– A po wojnie co waćpan myślisz czynić? – spytała nagle panna Elżbieta Sielawska złożywszy buzię „w ciup” i wachlując się mocno.
– Do zakonu pójść! – odparł opryskliwie mały rycerz.
– A kto tam o zakonie przy uczcie wspomina? – zawołał wesoło Kmicic przechylając się przez Oleńkę. – Hej! to pan Wołodyjowski!
– Waści to nie w głowie? A wierzę! – rzekł pan Michał.
Wtem słodki głos Oleńki zabrzmiał mu w uszach:
– Bo i waćpanu nie trzeba o tym myśleć. Bóg ci da żonę po sercu, kochaną i zacną, jako sam jesteś zacny.
Poczciwy pan Michał zaraz rozczulił się:
– Żeby mi kto na fletni grał, nie byłoby mi milej słuchać!
Gwar coraz wzmagający się przy stole przerwał dalszą rozmowę, bo też już i do kielichów przyszło. Humory ożywiały się coraz bardziej. Pułkownicy dysputowali o przyszłej wojnie, marszcząc brwi i ciskając ogniste spojrzenia.
Pan Zagłoba opowiadał na cały stół o oblężeniu Zbaraża, a słuchaczom aż krew biła na twarze, a w sercach rósł zapał i odwaga. Zdawać się mogło, że duch nieśmiertelnego „Jaremy” nadleciał do tej sali i tchnieniem bohaterskim napełnił dusze żołnierzy.
– To był wódz! – rzekł znamienity pułkownik Mirski, który całą husarią radziwiłłowską dowodził.
– Raz go tylko widziałem i w chwili śmierci będę jeszcze pamiętał.
– Jowisz z piorunami w ręku! – zakrzyknął stary Stankiewicz. – Nie przyszłoby do tego, gdyby żył!…
– Ba! przecie on za Romnami lasy rąbać kazał, by sobie gościniec do nieprzyjaciół otworzyć.
– Jego to przyczyną stała się berestecka wiktoria.
– I w najcięższej chwili Bóg go zabrał…
– Bóg go zabrał – powtórzył podniesionym głosem pan Skrzetuski – ale testament po nim został dla przyszłych wodzów, dygnitarzy i całej Rzeczypospolitej: oto, żeby z żadnym nieprzyjacielem nie paktować, ale wszystkich bić!…
– Nie paktować! Bić! – powtórzyło kilkanaście silnych głosów. – Bić, bić!
W sali upał stał się wielki i burzył krew w wojownikach, więc poczęły padać spojrzenia jak błyskawice, a podgolone łby dymiły.
– Nasz książę, nasz hetman będzie tego testamentu egzekutorem388! – rzekł Mirski.
Wtem olbrzymi zegar, umieszczony w chórze sali, począł bić północ, a jednocześnie wstrząsły się mury, zadźwięczały żałośnie szyby i huk wystrzału wiwatowego rozległ się na dziedzińcu.
Rozmowy umilkły, nastała cisza.
Nagle u szczytu stołu poczęto wołać:
– Ksiądz biskup Parczewski zemdlał! Wody!
Uczyniło się zamieszanie. Niektórzy zerwali się z siedzeń, by się lepiej przyjrzeć, co zaszło. Biskup nie zemdlał, ale osłabł bardzo, aż marszałek podtrzymywał go na krześle za ramiona, podczas gdy pani wojewodzina wendeńska pryskała mu wodą na twarz.
W tej chwili drugi wystrzał działowy wstrząsnął szybami, za nim trzeci, czwarty…
– Vivat Rzeczpospolita! pereant hostes389 – zakrzyknął Zagłoba.
Lecz dalsze wystrzały zgłuszyły jego mowę. Szlachta poczęła je liczyć:
– Dziesięć, jedenaście, dwanaście…
Szyby za każdym razem odpowiadały jękiem żałosnym. Płomienie świec chwiały się od wstrząśnień.
– Trzynaście! czternaście!… Ksiądz biskup huku niezwyczajny. Popsuł przez swój strach zabawę, bo i książę się zatroskał. Patrzcie, mości panowie, jaki odęty siedzi… Piętnaście, szesnaście… Hej, walą jakby w bitwie! Dziewiętnaście, dwadzieścia!
– Cicho tam! książę chce przemówić! – poczęto wołać naraz w różnych końcach stołu.
– Książę chce przemówić!
Uciszyło się zupełnie i wszystkich oczy zwróciły się na Radziwiłła, który stał, podobny do olbrzyma, z kielichem w ręku. Lecz cóż za widok uderzył oczy ucztujących!…
Twarz księcia była w tej chwili po prostu straszna, bo nie blada, ale sina i wykrzywiona jak konwulsją uśmiechem, który książę usiłował na usta przywołać. Oddech jego, zwykle krótki, stał się jeszcze krótszy, szeroka pierś wzdymała się pod złotogłowiem, a oczy nakrył do połowy powiekami i zgroza jakaś była w tej potężnej twarzy, i lodowatość, jakie bywają w krzepnących rysach w chwili skonu.
– Co jest księciu? Co tu się dzieje? – szeptano naokół niespokojnie.
I złowrogie przeczucie ścisnęło wszystkie serca; trwożliwe oczekiwanie osiadło na obliczach.
On tymczasem mówić począł krótkim, przerywanym przez astmę głosem:
– Mości panowie!… Wielu spomiędzy was… zdziwi… albo zgoła przestraszy ten toast… ale… kto mi ufa i wierzy… kto prawdziwie chce dobra ojczyzny… kto wiernym mojego domu przyjacielem.... ten go wzniesie ochotnie… i powtórzy za mną:
Vivat Carolus Gustavus rex 390… od dziś dnia łaskawie nam panujący!
– Vivat! – powtórzyli dwaj posłowie Loewenhaupt i Shitte oraz kilkunastu oficerów cudzoziemskiego autoramentu.
Lecz w sali zapanowało głuche milczenie. Pułkownicy i szlachta spoglądali na siebie przerażonym wzrokiem, jakby pytając się wzajem, czy książę zmysłów nie utracił. Kilka głosów ozwało się wreszcie w różnych miejscach stołu:
– Czy my dobrze słyszym? Co to jest?
Potem znów nastała cisza.
Zgroza niewypowiedziana w połączeniu ze zdumieniem odbiła się na twarzach i oczy wszystkich znów zwróciły się na Radziwiłła, a on stał ciągle i oddychał głęboko, rzekłbyś: niezmierny jakiś ciężar zrzucił z piersi. Barwa wracała mu z wolna na twarz; następnie zwrócił się do pana Komorowskiego i rzekł:
– Czas promulgować391 ugodę, którąśmy dziś podpisali, aby ichmościowie wiedzieli, czego się mają trzymać. Czytaj wasza miłość!
Komorowski wstał, rozwinął leżący przed sobą pargamin i począł czytać straszną ugodę rozpoczynającą się od słów:
„Nie mogąc lepiej i dogodniej postąpić w najburzliwszym teraźniejszym rzeczy stanie, po utraceniu wszelkiej nadziei na pomoc najjaśniejszego króla, my, panowie i stany Wielkiego Księstwa Litewskiego, koniecznością zmuszeni, poddajemy się pod protekcję najjaśniejszego króla szwedzkiego na tych warunkach:
1) Łącznie wojować przeciw wspólnym nieprzyjaciołom, wyjąwszy króla i Koronę Polską.
2) Wielkie Księstwo Litewskie nie będzie do Szwecji wcielone, lecz z nią takim sposobem połączone, jak dotąd z Koroną Polską, to jest, aby naród narodowi, senat senatowi, a rycerstwo