– Więc widzisz, że taki układ nie może istnieć – wtrącał Ramzes.
– W jednym tylko wypadku rozumiałbym podobne umowy, gdyby kapłani chcieli znieść władzę królewską w Egipcie… Do czego wreszcie dążą od czasów waszego dziada, książę…
– Znowu mówisz od rzeczy – wtrącił namiestnik. Ale w sercu uczuł niepokój.
– Może mylę się – odparł Hiram, bystro patrząc mu w oczy. – Ale posłuchaj, wasza dostojność…
Przysunął swój fotel do księcia i mówił zniżonym głosem:
– Gdyby faraon wydał wojnę Asyrii i wygrał ją, miałby:
Wielką armię przywiązaną do jego osoby.
Sto tysięcy talentów zaległych danin. Ze dwieście tysięcy talentów z Niniwy i Babelu.
Nareszcie – ze sto tysięcy talentów rocznie z krajów zdobytych.
Tak ogromny majątek pozwoliłby mu wykupić dobra zastawione u kapłanów i raz na zawsze położyć koniec ich mieszaniu się do władzy.
Ramzesowi błyszczały oczy. Hiram mówił dalej:
– Dzisiaj zaś armia zależy od Herhora, a więc od kapłanów, i z wyjątkiem pułków cudzoziemskich faraon, w razie walki, liczyć na nią nie może.
Nadto zaś, skarb faraona jest pusty, a większa część jego dóbr należy do świątyń. Król choćby na utrzymanie dworu musi co roku zaciągać nowe długi; a że Fenicjan już u was nie będzie, więc musicie brać od kapłanów… Tym sposobem za dziesięć lat jego świątobliwość (oby żył wiecznie!…) straci resztę swoich dóbr, a co później?…
Na czoło Ramzesa wystąpił pot kroplisty.
– Widzisz więc, dostojny panie – mówił Hiram – że w jednym wypadku kapłani mogliby, a nawet musieliby przyjąć najsromotniejszy układ z Asyrią: jeżeli chodziłoby im o poniżenie i zniesienie władzy faraona… No – może istnieć i drugi wypadek: gdyby Egipt był tak słaby, że za wszelką cenę potrzebowałby spokoju…
Książę zerwał się.
– Milcz! – zawołał. – Wolałbym zdradę najwierniejszych sług aniżeli podobną niemoc kraju!… Egipt musiałby Asyrii oddać Azję… Ależ w rok później sam wpadłby pod jej jarzmo, bo podpisując hańbę, przyznałby się do bezsilności…
Chodził wzburzony, a Hiram patrzył na niego z litością czy współczuciem.
Nagle Ramzes zatrzymał się przed Fenicjaninem i rzekł:
– To fałsz!… Jakiś zręczny hultaj oszukał cię, Hiramie, pozorami prawdy i ty mu uwierzyłeś. Gdyby istniał taki traktat, układano by go w największej tajemnicy. A w takim razie, jeden z czterech kapłanów, których wymieniłeś, byłby zdrajcą nie tylko króla, lecz nawet swoich współspiskowców…
– Mógł przecie być ktoś piąty, który ich podsłuchiwał – wtrącił Hiram.
– I tobie sprzedał tajemnicę?…
Hiram uśmiechnął się.
– Dziwno mi – rzekł – że książę jeszcze nie poznałeś potęgi złota.
– Ależ zastanów się, wasza dostojność, że nasi kapłani mają więcej złota aniżeli ty, choć jesteś bogacz nad bogacze!…
– Ja jednak nie gniewam się, gdy mi przybędzie choćby drachma. Dlaczego inni mieliby odrzucać talenty?…
– Bo oni są sługami bogów – mówił rozgorączkowany książę – bo oni lękaliby się ich kary…
Fenicjanin uśmiechnął się.
– Widziałem – odparł – wiele świątyń różnych narodów, a w świątyniach duże i małe posągi: drewniane, kamienne, nawet złote. Ale bogów nie spotykałem nigdy…
– Bluźnierco!… – zawołał Ramzes. – Jam widział bóstwo, czułem na sobie jego rękę i słyszałem głos…
– Gdzie to było?
– W świątyni Hator: w jej przysionku i w mojej celi.
– W dzień?… – pytał Hiram.
– W nocy… – odparł książę i zastanowił się.
– W nocy – książę słyszał mowę bogów i – czuł – ich rękę – powtarzał Fenicjanin wybijając pojedyncze wyrazy. – W nocy wiele rzeczy można widzieć. Jak to było?…
– Byłem chwytany za głowę, ramiona i nogi, a przysięgam…
– Psyt!… – przerwał Hiram z uśmiechem. – Nie należy przysięgać nadaremnie.
Uporczywie wpatrywał się w Ramzesa swymi bystrymi i mądrymi oczyma, a widząc, że w młodzieńcu budzą się wątpliwości, rzekł:
– Ja ci coś powiem, panie. Jesteś niedoświadczony, otoczony siecią intryg, ja zaś byłem przyjacielem twego dziada i ojca. Otóż oddam ci jedną usługę. Przyjdź kiedy w nocy do świątyni Astoreth, ale… zobowiązawszy się do zachowania tajemnicy… Przyjdź sam, a przekonasz się, jacy to bogowie odzywają się i dotykają mas w świątyniach.
– Przyjdę – rzekł Ramzes po namyśle.
– Uprzedź mnie, książę, którego dnia z rana, a ja powiem ci hasło wieczorne świątyni i będziesz tam dopuszczony. Tylko nie zdradź mnie ani siebie – mówił z dobrodusznym uśmiechem Fenicjanin. – Bogowie niekiedy przebaczają zdradę swoich tajemnic, ludzie nigdy…
Ukłonił się, a potem wzniósłszy oczy i ręce do góry zaczął szeptać błogosławieństwo.
– Obłudniku!… – zawołał książę. – Modlisz się do bogów, w których nie wierzysz?…
Hiram dokończył błogosławieństwa i rzekł:
– Tak jest: nie wierzę w bogów egipskich, asyryjskich, nawet fenickich, lecz wierzę w Jedynego, który nie mieszka w świątyniach i nie jest znane jego imię.
– Nasi kapłani wierzą także w Jedynego – wtrącił Ramzes.
– I chaldejscy także, a jednak i ci, i tamci sprzysięgli się przeciw nam… Nie ma prawdy na świecie, mój książę!…
Po odejściu Hirama książę zamknął się w najodleglejszym pokoju pod pozorem odczytywania świętych papirusów.
Prawie w oka mgnieniu w jego ognistej wyobraźni uporządkowały się nowo otrzymane wiadomości i utworzył się plan.
Przede wszystkim zrozumiał, że między Fenicjanami i kapłanami toczy się cicha walka na życie i śmierć. O co?… Naturalnie o wpływy i skarby. Prawdę rzekł Hiram, że gdyby Fenicjan zabrakło w Egipcie, wszystkie majątki faraona, nawet nomarchów i całej arystokracji, przeszłyby pod panowanie świątyń.
Ramzes nigdy nie lubił kapłanów i od dawna wiedział i widział, że większa część Egiptu już należy do kapłanów, że ich miasta są najbogatsze, pola najlepiej uprawiane, ludność zadowolona. Rozumiał też, że połowa skarbów należących do świątyń wydobyłaby faraona z nieustannych kłopotów i podźwignęłaby jego władzę.
Książę