Między ustami a brzegiem pucharu. Rodziewiczówna Maria. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Rodziewiczówna Maria
Издательство: Public Domain
Серия:
Жанр произведения: Повести
Год издания: 0
isbn:
Скачать книгу
drzwiami roześmiał się jak szalony.

      – Co prawda, wolę pożegnanie z Aurorą; ta mi dopiero da szkaplerzyk!

      Zamruczał, potem zbiegł szybko na dół, zatrzymał się, zwrócił się do lokaja i spytał lakonicznie:

      – Nun43?

      Urban się wyprostował jak we froncie.

      – Kamienica przechodnia na dwie ulice, stróż spał noc całą, nikogo nie widział. Oto spis lokatorów.

      – Zum Teufel44! Co dalej?

      – Baron Schöneich czeka na pana hrabiego.

      – Weź szpadę i ruszaj na kolej; bierz bilety na stację Kirschmühl i czekaj na mnie.

      – Słucham!

      Baron Schöneich, kolega i przyjaciel Wentzla, przybył dość zdziwiony nagłym wezwaniem.

      – Pewnie się bijesz? – zawołał na wstępie.

      – Jakbyś zgadł.

      – O co?

      – O moją piętę achillesową vel45 polską.

      – Z kim?

      – Z Wilhelmem.

      – Głupstwo! Will pewnie był pijany, a ty, wiadomo, szukasz wrażeń. Czemuś mnie ominął na sekundanta? Wiesz, to obraza!

      – Ty, poważny dyplomata! Dostałbyś jeszcze nosa od kanclerza. Zresztą, taki pojedynek… Jakbym z tą szafą wojował! Ech!

      Schöneich pokręcił głową.

      – Co prawda, tych pojedynków trochę za gęsto. Jesteś strasznie drażliwy, Wentzel. Na twoim miejscu ja bym, dla zatkania gęby natrętom, wszedł do izby46 i urządził co dzień ruladę z Polaków. Masz porywającą wymowę.

      – Ba, przy śpiewie, winie i kobietach, ale nie w waszym sejmie. Brr! Co tam za nudy!

      – Ha, to urządź krucjatę na Poznań.

      – Do diabła z konceptami! Powiedz choć raz co rozsądnego.

      – Wstąp do służby.

      – Na przykład do jakiej?

      – Do dyplomacji. Jesteś na to stworzony.

      – Skąd ten pewnik? – zaśmiał się Croy-Dülmen.

      – Wyznaję, że to nie moje spostrzeżenie, ale Herberta. Wczoraj była mowa o ambasadorach u ministra W. Stary, jak go znasz, facecista47. „Poseł – powiada – powinien grać zawsze rolę kochanka. Kto się zna na galanterii i miłości, ten będzie doskonałym ambasadorem”. A na to Herbert: „Poślijcie do Francji Wentzla Croy-Dülmen: nie będzie strachu o Alzację i miliardy! On wam Galię w róże uwieńczoną przyprowadzi do stóp! Dacie mu za to, zamiast pensji i orderu, kotylion48 z paryżanek”. Śmiano się z tego cały wieczór.

      – Herbert rad by mnie się pozbyć z Berlina.

      – No, sądzę, iż przede wszystkim z jednego pałacu Berlina. Biedaczysko schnie z zawiści.

      Croy-Dülmen ruszył ramionami.

      – On zawsze ma gust na cudze. Póki wolne i nieogłaskane, milczy; gdy kto wyróżni i zdobędzie, wydziera włosy i szaleje. Z taką taktyką niedaleko zajedzie. On mnie ambasadorem, a ja jego zrobiłbym wielkorządcą australijskich kolonii. Niech obdziera ludożerców!

      Spojrzał na zegarek i poruszył się niespokojnie.

      – Otóż, Michel, chciałem cię prosić, abyś na wypadek jakiej katastrofy ze mną popalił papiery w tym biurku co do jednego, bo widzisz…

      – Widzę, że ci bardzo pilno mnie się pozbyć! Zum Henker49! Te pamiątki nie zginą, i ty także, bądź spokojny! Cha! Cha! Kręcisz się jak fryga.

      – Cóż chcesz, boję się spóźnić na pojedynek.

      – Uhm, pojedynek, ale bez sekundantów. No, no, ambasadorze, ruszaj, ruszaj! Przyjdę wieczorem powitać cię jako zwycięzcę. Bywaj zdrów!

      Po chwili sławne na cały Berlin taranty50 hrabiego stały u bramy hrabiny Aurory.

      Ciocia Dorota odprawiała koronkę, a piękna pani mówiła cała wzburzona.

      – Wiesz, jeżeli ten błazen cię zadraśnie, to ja mu zrobię coś okropnego… ja, ja…

      – Wypowiesz mu swój dom! – podchwycił hrabia.

      – Wypowiem! – potwierdziła energicznie, jakby mówiła: poćwiartuję go żywcem.

      Szyderczy grymas przeszedł twarz Wentzla.

      – Za taką ofiarę, mój skarbie, zachowam dla ciebie dozgonną wdzięczność – rzekł z całym przejęciem.

      Dopiero w drodze do Kirschmühl pozwolił sobie w myśli na krytyczną uwagę:

      – Ciekawym, co by Lidia zrobiła okropnego Wilhelmowi w razie mego zadraśnięcia. Pewnie pokazałaby mu język. No, no, już to te damy nie bywają rozrzutne w pamięci o pokonanych! Trzeba imponować albo nie istnieć! Imponujmy!

      Nie udało mu się tak, jak sobie tego życzył.

      Obu przeciwników rannych odwieziono do domu. Baron miał przebite ramię i rozcięty szpetnie prawy bok, Wentzel dostał cięcie przez głowę: bił się jeszcze, ale krew mu zalała oczy, a przeciwnik omdlał. Obwołano hrabiego zwycięzcą.

      Nędzny to był triumf. Szpada rozpłatała mu głowę i czoło do czaszki. Schöneich zastał go w szponach trzech chirurgów. Kłócili się po łacinie.

      – Musi być znak – wołał jeden.

      – Nie będzie przy zimnych okładach – przeczyli dwaj drudzy.

      Tu pacjent wmieszał się do rozmowy.

      – Albo będzie, albo nie będzie. To się zobaczy przy końcu. Tymczasem róbcie początek, panowie.

      – Rozsądne zdanie – potwierdził najstarszy medyk, przyjaciel domu hrabiego, zabierając się do roboty.

      Schöneich powitał bohatera uśmiechem.

      – Przyszedłem palić owe dokumenty – rzekł wesoło. – Czy ci nie wstyd dać się opiętnować?

      – Odbiję się na Assenbergu. Nie nauczył mnie jednego pchnięcia, osioł.

      – Przy twym amatorstwie ufam, że się z czasem wykształcisz! Hu! Co to za szczerba! Będzie miał szramę na całe życie.

      – Nie będzie przy użyciu zimnej wody! – poczęli wołać medycy.

      Staremu doktorowi Voss drgnęła ręka z irytacji. Wentzel skrzywił się z bólu.

      – Czego się gapisz! – krzyknął na Urbana. – Idź i uspokój panią we frontowym domu.

      – Jaką panią? – zagadnął udając naiwnego Schöneich.

      Ciocia Dora spędziła dzień we łzach i modlitwie. Gdy kareta wróciła z dworca i zatrzymała się u lewego skrzydła, a do niej nikt nie przychodził, przemogła wstręt, jaki czuła do tej części domu, i zbiegła sama po nowiny. Wszystkie drzwi zastała otworem. Służba była w ruchu. Dotarła niepostrzeżona aż do sypialni. Ujrzała swego chłopaka w pokrwawionej koszuli, wokoło krwawe szmaty, nad nim trzech rzeźników i Urbana bladego jak ściana. Tylko Schöneich rozparty w fotelu kiwał się tu i tam, gwiżdżąc – a sam ranny dowcipkował po swojemu.

      Staruszka


<p>43</p>

nun (niem.) – więc; cóż więc. [przypis edytorski]

<p>44</p>

zum Teufel (niem.) – do diabła [przypis edytorski]

<p>45</p>

vel (łac.) – albo. [przypis edytorski]

<p>46</p>

wejść do izby – tu: zostać posłem w parlamencie. [przypis edytorski]

<p>47</p>

facecista (daw.) – żartowniś; por. facecja. [przypis edytorski]

<p>48</p>

kotylion – rozetka ze wstążki przypinana do stroju; tu: wianuszek. [przypis edytorski]

<p>49</p>

zum Henker (niem.) – a niech to; tam do kata. [przypis edytorski]

<p>50</p>

tarant – nazwa umaszczenia konia; konie tarantowate charakteryzują się kontrastowo ciemnymi (karymi a. kasztanowatymi) plamkami występującymi na białej skórze lub odwrotnie: białymi plamkami na ciemnej sierści. [przypis edytorski]