Między ustami a brzegiem pucharu. Rodziewiczówna Maria. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Rodziewiczówna Maria
Издательство: Public Domain
Серия:
Жанр произведения: Повести
Год издания: 0
isbn:
Скачать книгу
moja! – rzekł lekceważąco.

      Herbert natychmiast nadstawił uszu. Chwytał w lot każdą inicjatywę.

      – Albo moja! – zawołał.

      – Nie! – poprawił Wentzel. – Moja albo niczyja!

      – Pari63?

      – Zgoda! O co?

      – O twego „Scherza”!

      – I o twego „Fingala”!

      – A ja trzymam, że obydwaj zjecie po mydełku – ozwał się Schöneich. – Stawiam swoją czwórkę, zabiorę waszego „Scherza” i Osjanowego bohatera64; każę jutro zacząć rozszerzać stajnię.

      – Skąd ta pewność, Michel?

      – Popatrzcie jej w oczy, to się dowiecie! No, idę do hrabiny Aurory z wizytą. Będę pocieszał.

      – Albo jej trzeba pociechy? – zagadnął łakomie Herbert, jak zawsze gotów korzystać z cudzego projektu.

      – I bardzo. Wielka burza opadła fregatę admiralską koło Ziemi Ognistej.

      – To i ja pójdę z tobą!

      Po skończonej sztuce Wentzel z Herbertem spotkali się na chodniku przed teatrem.

      – Widziałeś dokąd pojechała? – zagadnął Croy-Dülmen.

      – Wiesz, nie; byłem zajęty. Nie uważałem.

      Obydwaj okłamywali się bezczelnie. Śledzili piękną nieznajomą, ale im uszła w tłumie i znikła. Była to dla Herberta pierwsza, dla naszego bohatera druga porażka. Nie zwątpił jednak o sobie, ruszając z dobrą miną do restauracji.

      Bankiet przeciągnął się do rana.

      III

      Ciotka Dora von Eschenbach po raz pierwszy w życiu zgodziła się ze zdaniem siostrzeńca.

      Było to nazajutrz. Hrabia zjawił się o południu, zhulany, blady, ziewający pomimo wiosennego słońca. Wyglądał jak uosobienie swawoli i nadużycia.

      – Co ciocia zamierza robić latem? – spytał. – Bo przecież na bruku tutaj siedzieć nie podobna65. Kto żyje, wyjeżdża.

      – Wybieram się w odwiedziny do majora.

      – Czemuż nie do Dülmen? Po cóż egzystuje to zamczysko? Wydaję rokrocznie parę tysięcy marek na reparację. Niechby ciocia obejrzała z bliska gospodarstwo pana rządcy.

      – A ty się tam nie wybierasz?

      – Ja, ciociu, mam na to lato wyżej głowy zobowiązań, ale dla cioci poświęciłbym chętnie wiosenne wyścigi. Mogę towarzyszyć do Dülmen.

      – Mój nieoszacowany, kochany chłopaku! Za tę przyjemność, zrobioną starej, spotka cię wielkie szczęście. Zobaczysz!

      „Bodajem tylko66 zobaczył! – pomyślał hrabia, nie przeczuwając, że w głowie ciotki owo szczęście miało już określony wiek, postać, imię i nazwisko, co wszystko razem składało nadobną Emilię Koop, jedyną córkę majora”.

      Od dawna upatrzyła ją sobie ciocia Dora na anioła stróża dla swojego jawnogrzesznika; projekt był gotów, opracowany w najdrobniejszych szczegółach; brakowało jednej małej rzeczy – zgody Wentzla, ale ciocia Dora wierzyła w cuda. Każda rzecz wydawała jej się możliwa.

      A ofiara szła nieopatrznie na zastawioną wędkę.

      Po tygodniu pałac Pod Lipami opustoszał. Konie odprawiono do dóbr, służba w części pojechała nad Ren, pozostali włóczyli się po bawariach67, firanki były spuszczone, szwajcar drzemał w swej loży.

      Za to Dülmen zawrzało ruchem. Na baszcie, co spoglądała w sine wody Renu, wiatr rozwiewał herbową chorągiew, po dziedzińcach rżały konie, skomliły ogary, biegali tu i tam masztalerze i lokaje. Rządca zaprzestał wieczorów w miasteczku przy piwie, nie chodził podśpiewując z fajką w zębach i nosem zadartym. Zmalał, skurczył się, schudł; z oczu pana zgadywał myśli.

      Do kaplicy ciocia Dora sprowadziła kapelana i śpieszyła, ile mocy, z wykończeniem swej złotej stuły na ślub wychowańca.

      Intryga szła jak po maśle. Wentzel sumiennie odwiedzał opiekuna, major urządzał na jego cześć polowania i pikniki; wesołe życie stolicy i ogólne uwielbienie szło w ślad pięknego panicza. Wiejskie piękności nie umiały ukryć swego zachwytu; panowie okrzyczeli go pierwszym dżentelmenem i wzorowym kolegą.

      Gdzie się pokazał, zwracał wszystkie oczy. W walcu czy na koniu, przy bankiecie czy na łowach – był niezrównany.

      Do doskonałości brakło mu, wedle majora i ciotki, tylko żony.

      Po dwóch tygodniach wiejskich wakacji panna Dorota von Eschenbach uznała, że wpływ przyrody i wiosny musiał dostatecznie podziałać na umysł hrabiego; wyobrażała go sobie sielankowo rozmarzonym – i pewnego wieczora zaprosiła się z robótką na gawędę do mieszkania młodego człowieka.

      Wieczór był istotnie romantyczny. U stóp zamczyska Ren szumiał, przez otwarte okna wdzierał się pachnący powiew wiatru i zaglądał sierp nowiu. Wentzel leżał na kanapie, palił cygaro i gwizdał Lorelei; o kim myślał przy owym śpiewie, można się domyślić.

      Panna Dora odchrząknąwszy zagaiła rozmowę:

      – Czy nie myślisz posłać jutro bukietu Mili Koop? Są przecież cudne azalie.

      Hrabia się ocknął jak ze snu.

      – Bukiet majorównie? Czy ona się jutro konfirmuje? – zapytał.

      – Ale co ty gadasz! Wszakże to dorosła panienka!

      – Przerosła! – mruknął.

      – Jak to? Sam kwiat!

      – Nie uważałem. One tu wszystkie dziwnie do siebie podobne. Różowe, białe…

      – To ładnie!

      – Uhm! Czy ciocia stuły jeszcze nie skończyła?

      – Będzie na czas, chłopaku, będzie! – zaśmiała się kiwając głową.

      – To mnie najwięcej obchodzi. Ale nie rozumiem ochoty ślęczenia nad podobnym głupstwem. Czemu ciocia lepiej nie strzela do celu?

      – Fi! – strzepnęła rękami staruszka. – Więc bukietu nie zaniesiesz Mili?

      – A to po co?

      – No, przecież major twój opiekun!

      – A, no to jemu się należy bukiet.

      – Rodzicom najlepiej odsłużymy się w dzieciach. Przez pamięć na staranie majora warto zająć się córką. Ty tak umiesz być miłym, gdy chcesz.

      Ciocia Dora osładzała pigułkę tysiącem pieszczotliwych uśmiechów i spojrzeń.

      – Co ciocię tak zajmuje major i jego familia?

      – Mój Wentzel, to są ludzie rzadkich przymiotów. Mila jest wzorową córką, gospodynią, wykształcona, ładna, czuła…

      – O, i bardzo! – wtrącił hrabia.

      – W jej ręce może każdy złożyć z ufnością honor domu. Potrafi stworzyć ognisko, zająć się porządkiem, nie zhańbi nazwiska, a mężowi da szczęście, spokój, dzieci uczyni dobrymi chrześcijanami i patriotami…

      – Ciociu, proszę tchu nabrać! Ta tyrada grozi zapaleniem płuc. Wierzę ślepo w doskonałości panny Koop, obowiązuję się przez wdzięczność dla majora wystawić jej pomnik


<p>63</p>

pari (fr.) – zakład. [przypis edytorski]

<p>64</p>

Osjanowy bohater – Fingal, jeden z bohaterów występujących w tzw. Pieśniach Osjana, wydanych w 1760 r. przez Jamesa Macphersona jako tłumaczenie z języka gaelickiego utworów celtyckiego barda imieniem Osjan; mimo że szybko (w 1805 r.) starożytny epos okazał się falsyfikatem, a rzekomy tłumacz autorem, tekst zyskał ogromną popularność w dobie romantyzmu i był tłumaczony na liczne języki w całej Europie; najpopularniejsze tłumaczenie fr. Pierre'a Le Tourneura z 1777 r. nosiło tytuł Osian, fils de Fingal, barde du troisième siècle: Poésies galliques (Osjan, syn Fingala, bard z trzeciego wieku: Poezje gaelickie). [przypis edytorski]

<p>65</p>

nie podobna – nie sposób, nie można. [przypis edytorski]

<p>66</p>

bodajem tylko – żebym tylko. [przypis edytorski]

<p>67</p>

bawaria – tu: piwiarnia. [przypis edytorski]