Hrabinie wystąpił na czoło rumieniec i gęsty pot. Zlękła się słów siostrzenicy przypuszczając, że Wokulski rozumie po angielsku.
– Proszę cię, panie Wokulski – rzekła prędko – siądź tu na chwilę, bo delegowany224 nas opuścił. Pozwolisz, że ułożę twoje imperiały na wierzchu, dla zawstydzenia tych panów, którzy wolą wydawać pieniądze na szampana…
– Ależ niech się ciocia uspokoi – wtrąciła panna Izabela znowu po angielsku. – On z pewnością nie rozumie…
Tym razem i Wokulski zarumienił się.
– Proszę cię, Belu – rzekła hrabina tonem uroczystym – pan Wokulski… który tak hojną ofiarę złożył na naszą ochronę…
– Słyszałam – odpowiedziała panna Izabela po polsku, na znak powitania przymykając powieki.
– Pani hrabina – rzekł trochę żartobliwie Wokulski – chce mnie pozbawić zasługi w życiu przyszłym, chwaląc postępki, które zresztą mogłem spełniać w widokach zysku.
– Domyślałam się tego – szepnęła panna Izabela po angielsku.
Hrabina o mało nie zemdlała czując, że Wokulski musi domyślać się znaczenia słów jej siostrzenicy, choćby nie znał żadnego języka.
– Możesz, panie Wokulski – rzekła z gorączkowym pośpiechem – możesz łatwo zdobyć sobie zasługę w życiu przyszłym, choćby… przebaczając urazy…
– Zawsze je przebaczam – odparł nieco zdziwiony.
– Pozwól sobie powiedzieć, że nie zawsze – ciągnęła hrabina. – Jestem stara kobieta i twoja przyjaciółka, panie Wokulski – dodała z naciskiem – więc zrobisz mi pewne ustępstwo…
– Czekam na rozkazy pani.
– Onegdaj dałeś dymisję jednemu z twoich… urzędników, niejakiemu Mraczewskiemu…
– Za cóż to?… – nagle odezwała się panna Izabela.
– Nie wiem – rzekła hrabina. – Podobno chodziło o różnicę przekonań politycznych czy coś w tym guście…
– Więc ten młody człowiek ma przekonania?… – zawołała panna Izabela. – To ciekawe!…
Powiedziała to w sposób tak zabawny, że Wokulski poczuł, jak ustępuje mu z serca niechęć do Mraczewskiego.
– Nie o przekonania chodziło, pani hrabino – odezwał się – ale o nietaktowne uwagi o osobach, które odwiedzają nasz magazyn.
– Może te osoby same postępują nietaktownie – wtrąciła panna Izabela.
– Im wolno, one za to płacą – odpowiedział spokojnie Wokulski. – Nam nie.
Silny rumieniec wystąpił na twarz panny Izabeli. Wzięła książkę i zaczęła czytać.
– Ale swoją drogą dasz się ubłagać, panie Wokulski – rzekła hrabina. – Znam matkę tego chłopca, i wierz mi, że przykro patrzeć na jej rozpacz…
Wokulski zamyślił się.
– Dobrze – odpowiedział – dam mu posadę, ale w Moskwie.
– A jego biedna matka?… – zapytała hrabina tonem proszącym.
– Więc podwyższę mu o dwieście… o trzysta rubli pensję – odparł.
W tej chwili zbliżyło się do stołu kilkoro dzieci, którym hrabina zaczęła rozdawać obrazki. Wokulski wstał z fotelu i aby nie przeszkadzać pobożnym zajęciom, przeszedł na stronę panny Izabeli.
Panna Izabela podniosła oczy od książki i dziwnym wzrokiem patrząc na Wokulskiego spytała:
– Pan nigdy nie cofa swoich postanowień?
– Nie – odpowiedział. Ale w tej chwili spuścił oczy.
– A gdybym poprosiła za tym młodym człowiekiem?…
Wokulski spojrzał na nią zdumiony.
– W takim razie odpowiedziałbym, że pan Mraczewski stracił miejsce, ponieważ niestosownie odzywał się o osobach, które zaszczyciły go trochę łaskawszym tonem w rozmowie… Jeżeli jednak pani każe…
Teraz panna Izabela spuściła oczy, zmieszana w wysokim stopniu.
– A… a!… wszystko mi jedno w rezultacie, gdzie osiedli się ten młody człowiek. Niech jedzie i do Moskwy.
– Tam też pojedzie – odparł Wokulski. – Moje uszanowanie paniom – dodał kłaniając się.
Hrabina podała mu rękę.
– Dziękuję ci, panie Wokulski, za pamięć i proszę, ażebyś przyszedł do mnie na święcone. Bardzo cię proszę, panie Wokulski – dodała z naciskiem.
Nagle spostrzegłszy jakiś ruch na środku kościoła zwróciła się do służącego:
– Idźże, mój Ksawery, do pani prezesowej i proś, ażeby nam pozwoliła swego powozu. Powiedz, że nam koń zachorował.
– Na kiedy jaśnie pani rozkaże? – spytał służący.
– Tak… za półtorej godziny. Prawda, Belu, że nie posiedzimy tu dłużej?
Służący podszedł do stołu przy drzwiach.
– Więc do jutra, panie Wokulski – rzekła hrabina. – Spotkasz u mnie wielu znajomych. Będzie kilku panów z Towarzystwa Dobroczynności…
„Aha!…” – pomyślał Wokulski żegnając hrabinę. Czuł dla niej w tej chwili taką wdzięczność, że na jej ochronę oddałby połowę majątku.
Panna Izabela z daleka kiwnęła mu głową i, znowu spojrzała w sposób, który wydał mu się bardzo niezwykłym. A gdy Wokulski zniknął w cieniach kościoła, rzekła do hrabiny:
– Cioteczka kokietuje tego pana. Ej! ciociu, to zaczyna być podejrzane…
– Twój ojciec ma słuszność – odparła hrabina – ten człowiek może być użyteczny. Zresztą za granicą podobne stosunki należą do dobrego tonu.
– A jeżeli te stosunki przewrócą mu w głowie?… – spytała panna Izabela.
– W takim razie dowiódłby, że ma słabą głowę – odpowiedziała krótko hrabina biorąc się do książki nabożnej.
Wokulski nie opuścił kościoła, ale w pobliżu drzwi skręcił w boczną nawę. Tuż przy grobie Chrystusa, naprzeciw stolika hrabiny, stał w kącie pusty konfesjonał. Wokulski wszedł do niego, przymknął drzwiczki i niewidzialny, przypatrywał się pannie Izabeli.
Trzymała w ręku książkę spoglądając od czasu do czasu na drzwi kościelne. Na twarzy jej malowało się zmęczenie i nudy. Czasami do stolika zbliżały się dzieci po obrazki; panna Izabela niektórym podawała je sama z takim ruchem, jakby chciała powiedzieć: ach, kiedyż się to skończy!…
„I to wszystko robi się nie przez pobożność ani przez miłość do dzieci, ale dla rozgłosu i w celu wyjścia za mąż – pomyślał Wokulski. – No i ja także – dodał – niemało robię dla reklamy i ożenienia się. Świat ładnie urządzony! Zamiast po prostu pytać się: kochasz mnie czy nie kochasz? albo: chcesz mnie czy nie chcesz? ja wyrzucam setki rubli, a ona kilka godzin nudzi się na wystawie i udaje pobożną.
A jeżeli odpowiedziałaby, że mnie