Obserwatorka. Alicja Sinicka. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Alicja Sinicka
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Крутой детектив
Год издания: 0
isbn: 978-83-66611-16-0
Скачать книгу
drugiego pokoju wychodzi siostra. Też ma spuchniętą twarz, ale u niej wynika to z nadmiaru alkoholu. Znowu mnie męczy, zadaje pytania o wczorajszy wieczór. Kłamię, że zostałam napadnięta w drodze z pracy. Nie, nie wiem, kto to był. Było ciemno, a ja tak się przestraszyłam, że nie wiem nawet, czy to mężczyzna, czy kobieta. Nie zabrał mi pieniędzy. Uderzył mnie dwa razy.

      Słucha wszystkiego z przestraszonym spojrzeniem, naciągając przykrótką koszulkę na fałdkę tłuszczu wylewającą się znad paska jeansów. Mam ponure wrażenie, że gdzieś w środku cieszy się z mojego nieszczęścia.

      Jakąś godzinę po naszej rozmowie słyszę, że powtarza wszystko swojemu narzeczonemu i kwituje słowami:

      – Łazi wszędzie w krótkich spódniczkach, odsłania nogi i tak wraca sama nocami do domu. Nic dziwnego, że ktoś ją w końcu zaatakował.

      Mówi to bez przekonania, jakby nie wierzyła w moją opowieść. Chcąc nie chcąc, przypominam sobie słowa kobiety wsiadającej wczoraj rano do vana: „Myślę, że Justyna za bardzo się odsłaniała. Krótkie spódniczki nawet zimą” i później: „To się mogło komuś nie spodobać albo spodobać aż nadto”.

      Między komentarzami mojej siostry i dalekiej sąsiadki dostrzegam uderzające podobieństwo. Jakby każda zadbana kobieta była sama sobie winna, gdy stanie się jej jakaś krzywda. Jedno wiem na pewno: nie mogę liczyć na swoją rodzinę nawet w tak trudnej chwili. Arek, którego nie widziałam tyle lat, jest dla mnie dużo bardziej przychylny. Matka w ogóle nie zauważa moich siniaków. Rozpoczyna dzień od wypicia puszki piwa, później bierze prysznic i wychodzi z domu.

      Zanurzam się w wyniszczających mnie wspomnieniach wczorajszego wieczoru. Mimowolnie zaczynam się czuć winna, że chodzę tak ubrana po naszej ulicy. Czy to naprawdę może się komuś nie podobać? Ale czy luźne, kwieciste szorty są aż tak wyzywające?

      Gdy wchodzę do pokoju, mój telefon wibruje, informując o nowej wiadomości. Otwieram ją. To Arek.

      „Jak się czujesz?”

      Odpisuję:

      „Dużo lepiej niż wczoraj, dziękuję”.

      „Obrzęk mniejszy czy większy?”

      Zapomniałam, że mam do czynienia z lekarzem. Kiedy pyta, jak się czuję, oczekuje merytorycznej odpowiedzi, faktycznej oceny stanu zdrowia. Odpisuję więc:

      „Obrzęk zdecydowanie mniejszy, mogę już w miarę normalnie mówić”.

      „Oszczędzaj się mimo wszystko. Kiedy opuchlizna schodzi, pojawia się nowy ból. Będę u ciebie za kwadrans”.

      Zamiast odpoczywać po nocnym dyżurze, przyjedzie do mnie. To spostrzeżenie dodaje mi sił.

      Otwieram szafę i przebieram się w getry i obcisłą czarną bluzkę. W tej chorej sytuacji chcę wyglądać porządnie, nie odstraszać go swoim żałosnym wyglądem. Wczoraj obudził we mnie dawne demony, zresztą one nigdy nie zasnęły.

      Siostra wychodzi gdzieś z narzeczonym. Zostaję sama. Po kilkunastu minutach rozlega się pukanie do drzwi. Otwieram.

      Arek stoi przede mną w tej samej kurtce, którą miał wczoraj, i z wilgotnymi włosami wystającymi spod grafitowej czapki. Trzyma małą foliówkę.

      – O, zdecydowanie lepiej – mówi bez przywitania, przyglądając się mojej twarzy. – Obrzęk ustępuje.

      – Wejdź, proszę. – Robię krok do tyłu i się odwracam, zerkając na wyłożony boazerią przedpokój. Oceniam go szybko oczami przyjaciela. Chyba dawno nie był w tak skromnym wnętrzu.

      On jednak nie zwraca uwagi na otoczenie, tylko wciąż przygląda się moim oczom i ustom. Powtarzam sobie w duchu, że to rutynowa czynność, że każdy lekarz na jego miejscu tak by robił, jednak nie mogę się oprzeć wrażeniu, że w jego wzroku kryje się coś więcej.

      – Na powiece tworzy się krwiak, ale płytki, usta dochodzą do siebie – mówi, nachylając się lekko nade mną.

      Jest dużo wyższy, a różnica we wzroście się powiększa, gdy stoję boso, tak jak teraz.

      – Masz jeszcze zawroty głowy? – pyta.

      – Lekkie.

      – Nawadniasz się?

      – Tak, piję wodę, jeśli o to ci chodzi.

      – Tu są leki. – Unosi foliówkę. – Na opakowaniach napisałem, co i jak powinnaś brać.

      – Dziękuję. Ile mam ci oddać?

      – Daj spokój, nic nie trzeba. – Unosi drugą dłoń. – Wczoraj spotkało cię coś strasznego. – Urywa nagle.

      Mam wrażenie, że chciał coś dodać.

      – To prawda – przyznaję słabo.

      Stoimy w tym samym miejscu. Chciałabym go zaprosić do siebie, nie był w moim pokoju od tylu lat. Zresztą nawet gdy się przyjaźniliśmy, rzadko mnie odwiedzał. Częściej to ja siedziałam u niego, w jego pięknym domu pełnym ciepłego światła, dobrej muzyki i regałów z książkami w twardych oprawach.

      – Może wejdziesz? – proponuję. – Napijemy się herbaty.

      Atmosfera między nami się zagęszcza. Robi się niezręcznie, duszno. Nasza przyjaźń przed laty skończyła się nagle i dwuznacznie tuż po tym, gdy przeobraziła się w damsko-męską zażyłość, gdy zrozumieliśmy, że łączy nas coś więcej niż tylko wspólne spędzanie czasu. Że siebie pragniemy. Wczoraj nie miałam czasu o tym myśleć – byłam w szoku, on chyba zresztą też. Mimo że wciąż prześladuje mnie widmo poprzedniego wieczoru, teraz stoję tu przed nim i się czerwienię, mając nadzieję, że dzięki opuchliźnie tego nie widać. Zadziwiające, jak szybko przetasowują się znaczenia poszczególnych doświadczeń.

      – Nie wejdę.

      Jego kategoryczna odpowiedź wbija mnie w podłogę.

      – Ubierz się, proszę, i pojedziemy na komisariat. Musisz złożyć zeznania – dodaje.

      Kiwam głową. Znowu czuję się jak wczoraj. Przez chwilę mam nawet wrażenie, że nie mogę mówić, że górna warga mi puchnie, choć to przecież niemożliwe.

      Gdy niechętnie wsuwam na stopy buty przed lustrem, zauważam, że Arek śledzi wzrokiem każdy mój ruch. Patrzy na moje włosy, gdy wyciągam je spod kołnierza płaszcza, zerka na dłoń, gdy sięgam po torebkę. Zastanawiam się, o czym myśli. Nie chcę jeszcze skupiać się na ostatnim wieczorze, to dla mnie zbyt duże wyzwanie. Wolę skoncentrować się na nim. Na jego błękitnych oczach spoglądających na mnie spod długich, gęstych rzęs.

      Rozdział 4

      Wizyta na komendzie nie trwała długo. Jak mogłam nie wpaść na to, że w ciągu tych kilku lat kadra bardzo się zmieni i dziś będą tam zupełnie inni policjanci?

      Rozmawiałam z podkomisarz Nowacką. Była współczująca i profesjonalna. Opowiedziałam jej, że ktoś na mnie napadł na początku ulicy Migdałowej, że czułam od tej osoby woń alkoholu. Nie widziałam twarzy, tylko oczy, ciemne, niespokojne, obłędne. Raczej starsze niż młodsze. Głos napastnika był zachrypnięty, więc nie wiem, czy należał do mężczyzny, czy do kobiety, poza tym byłam zbyt oszołomiona, by ocenić to jednoznacznie. Dostałam dwa ciosy: jeden w oko, drugi w wargę. Usłyszałam „Jesteś suką!”.

      Nie straciłam równowagi, choć razy były dość silne, by natychmiast wywołać ból.

      Wielkie oczy