Potop. Генрик Сенкевич. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Генрик Сенкевич
Издательство: Public Domain
Серия:
Жанр произведения: Зарубежная классика
Год издания: 0
isbn:
Скачать книгу
przez chwilę nie odpowiadał.

      – Nie było zakazu – rzekł wreszcie.

      I wkrótce potem siedział już na wozie koło pana Zagłoby, a raczej rozciągnął się na słomie, którą wóz był wyładowany.

      Pan Zagłoba uściskał go serdecznie.

      – Jakże się miewa twój stary?… Bodajże cię!… Zapomniałem, jak mu na imię.

      – Też Roch.

      – I słusznie, i słusznie. Roch spłodził Rocha… To jest wedle przykazania. Powinieneś swego syna także Rochem nazwać, aby każdy dudek miał swój czubek. A żonaty jesteś?

      – Pewnie, że żonaty! Ja jestem Kowalski, a to jest pani Kowalska, innej nie chcę.

      To rzekłszy młody oficer podniósł do oczu panu Zagłobie głownię ciężkiej dragońskiej szabli i powtórzył:

      – Innej nie chcę!

      – Słusznie! – rzekł Zagłoba. – Okrutnie mi się podobasz, Rochu, synu Rocha. Żołnierz najlepiej akomodowany, gdy nie ma innej żony jak taka; i to ci jeszcze powiem, że prędzej ona po tobie niż ty po niej owdowiejesz. Szkoda jeno, że młodych Rochów mieć z nią nie będziesz, bo widzę, żeś bystry kawaler, i szkoda by było, gdyby taki ród miał zaginąć.

      – O wa! – rzekł Kowalski. – Jest nas sześciu braci.

      – I wszystko Rochy?

      – Jakbyś wuj wiedział, że każden, jeśli nie na pierwsze, to na drugie ma Roch, bo to nasz szczególniejszy patron.

      – A napijmy się no jeszcze!

      – A dobrze.

      Zagłoba znów przechylił manierkę, ale nie wypił całej, jeno oddał ją oficerowi i rzekł:

      – Do dna, do dna!

      – Szkoda, że cię nie mogę widzieć! – mówił dalej. – Noc tak ciemna, choć w pysk daj. Własnych palców byś nie poznał. Słuchaj no, mości Rochu, a gdzie to te wojsko miało wychodzić z Kiejdan, gdyśmy wyjeżdżali?

      – A na buntowników.

      – Bóg najwyższy wie, kto tu buntownik: czy ty, czy oni?

      – Ja buntownik? Jakże to? Co mnie mój hetman każe, to czynię.

      – Ale hetman nie czyni tego, co mu król jegomość każe, bo pewnie mu nie kazał ze Szwedami się łączyć. Nie wolałżebyś to Szwedów bić niż mnie, krewnego, w ręce im wydawać?

      – Może bym i wolał, ale co rozkaz, to słuch!

      – I pani Kowalska by wolała. Znam ja ją. Między nami mówiąc: hetman się przeciw królowi i ojczyźnie zbuntował. Nie powtarzaj tego nikomu, ale tak jest. I wy, co mu służycie, także się buntujecie.

      – Tego mnie się słuchać nie godzi. Hetman ma swoją zwierzchność, a ja mam swoją, właśnie hetmańską, i Bóg by mnie skarał, gdybym się jej przeciwił. Niesłychana to rzecz!

      – Zacnie mówisz… Ale uważ no, Rochu: gdybyś tak wpadł w ręce onych buntowników, to i ja bym był wolny, i nie twoja by była wina, bo nec Hercules contra plures436!… Nie wiem, gdzie się tam te chorągwie znajdują, ale ty musisz wiedzieć… i widzisz, moglibyśmy trochę ku nim nawrócić.

      – Jakże to?

      – A żebyś tak umyślnie ku nim zjechał? Nie byłoby twojej winy, jeśliby nas odbili. Nie miałbyś mnie na sumieniu… a mieć krewniaka na sumieniu, wierzaj mi, straszny to ciężar!

      – At! Co wuj gadasz! Dalibóg, zlezę z woza i na konia siędę. Nie ja będę miał wuja na sumieniu, jeno pan hetman. Pókim żyw, nie będzie z tego nic!

      – Nie, to nie! – rzekł Zagłoba. – Wolę to, że szczerze mówisz, chociaż pierwej byłem twym wujem niż Radziwiłł twoim hetmanem. A czy ty wiesz, Rochu, co to jest wuj?

      – Wuj – to wuj.

      – Bardzoś to roztropnie wykalkulował, ale przecie, gdzie ojca nie ma, tam, Pismo mówi: wuja słuchał będziesz. Jest to jakby rodzicielska władza, której grzech, Rochu, się sprzeciwić… Bo nawet i to zauważ, że kto się ożeni, ten snadnie ojcem być może; ale w wuju płynie ta sama krew, co w matce. Nie jestem ci wprawdzie bratem twej matki, ale moja babka musiała być ciotką twej babki; więc poznaj to, że powaga kilku pokoleń we mnie spoczywa, bo jako wszyscy na tym świecie jesteśmy śmiertelni, tedy władza z jednych na drugich przechodzi i ani hetmańska, ani królewska nie może jej negować, ani nikogo zmuszać, żeby się oponował. Co prawda, to święte! Ma-li hetman wielki, czy też, dajmy na to, polny, prawo nakazać, nie już szlachcicowi i towarzyszowi, ale lada jakiemu ciurze, żeby się na ojca, matkę, na dziada albo na starą ociemniałą babkę porywał? Odpowiedz na to, Rochu! Ma-li prawo?

      – Hę? – spytał sennym głosem Kowalski.

      – Na starą ociemniałą babkę! – powtórzył pan Zagłoba. – Kto by się wonczas chciał żenić i dzieci płodzić albo się wnuków doczekać?… Odpowiedz i na to, Rochu!

      – Ja jestem Kowalski, a to pani Kowalska – mówił coraz senniej oficer.

      – Kiedy chcesz, niech i tak będzie! – odpowiedział Zagłoba. – Lepiej to nawet, że nie będziesz miał dzieci, bo mniej kpów będzie po świecie grasowało. Nieprawda, Rochu?

      Zagłoba nadstawił ucho, ale nie usłyszał już żadnej odpowiedzi.

      – Rochu! Rochu! – zawołał z cicha.

      Pan Roch spał jak zabity.

      – Śpisz?… – mruknął Zagłoba. – Czekajże, zdejmę ci ten żelazny garnek z głowy, bo ci niewygodnie. Opończa dusi cię pod szyją, jeszcze by cię krew zalała. Co bym był za krewniak, żebym cię nie miał ratować.

      Tu ręce pana Zagłoby poczęły poruszać się z lekka koło głowy i szyi Kowalskiego. Na wozie spali wszyscy głębokim snem, żołnierze kiwali się także na kulbakach, inni, jadący w przedzie, podśpiewywali z cicha, wypatrując zarazem pilno drogi, bo noc, choć niedżdżysta, była bardzo ciemna.

      Jednakże po niejakim czasie żołnierz prowadzący tuż za wozem konia ujrzał w ciemnościach opończę i jasny hełm swego oficera. Kowalski, nie zatrzymując wozu, zsunął się i kiwnął, by mu podano rumaka.

      Po chwili siedział już na nim.

      – Panie komendancie, a gdzie staniemy na popas? – pytał wachmistrz zbliżywszy się ku niemu.

      Pan Roch nie odpowiedział ani słowa i ruszył naprzód, minął z wolna jadących na przedzie i znikł w ciemnościach.

      Nagle do uszu dragonów doszedł tętent szybkiego biegu konia.

      – Skokiem komendant ruszył! – mówili między sobą. – Pewnie chce obaczyć, czy jakiej karczmy nie ma blisko. Czas by już koniom popasać, czas!

      Tymczasem upłynęło pół godziny, godzina, dwie, a pan Kowalski ciągle, widać, jechał naprzód, bo go nie było jakoś widać. Konie znużyły się bardzo, zwłaszcza przy wozie, i poczęły się wlec wolno. Gwiazdy schodziły z nieba.

      – Skocz no który do komendanta – rzekł wachmistrz – powiedz mu, że szkapy ledwie nogi ciągną, a wozowe ustały.

      Jeden z żołnierzy wyruszył naprzód, ale po godzinie wrócił sam.

      – Komendanta ani śladu, ani popiołu – rzekł. – Musiał z milę naprzód wyjechać.

      Żołnierze poczęli mruczeć z nieukontentowaniem.

      – Dobrze


<p>436</p>

nec Hercules contra plures (łac.) – nawet Herkules na nic przeciw wielu. [przypis redakcyjny]