O czym myślał Cyrano, wpatrując się weń badawczo? Zapewne przyszłoby mu z trudnością odpowiedzieć na to pytanie, gdyż niebawem wstrząsnąwszy głową, jakby dla odpędzenia niepotrzebnych myśli, podszedł do tego, który zdawał się innym przewodzić, i rzekł:
– No, dalej, powtórzcie swą muzyczkę, jeśli nie potraficie niczym innym zabawić dostojnego towarzystwa.
Na to wezwanie ów podejrzany człowiek z gościńca postąpił krok naprzód i starając się jak najbardziej odmienić głos, gdyż miał w pamięci przestrogę daną mu przez Cyrana, oświadczył:
– Nie wszyscy, jasny panie, lubią muzykę. Mamy w zapasie co innego jeszcze.
– Cóż takiego na przykład?
– Ja wykonuję zadziwiające sztuki z kubkami. Moja siostra, Zilla, wróży po mistrzowsku. Towarzysz wreszcie nasz, Manuel, jest niepospolitym improwizatorem i wysoce utalentowanym lutnistą.
– Mamy więc jedynie kłopot z wyborem! – zaśmiał się Cyrano.
I zwracając oczy na tego, którego nazwano Manuelem, spytał:
– Jesteś, mój chłopcze, poetą?
– Bywam nim niekiedy, wielmożny panie.
– Jesteśmy w takim razie braćmi. Pozdrawiam cię w imię Apollina.
Młodzieniec skłonił się.
– Dzięki, panie Cyrano – rzekł uprzejmie.
– Znasz mnie zatem?
– Jak wszyscy w Paryżu.
„To dziwne – myślał w tej chwili Cyrano – rysy tego chłopca doskonale są mi znajome, nawet dźwięk jego głosu nie jest mi obcy”.
I w zamyśleniu jął na nowo wzrokiem przenikliwym badać od stóp do głowy młodego grajka.
– Co ci jest, przyjacielu? – zagadnął Roland, zauważywszy dziwny wyraz twarzy Sawiniusza.
Poeta ocknął się z zadumy.
– Nic – odrzekł. – Studiowałem swego kolegę po lutni. Poeta jest zawsze zwierzęciem niezwykłym i godnym uwagi.
Nastała chwila wyczekiwania, podczas której, wśród tej grupy z najsprzeczniejszych żywiołów złożonej krzyżowały się spojrzenia będące przeróżnych uczuć wyrazem.
Cyrano nie przestawał badać Manuela; Manuel znów wpatrywał się rozpłomienionym wzrokiem w Gilbertę, którą przyprawiało to o niepojęte wzruszenie.
Oczy Zilli, zwrócone na Manuela, ciskały błyskawice; Roland przenosił wzrok z jednej osoby na drugą, starając się odgadnąć znaczenie tajemniczej sceny.
Co się tyczy człowieka z czarnymi włosami, nie przyglądał się on nikomu, myśląc jedynie o tym, aby się jemu nie przyglądano. Obecność Cyrana dokuczała mu niezmiernie.
Poeta zwrócił się nagle do Gilberty z propozycją:
– Może Zilla postawi pięknej zasępionej horoskop? Czy zgoda?
– Zgoda.
I Gilberta podeszła do artystycznej trójki. Zaraz też wróżka chwyciła jej rękę.
– Czytaj z niej śmiało – rzekła margrabianka. – Nie obawiam się swego przeznaczenia. I cóż tam widzisz?
– Miłość w cieniu; niespodzianka i zawód; zacięta walka; po skończonej walce może szczęście, a może… śmierć.
Gilberta cofnęła rękę.
– Dziękuję – rzekła krótko.
– Jest to ciemne jak starożytna wyrocznia – zażartował Cyrano. – Teraz do mnie, piękna Sybillo.
– Życie krótkie, życie płodne, prześladowania i walki.
– To właśnie, co lubię. Dobrze mówisz, panienko! A koniec jaki?
– Trudno mi odpowiedzieć na to wyraźnie.
– Dobre pchnięcie szpady zapewne? Na taką śmierć sumiennie zasłużyłem.
– Nie, śmierć pańska będzie inna – oświadczyła stanowczo wróżka, przyjrzawszy się ponownie liniom krzyżującym się na dłoni szlachcica.
– Zgadzam się i na to. Na ciebie kolej, Rolandzie.
– To byłoby zbyteczne. Ja żadnej wiary do wróżb nie przykładam.
– Ja również. Ale trzeba dać coś zarobić tym biedakom.
– Prawda.
I Roland poddał się z kolei badaniom rzekomej czarodziejki.
– Nie bez powodu wzdragałeś się, panie hrabio – oświadczyła ona głosem poważnym i głębokim. – Dłoń pańska jest najdziwaczniej zapisana.
– Doprawdy?
– Wszystko w tych liniach jest mrokiem i tajemnicą. Pozwól mi zebrać myśli, jaśnie panie.
– Są więc tam rzeczy straszne?
– Być może!
Zilla z pochyloną głową, z okiem w jeden punkt utkwionym, pogrążona w milczącej zadumie, zdawała się o świecie całym zapominać.
Podczas gdy wszyscy zajęci byli tą sceną, młodzieniec jakiś, skromnie odziany, o śmiałych ruchach i złośliwym wyrazie twarzy, wmieszał się nieznacznie do towarzystwa. Był to Sulpicjusz Castillan, sekretarz Cyrana. Nie znalazłszy swego pana w Pałacu Burgundzkim, przybywał szukać go w pałacu Faventines.
Szlachcic dał mu znak, który mówił:
„Nie odzywaj się ani słówkiem i czekaj. Jesteś mi potrzebny”.
Rolanda de Lembrat zaczynały już niecierpliwić długie ceregiele wróżki.
– Powiedz nareszcie, co jest do powiedzenia – rzekł cierpko. – Widzisz, że wszyscy na to czekają.
Lecz Zilla potrząsnęła głową i odsuwając rękę hrabiego, szepnęła:
– Nie, ja tego powiedzieć nie mogę.
– Tajemnica? Tak najwygodniej.
Odgadywaczka przyszłości zatopiła ostre jak sztylet spojrzenie w szydzących oczach sceptyka; potem odparła dobitnie:
– Tak najroztropniej… dla spokojności15 pańskiego umysłu.
Hrabia wzruszył lekceważąco ramionami.
– Dość tych kuglarstw! Zaśpiewaj nam teraz jaką piosenkę miłosną. To wolę.
Do rozmowy wmieszał się starszy z mężczyzn.
– To już należy do Manuela.
A towarzyszowi rzucił rozkaz:
– Zbierz siły, kolego i wygłoś przed pięknymi damami jedną ze swych improwizacji.
Ale rozkaz, zamiast ożywić i zachęcić młodzieńca, przeraził go widocznie. Podniósł on na Gilbertę prawie błędne spojrzenie i zaraz potem zwiesił głowę na piersi, jakby uginając się pod ciężarem przechodzącym jego siły. Nagle jednak błyskawica energii zapłonęła w jego oczach; podniósł głowę zwycięsko, jakby natchnienie sił mu dodało i odrzucając w tył płowe włosy, zbliżył się do panny de Faventines.
Gilberta wsparła głowę na ramieniu Pakety.
– Spojrzenie tego człowieka