmy jakoś tam czyści, ale pobrudziliśmy się błotem i spociliśmy, idąc stromym brzegiem, a następnie ścieżką do domu. Było już prawie ciemno. W przeciwieństwie do Maici brzegi Madeiry roją się od komarów. Brzęczały w całym domu Godo. Nie mieliśmy środków odstraszających owady, długich spodni, niczego, co by nas chroniło. Cesária pożyczyła nam jednak moskitierę wielkości pokoju i umieściła ją w swoim salonie, abyśmy mogli usiąść wewnątrz tej siatki (co sprawiło, że pomieszczenie było o wiele cieplejsze, ponieważ odcięło to dopływ wiatru) i uniknąć komarów. Ale nie mogłem skorzystać z tej ochrony, ponieważ Godo chciał porozmawiać. Usiedliśmy na jego schodach i rozmawialiśmy, starałem się przy tym wyglądać na niewzruszonego i spokojnego. Uderzałem w gryzące komary bez przerwy, a moja skóra miała coraz większy obrzęk po każdym ugryzieniu.
„Komary są tutaj naprawdę nieznośne” – narzekałem.
„Naprawdę? Tego wieczoru nie ma prawie żadnych” – nadeszła odpowiedź Godo, która zabrzmiała jakby z odrobiną obrony swojego miasta. Zauważyłem jednak, że trzymał T-shirt w dłoniach, aby regularnie klepać się po plecach, przedzie i bokach.
Usiedliśmy