Całkiem nagi młody brunet siedział na podłodze, w kałuży własnych wymiocin, i oparty plecami o wykafelkowaną ścianę, palił coś, co wyglądało na ręcznie skręconego papierosa.
– A jednak żyje! Żarcik taki, czaisz?! – Blondynka zaśmiała się chrapliwie i usiadła na obramowaniu wanny. – Ale zanim się porzygał, serio myślałam, że mi tu zszedł, taki zgon na podłodze przy kiblu zaliczył! – Włożyła do ust pasmo długich tlenionych włosów, które zaczęła przeżuwać, huśtając się przy tym w przód i w tył.
W końcu wstała, przeciągnęła się przed lustrem, poprawiła nieco zbyt ciasne czerwone stringi i zwilżonym śliną czubkiem palca zaczęła ścierać rozmazany tusz spod oczu.
– Dobrze się pan czuje? – zapytał Lewandowski, starając się ignorować otaczający go smrodek rzygowin i odbijający się w olbrzymim lustrze widok podskakujących przy każdym jej ruchu jędrnych i na jego oko podrasowanych chirurgicznie piersi dziewczyny.
– Tak, spoko. – Chłopak wzruszył ramionami, jeszcze raz się zaciągnął i zgasił niedopałek w leżącej na podłodze popielniczce. – Tylko trochę wypiłem… – Nagle w jego głosie pojawił się cień zażenowania.
Chyba zdał sobie sprawę, jak żałośnie musi wyglądać, tkwiąc nagim tyłkiem we własnych rzygach.
– Ktoś to dziś posprząta czy mamy spać w tym odorze? – Blondynka, która w przeciwieństwie do swojego towarzysza nie czuła się w żaden sposób zawstydzona, trąciła stopą leżący na podłodze mokry ręcznik i oblizała usta. – Dzwoniłam na dół z nadzieją, że wpadnie tu do nas ten przystojniaczek z recepcji, ale ty też jesteś niczego sobie – zauważyła, kokieteryjnie się uśmiechając.
– Cieszę się – mruknął Marcel i starając się nie wdepnąć w rozpościerającego się na łazienkowej podłodze pawia, wycofał się w stronę drzwi. – Zaraz przyślę do państwa pokojówkę.
– Czekaj, chwila. Już wychodzisz? – Dziewczyna, nie zważając na to, że w łazience siedzi jej facet, dopadła Lewandowskiego przy drzwiach i złapała go za rękę, którą przyłożyła do swojej nagiej piersi. – Może jeszcze zostaniesz? Mam ochotę na coś więcej, niż da mi dziś ten ciul. A ty mi wyglądasz na niezłego ogiera – szepnęła.
Marcel nerwowo przełknął ślinę i dość gwałtownym ruchem wyrwał rękę z jej uścisku.
– Życzę miłego pobytu – powiedział, wychodząc.
– Wszyscy jesteście tacy sami! Nie potraficie się bawić! Nudne, nijakie chujki z was! – krzyknęła w ślad za nim blondyna, niemal nago wychodząc z pokoju.
Zatrzymał się pośrodku korytarza i odwrócił w jej stronę.
– Proszę wejść do środka albo coś na siebie narzucić, bo będę musiał wezwać policję – powiedział Marcel.
Parsknęła śmiechem, odrzucając głowę do tyłu, zachwiała się, wpadła na ścianę i jeszcze głośniej się zaśmiała.
– Policję? Kurwa, prawie sikam ze strachu! CBŚ wezwij albo Jamesa Bonda! – rzuciła chrapliwym głosem, zanim posłała mu nienawistne, pełne urazy spojrzenie wzgardzonej primadonny i zatrzasnęła się w swoim cuchnącym rzygami pokoju.
– Laska z klasą, nie ma co – mruknął pod nosem Marcel, nerwowo poprawiając włosy.
Piętro niżej zbiegł po schodach, gdzie zdołał nieco ochłonąć. Ale chociaż zachowanie pijanej i wulgarnej blondynki mocno go zniesmaczyło, czuł, że długo będzie wspominał widok jej nagich krągłych piersi i ten wyuzdany głód seksu w jasnych oczach. Na półpiętrze się zatrzymał i oparty o ścianę, przez dłuższą chwilę wyobrażał sobie, że wraca do pokoju 308, rzuca ją na łóżko i nie zwracając uwagi na jej pijanego i zarzyganego faceta, rżnie tę małą z takim zapamiętaniem, aż dziewczę zaczyna krzyczeć z rozkoszy, wijąc się pod nim w spazmach kolejnych orgazmów. Tyle że takich rzeczy nie robiło się z gośćmi. W Hotelu 69 każdy gość był nietykalny, niemal święty. Kiedyś nad tym ubolewał, teraz co najwyżej krzywo się uśmiechał na myśl o gorących i niepowtarzalnych okazjach, które przechodziły mu koło nosa… Pijane i rozchichotane druhny, które mocno przeholowały z alkoholem podczas wieczorów panieńskich. Napalone i zaskakująco zadbane czterdziestki, przebywające w Sopocie służbowo. Znudzone menadżerki, szkolące się w ciągu dnia, a nocą szukające okazji do zabawy. Kobiet, które w mniej lub bardziej zawoalowany sposób dawały mu do zrozumienia, że mają na niego chrapkę, nie brakowało. Problem był tylko jeden – wszystkie one były gośćmi. A gości się nie rusza. Goście są jak najdroższy alkohol z najwyższych półek. Pożąda się ich, ale nie dotyka.
– I jak? – Kiedy Lewandowski zszedł do recepcji, Igor wyszedł zza masywnego kontuaru i ruszył w jego stronę.
– Nic wielkiego, pijana w dupę parka. Ona, wulgarna i napalona, powitała mnie w samych stringach, on siedział z fajką w ręku na zarzyganej łazienkowej podłodze.
– Uroczo. – Igor skrzywił się. – Ty, a ty wiesz, co to za jedna?
– Ona? Nie mam pojęcia.
– Córeczka prezydenta miasta, w którym kiedyś ostro zabalowaliśmy w sylwestra. Niedawno było o niej głośno, kiedy nocą na kościelnym murze rozwaliła podarowane jej przez tatusia bmw. Kojarzysz?
– Pieprzysz?! Tatuś polityk, a niegrzeczna dziewczynka szlaja się po hotelach? Ile ona ma lat?
– Nie wiem, jakieś dwadzieścia. Ale to tak między nami, bo wiesz… – Igor, który nagle zdał sobie sprawę, że chlapnął o parę słów za dużo, zdradzając tożsamość jednego z gości, obejrzał się przez ramię i wrócił za swój kontuar. – Ściśle tajne – dodał i mrugnął do kumpla.
– Jasne. – Lewandowski złośliwie się uśmiechnął i łypnął w stronę przeszklonych drzwi, przez które przechodziła właśnie elegancko ubrana starsza para. – Poszukam którejś z dziewczyn. Niech ogarnie ten chlew, zanim całe piętro zacznie cuchnąć rzygowinami – dodał szeptem, po czym ukłonił się idącym przez korytarz gościom i pchnął ciężkie drzwi z napisem „Tylko dla personelu”.
4.
Warszawa, maj 2019
Alexander Carlsson podszedł do siedzącej za biurkiem dziewczyny, odgarnął z jej karku długie jasnorude włosy i pocałował ją w szyję.
– Zaraz kończę, teraz już bez ściemy – obiecała, wprowadzając ostatnie dane do tabelki Excela. – Zaparzyłbyś mi kawy? – poprosiła, nie odrywając wzroku od monitora. – Ślęczałam nad tym do trzeciej nad ranem, a wstałam dziś przed siódmą.
– Przed siódmą? Obłęd. Nie potrafię sobie przypomnieć, kiedy ostatnio wstałem o tak nieludzkiej porze. Chyba na studiach. – Carlsson parsknął śmiechem i ruszył w stronę mikroskopijnej kuchni.
Czekając, aż zagotuje się woda, przejrzał zawieszone na starej lodówce magnesy. Portugalia, Kanary, Chorwacja, Praga, Hel, Sztokholm. Na widok ostatniego lekko się uśmiechnął. Jego rodzinne miasto. Nie miał pojęcia, że je zna.
– Z dwiema łyżeczkami cukru poproszę! – krzyknęła z pokoju Sylwia.
– Robi się! – odkrzyknął.
Garnuszki znalazł w starym drewnianym kredensie, który stał wciśnięty pomiędzy wyłożoną ciemnoniebieskimi kuchennymi płytkami ścianę a przedpotopową lodówkę. Zalewając wrzątkiem rozpuszczalną kawę, pomyślał, że polubił to niewielkie mieszkanie w starym bloku przy Paryskiej, zagracony salonik, pomalowaną na lazurowo sypialnię i tę pyskatą rudą