Dziewczynka kończyła właśnie jeść, gdy pojawiła się Margaret O’Reilly. Towarzyszył jej młody łysiejący mężczyzna w okularach bez oprawek i czarnej puchowej kurtce. Margaret O’Reilly pracowała w opiece społecznej, w wydziale ochrony dzieci, a specjalizowała się w opiece nad porzuconymi dziećmi obcokrajowców. Była wysoką kobietą o cienkich siwych włosach. Kiedy mówiła, jej głos co jakiś czas cichł lub przybierał na sile, jakby stała na szczycie góry smaganej wiatrem.
– Więc to jest Ana-Maria. – Margaret przyciągnęła sobie krzesło i usiadła naprzeciwko dziewczynki. – Jak leci? Smakowała ci owsianka?
Ana-Maria spojrzała na Katie, unosząc brwi, jakby pytała, kim jest ta kobieta i czego od niej chce. Katie odpowiedziała jej uspokajającym uśmiechem.
– Nie obawiaj się, kochanie. To jest Margaret, wspaniała pani, która się tobą zajmie.
– Vreau să rămân cu tine, mătușă – powiedziała dziewczynka, wyciągając rękę nad stołem.
– Rumuński – orzekł z satysfakcją łysiejący mężczyzna, po czym zwrócił się do Katie: – Nazwała panią właśnie swoją ciocią, mătușă, i mówi, że chce z panią zostać.
– Ta mała złamie mi serce. – Katie westchnęła. Znowu uśmiechnęła się do Any-Marii, ale czuła się tak, jakby ją w ten sposób zdradzała, bo z pewnością nie mogła jej adoptować. – Chodźmy na górę, do mojego gabinetu. Spytamy, skąd pochodzi i dlaczego błąkała się sama po mieście.
Łysiejący mężczyzna przykucnął obok Any-Marii, by ich oczy znalazły się na jednym poziomie.
– Salut, Ana-Maria! Numele meu este Murtagh și o să vă spun ce vă spun aceste doamne. – Potem odwrócił się do Katie. – Powiedziałem jej, że mam na imię Murtagh i że przetłumaczę wszystko, co powie, żeby pani ją zrozumiała.
Wszyscy przeszli na górę, do gabinetu Katie, i usiedli na beżowych skórzanych kanapach przy oknie, choć Ana-Maria niemal natychmiast wstała, by spojrzeć przez szybę na ulicę i na nastroszone ptaki, które przysiadły na dachu budynku naprzeciwko.
– Mierle! – powiedziała, wskazując je.
– Nu, ciorile cu capișon – odparł Murtagh, po czym wyjaśnił Katie: – Mówi, że to kosy.
– Proszę ją spytać, gdzie są jej rodzice – poprosiła Katie.
Kiedy Murtagh przetłumaczył pytanie, Ana-Maria przez chwilę bawiła się w milczeniu warkoczem.
– Tata został w domu.
– Rozumiem, ale gdzie jest twoja mama?
– Przeszłam za róg, a kiedy się odwróciłam, jej już nie było. Wróciłam i wołałam ją, ale nigdzie jej nie widziałam. Nie wiedziałam, co robić. Spytałam jakąś panią, czy nie widziała mojej mamy, ale mnie nie rozumiała.
– Kiedy przyjechałaś do Irlandii?
– Nie rozumiem.
– Ten kraj nazywa się Irlandia. Wiedziałaś o tym?
– Nie. Mama mówiła, że wyjeżdżamy na trzy tygodnie, ale nie mówiła dokąd.
– A mówiła, dlaczego wyjeżdżacie?
– Nie rozumiem.
– Czy mówiła, co będziecie robić, kiedy tu przyjedziecie? Czy to miały być wakacje, czy raczej jechała do pracy?
– Mówiła, że musimy prosić ludzi na ulicy o pieniądze.
– Proszę spytać, ilu ludzi przyjechało z nią i jej mamą z Rumunii.
Ana-Maria liczyła na palcach, wyszeptując imiona.
– Caturix… Bogdi… Minodora… Chyba dwadzieścia jeden – odparła w końcu.
– I wszyscy mieliście prosić ludzi na ulicy o pieniądze?
– Tak.
– Ten mężczyzna w szarej kurtce, przed którym uciekałaś, przyjechał z wami z Rumunii?
– Tak. On nas tu przywiózł. Moja mama go nienawidziła. Nazywała go Lupulem. Ale nie wtedy, kiedy ją słyszał.
– Lupul to po rumuńsku wilk – wyjaśnił Murtagh.
– Skoro tak bardzo nienawidziła tego Lupula, to dlaczego przyjechała z nim do Irlandii? – spytała Katie.
– Nie wiem. Zdaje się, że chodziło o mojego tatę. Tata był chyba winien pieniądze Lupulowi.
– A wiesz, jak Lupul naprawdę się nazywa?
– Chyba ma na imię Dragos.
– A znasz jego nazwisko?
Ana-Maria pokręciła głową.
– Dragos to zdrobnienie od Dragomira – dodał Murtagh.
– Niech pan ją spyta, kiedy przyjechali do Irlandii i czy przylecieli samolotem, czy przypłynęli promem. Jeśli ten typ rzeczywiście ma na imię Dragomir, biuro imigracyjne powinno znać też jego nazwisko i wiedzieć, z jaką wizą tu wjechał.
– Lecieliśmy samolotem, a potem płynęliśmy statkiem – odpowiedziała Ana-Maria. – Jesteśmy tu od… czterech dni i czterech nocy.
– A gdzie się zatrzymaliście? Myślisz, że znalazłabyś to miejsce?
– To duży dom na wzgórzu. – Dziewczynka pokazała ręką, że to bardzo strome wzgórze. – Jest zimny, wilgotny i śmierdzi jak varză. – Murtagh wyjaśnił, że varză to kapusta.
– Jak długo tam byliście?
– Trzy dni i dwie noce. Wczoraj mieliśmy wyjść na ulice i zacząć prosić ludzi o pieniądze.
– Więc poszłaś z mamą prosić ludzi o pieniądze… ale ona zniknęła?
– Tak.
– Wiesz, dlaczego mogła zniknąć? Pokłóciła się z Lupulem?
– Nie wiem. Oni ciągle na siebie krzyczeli.
– Proszę spytać, czy wie, z jakiego miasta pochodzi Lupul – zwróciła się Katie do Murtagha.
Ana-Maria ponownie pokręciła głową.
– A z jakiego miasta wy pochodzicie?
– Târgoviște.
– Târgoviște… – powtórzył Murtagh. – Byłem tam kiedyś. To jakieś osiemdziesiąt kilometrów na północny wschód od Bukaresztu. Jest tam katedra i trochę zabytków, ale większość miasta jest okropnie zapuszczona. Pełno tam tych paskudnych bloków z czasów komunizmu, jeśli wie pani, o czym mówię. Właśnie tam stracili Ceaușescu, taka ciekawostka. Prosto z sali sądowej pod ścianę i trach, wszystko w ciągu pięciu minut.
– Jak się nazywa twoja mama?
– Doamnă Bălescu.
– A jak ma na imię?
– Sorina.
– Jak wygląda? Jakiego koloru ma włosy?
– Takiego samego jak moje. Jest ładna. Ma brązowe oczy i czerwone usta. I ma też małą brązową kropkę tutaj, na policzku.
– Ma na myśli pieprzyk – wyjaśnił Murtagh.
– A w co była ubrana, kiedy zniknęła? – spytała Katie.
– W czerwony płaszcz. I w brązowe buty. I w brązową wełnianą czapkę. Miała dużą torbę zrobioną