Sierżant O’Farrell spojrzał na nią z wahaniem.
– Chyba nie wierzy pani, że… no… nie myśli pani…
– Zobaczymy, jakie będą wyniki badań. Ale coś ci powiem, Ryan: mam bardzo złe przeczucia. Wiesz, jak to jest, kiedy niebo przybiera dziwny kolor, a ty już wiesz, że zbiera się na burzę? Właśnie tak się teraz czuję.
Rozdział 7
– To ten biedny szczeniaczek – powiedział Conor, stawiając na stole w gabinecie O’Sullivana szary plastikowy kontener do transportu psów. Gdy go otworzył, weterynarz sięgnął do środka, wyjął psiaka, podniósł go niczym noworodka i przyjrzał się uważnie jego płaskiej czarnej mordce.
– Cóż, od razu mogę ci powiedzieć, Con, że ma ogromne problemy z oddychaniem. I masz rację w kwestii jego oczu. Klasyczny przykład wytrzeszczu. Przykro mi to mówić, ale ten nieszczęsny szczeniak nie powinien był się w ogóle urodzić.
– Byłbym wdzięczny, Domnall, gdybyś mógł go dla mnie dokładnie przebadać, a potem dać mi znać, ile kosztowałoby leczenie. Albo na ile mógłbyś ograniczyć te koszty. Wtedy jego właścicielka przynajmniej będzie miała wybór. Może go skazać na cierpienie albo wyleczyć, zależnie od tego, ile to będzie kosztowało… albo go też uśpić.
– Zrobię co w mojej mocy. Zostaw go u mnie.
– Wrócę za kilka godzin, jeśli nie masz nic przeciwko. Jadę do Ballynahina, do jego hodowców.
– Chyba nie do osławionych sióstr McQuaide?
– Właśnie do nich.
– Więc uważaj na Blánaid. To ta ładniejsza, ale ma umysł ostry jak brzytwa. Można by pomyśleć, że sypia w kuchennej szufladzie z nożami. Caoilfhoinn nie jest taka zła, ale i nie tak bystra, więc robi to, co każe siostra.
– Powinienem o nich wiedzieć coś jeszcze?
– Na pozór robią wszystko zgodnie z prawem, ale wiem z dobrze poinformowanych źródeł, że sprzedają setki nielegalnie wyhodowanych szczeniąt. Och, i omijaj z daleka ich tak zwanego tresera. Nie wiem, jak ma imię, ale to krewny O’Flynnów. Podobno prawdziwy twardziel.
– Dobra. Dzięki za wskazówki. Zobaczymy się potem.
Walter odwrócił łeb, odprowadzając Conora wzrokiem. W ciągu siedmiu lat pracy jako psi detektyw Conor miał do czynienia z setkami zaniedbanych i maltretowanych psów, ale w spojrzeniu tego szczeniaka było tyle smutku i beznadziei, że zrobiło mu się go okropnie żal. Być może chodziło o to, co powiedział o nim Domnall, że nie powinien był się nigdy urodzić.
* * *
Opuścił miasto i pojechał na północ, przez miejscowość Dublin Hill, a potem w górę, długą prostą wstęgą drogi o nazwie Glenville Street. Poranek był tak jasny, że przydałyby się okulary przeciwsłoneczne. Usłyszał w radiu wiadomość, że pod drzwiami sklepu przy St Patrick’s Street znaleziono martwego bezdomnego. Dowiedział się również, że z rzeki Lee wyłowiono ciało młodej kobiety, prawdopodobnie ofiary Mordercy znad Lee, który polował nad rzeką nocami i wpychał do wody pijanych lub niczego niepodejrzewających przechodniów.
Na poboczu Conor zobaczył drogowskaz z nazwą Foggy Fields, skręcił więc w wąską wiejską drogę, wzdłuż której ciągnęły się niskie żywopłoty i rozległe pastwiska upstrzone pasącymi się w dali krowami. Pokonawszy dwa kilometry, dotarł do metalowej bramy opatrzonej większym napisem Foggy Fields i wizerunkiem kudłatego szczeniaka labradoodle z różową wstążką zawiązaną na uchu. Stromy asfaltowy podjazd prowadził do krytego dachówką dużego kamiennego domu, za którym widać było pięć pomalowanych na żółto szop ustawionych w szeregu.
Kiedy Conor wysiadł z auta, zza domu wyszła kobieta; w jednej ręce niosła plastikowe wiadro, a w drugiej miotłę. Była niska i tęga; na głowie miała fioletową chustę, spod której wyzierała okrągła twarz, a lśniąca różowa kurtka puchowa sprawiała, że kobieta wydawała się jeszcze grubsza.
– Dzień dobry! – zawołała. – Mogę panu w czymś pomóc?!
– Mam nadzieję – odparł Conor. – Szukam szczeniaka na prezent urodzinowy dla córki, a słyszałem wiele dobrego o Foggy Fields.
– Ma pan na myśli jakąś konkretną rasę?
– Córka marzy o mopsie.
– Jestem pewna, że będziemy mogli panu pomóc. Odniosę tylko wiadro i miotłę, a potem przejdziemy do biura i zobaczymy, co da się zrobić.
Gdy zniknęła za domem, dobiegł stamtąd głośny brzęk. Po chwili wróciła i poprowadziła go głównym wejściem do pomieszczenia, w którym przy zagraconym biurku siedziała inna kobieta, pogrążona w rozmowie przez telefon. Ona również nie grzeszyła wzrostem, ale była szczupła, miała falowane blond włosy, zadarty nos i kształtne czerwone usta. Miała na sobie luźny kremowy sweter z szerokim dekoltem, obcisłe spodnie z czarnej skóry i sięgające kostek buty na obcasach. Roztaczała wokół siebie silny zapach Modern Muse Estée Lauder.
– To zależy, ile ich chcesz – powiedziała. – Możemy ci wysłać co najmniej piętnaście w przyszłym tygodniu, ale jeśli chcesz więcej, będziesz musiał poczekać do końca miesiąca. Jasne, że kupiłabym więcej suk, gdybyś płacił mi więcej, Stevie. Nie możesz mieć jednego i drugiego, rozumiesz chyba, o co mi chodzi? Dasz po trzysta za cocker pudla, to będziemy mogli zacząć rozmawiać o poważnych liczbach. Sammy może sobie mówić, co chce. Przekaż mu, że jeśli chce kupić tanio szczeniaki, to niech tu przyjedzie i sam je płodzi.
Odłożyła telefon i odwróciła się do Conora, witając go uśmiechem. Jej przednie zęby były poplamione szminką.
– Ten pan przyjechał do nas, bo szuka szczeniaka mopsa – powiedziała kobieta, która go tu przyprowadziła.
– Ha! – Blondynka skinęła głową. – Jeśli zależy panu na zdrowym, radosnym szczeniaku, to trafił pan we właściwe miejsce, może pan być tego pewien. Jestem Blánaid McQuaide, a to moja siostra, Caoilfhoinn, jeśli jeszcze się nie przedstawiła, a tak pewnie było.
– Conor MacSuibhne – odparł. – Znajomy kupił u was mopsa i bardzo dobrze się o was wyrażał. Moja córka zakochała się w tym szczeniaku, a w przyszłym tygodniu kończy jedenaście lat, więc pomyślałem, że przyjadę tu i może też kupię jej takiego, jeśli to możliwe.
– Więc ma pan szczęście – rzuciła Blánaid. – Trzy tygodnie temu miałyśmy nowy miot mopsów. Wszystkie są takie kochane, że nie będzie pan się mógł zdecydować, którego chce. Dwa już sprzedałyśmy, ale zostały jeszcze cztery.
– Mają tylko trzy tygodnie? – zdziwił się Conor. – Czy to nie za wcześnie, by zabierać je od matki?
– Och, łatwo się przyzwyczajają. Jestem pewna, że pańska córka zapewni swojemu szczeniakowi więcej miłości i uwagi, niż mogłaby to zrobić jego psia matka.
– W porządku, pani jest ekspertem. Ile pani chce za tego szczeniaka?
– Za mopsa sześćset pięćdziesiąt.
– O kurczę, sporo. Myślałem, że może z dwieście.
– Sześćset pięćdziesiąt to co najmniej sto euro mniej, niż zażąda od pana jakikolwiek inny hodowca. Może chce je pan obejrzeć? Proszę tylko wyobrazić sobie twarz pańskiej córki, kiedy obudzi się w dniu urodzin, a na skraju jej łóżka będzie siedział śliczny mały mops.
– Hm… nie wiem… ta cena…
–