Obserwatorka. Alicja Sinicka. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Alicja Sinicka
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Крутой детектив
Год издания: 0
isbn: 978-83-66611-16-0
Скачать книгу
kurtkę, potem prosi, żebym wzięła go pod rękę. Czuję od niego delikatny zapach perfum. Nie pamiętam, czy to ta sama woń, którą pachniał, gdy byliśmy młodsi, ale na pewno dzięki niej wracają do mnie emocje z tamtego czasu. Jakiś spokój, poczucie akceptacji. To przy nim zawsze odpoczywałam od mojej rodziny, od mojego życia.

      Wsiadam do jego samochodu i wtulam się w skórzany fotel, który w porównaniu z niewygodną kozetką wydaje się miękki, idealnie dopasowany do mojego obolałego ciała.

      – Byłbym zapomniał – mówi, zsuwając ręce z kierownicy i wyciągając z kieszeni kurtki smartfon. – Wpisz mi swój numer telefonu. Wyślę ci kody recept, jakie powinnaś wykupić. Antybiotyk i maść.

      Przez chwilę patrzę na niego oniemiała. Mój numer nie zmienił się od piętnastu lat.

      Nerwowym ruchem dłoni wyciągam z torebki swój smartfon, wyszukuję dane Arka w spisie kontaktów i puszczam mu sygnał. Ekran jego komórki rozbłyska, w samochodzie rozlegają się dźwięki jakiegoś rockowego utworu. Na wyświetlaczu miga rząd cyfr. Tym teraz dla niego jestem.

      – O, dziękuję – mówi zmieszany. – Przepraszam, parę lat temu, jeszcze w Szwecji, ukradziono mi telefon. Straciłem wszystkie kontakty. – Stuka w wyświetlacz. – Już zapisuję. Wyślę ci te kody, jak wrócę do szpitala.

      Pociągam nosem głośno, niezgrabnie. Spogląda na mnie, potem na telefon. Mam wrażenie, że wyczuwa mój smutek. Zawsze tak doskonale się rozumieliśmy.

      – Wykupię ci te leki i przywiozę – obiecuje, lekko się uśmiechając.

      To pierwszy uśmiech, jakim mnie dziś obdarował. Zatrzymuję na nim wzrok. Pragnę go zapamiętać.

      Chciałabym też się uśmiechnąć z wdzięcznością, ale nadal jestem rozbita. Chyba tak wygląda reakcja szokowa organizmu. Myśli krążą po głowie bez ładu i składu. Człowiek sam nie wie, co robić, jak się zachować. Wspomnienia ataku przeplatają się z teraźniejszością, walczą z nią o prym. Nie potrafię się w tym odnaleźć.

      – Przyjadę jutro rano, dobrze? Kończę dyżur o ósmej.

      Przytakuję.

      Po dwóch minutach dojeżdżamy do mojego bloku. W tej chwili żałuję, że szpital jest tak blisko. Że to już koniec. Zaraz wysiądę, będę musiała wejść do klatki i wspiąć się po schodach. Nie chcę tego robić samotnie.

      Arek zatrzymuje auto na starej, mokrej kostce brukowej. Gasi silnik. Dlaczego to robi? Zerkam na niego z pytaniem w oczach.

      – Zanim wyjdziemy… – Urywa w pół słowa.

      „Wyjdziemy” – powtarzam w myślach. A więc chce wyjść ze mną. Odprowadzić mnie do drzwi.

      Nie kończy, tylko stuka palcami w kierownicę, obserwując jednego z braci Kolskich, który właśnie wchodzi do klatki.

      – Powiedz mi, proszę, gdzie to się stało – dodaje, odwracając się całym ciałem w moją stronę. – W domu? – podsuwa ostrożnie. – Mama? Siostra? Kto ci to zrobił?

      – Nie wiem – mówię niewyraźnie.

      – Nie wiesz? – Przechyla głowę. – Gdzie to się stało? – pyta głośniej, tonem domagającym się natychmiastowej odpowiedzi.

      Wskazuję palcem na mały park za ulicą. Arek przekręca głowę odruchowo.

      – Na naszym osiedlu? – pyta.

      Przytakuję.

      – Ale kto? Jak?

      Wzruszam nieznacznie ramionami. Chciałabym móc mówić zrozumiale, doprecyzować, ale nie jestem w stanie.

      – Boże. – Przykłada dłoń do czoła. – Ty to musisz zgłosić na policję. – Kładzie nacisk na słowo „musisz”. – Jak poczujesz się lepiej, pojadę z tobą i to zgłosimy. Mamy zdjęcia, trzeba to zrobić, koniecznie.

      „Pojadę z tobą” – tylko to teraz słyszę. Chce pojechać ze mną, żebym to zgłosiła.

      Zamykam ze zrozumieniem oczy. Jeszcze nie wiem, czy chcę przez to przechodzić, odpowiadać na pytania, siedząc przy biurku posterunkowego. Boję się, że wówczas prawda wyjdzie na jaw, a ja będę ugotowana.

      Wysiadamy z auta. Arek znowu prosi, żebym złapała go pod rękę. Gdy wreszcie dochodzimy do drzwi mojego mieszkania, patrzy na nie niespokojnie.

      – Musisz dużo odpoczywać i pić. Pij wodę i soki – mówi. – Kiedy znowu zacznie cię boleć, bierz na zmianę ibuprom i paracetamol. Masz je w domu?

      – Tak.

      – Jutro cię odwiedzę. Zadzwoń do mnie, gdybyś potrzebowała czegoś więcej niż leki.

      – Tak – powtarzam.

      Wzdycha i jeszcze raz spogląda na drzwi. Następnie odchodzi bez słowa pożegnania. Wydaje się przygnębiony moim stanem, tym, co mnie spotkało. Ja chyba jestem jeszcze zbyt oszołomiona, żeby ocenić to wszystko racjonalnie. Chcę się położyć w łóżku, ukryć w swoim pokoju przed tą parszywą nocą. Przed moim oprawcą i przed wybawcą, którym w tej chwili jest Arek. Mam nadzieję, że jutro poczuję się lepiej.

      Wchodzę do mieszkania. Matka śpi na kanapie w dużym pokoju. Na ławie stoją dwie żółte puszki po tanim piwie. Powietrze przesiąkło nim bardziej niż zwykle. Pod kanapą lśni duża mokra plama, widzę trochę piany. Znowu wylało jej się piwo. Z telewizora błyskają głośne, kolorowe reklamy. Przytłaczają mnie, przyprawiają o kolejne zawroty głowy. Wyciągam spod biodra matki pilot i wciskam czerwony guzik. Ekran gaśnie.

      Wychodząc z pokoju, słyszę chrobotanie w zamku. Po chwili w drzwiach staje moja siostra.

      Na mój widok przykłada dłoń do bordowych warg.

      – Co się stało?!

      Potrząsam głową i przyspieszam kroku, przechodząc do swojego pokoju. Zamykam za sobą drzwi, przekręcam metalowy klucz. Siostra puka i prosi, żebym ją wpuściła.

      – Proszę, powiedz! – nawołuje. – Izka!

      Słyszę, jak płacze pod drzwiami. Siadam na łóżku i zasłaniam dłońmi uszy. Niech odejdzie. Niech zostawi mnie w spokoju. Zdążyłam zauważyć jej błyszczące oczy, zanim się tu zamknęłam. Jest pijana, tak jak matka. Alkohol wyolbrzymia wszystkie reakcje. Dlatego teraz nie ustępuje – stoi i mamrocze jakieś przekleństwa. Zaczyna mnie wyzywać. Docierają do mnie stłumione inwektywy, choć mam zasłonięte uszy.

      W końcu odchodzi. Wtedy wstaję z łóżka, zdejmuję ubranie i wkładam koszulę nocną. Wyciągam z torebki smartfon i szukam w książce telefonicznej kontaktu do Arka. Chciałabym do niego zadzwonić, usłyszeć ponownie jego głos, poczuć spokój, jakim emanuje. Zamiast tego jednak piszę wiadomość.

      „Dziękuję ci za wszystko, co dla mnie dzisiaj zrobiłeś”.

      Odpisuje po paru minutach:

      „Nie ma za co”.

      Choć twarz na powrót zaczyna mnie boleć, a do umysłu powoli dociera to, co faktycznie mnie spotkało, robi mi się ciepło gdzieś w okolicach podbrzusza. Dziś wydarzyło się coś strasznego, a później coś dobrego. Niech nadejdzie już nowy dzień. Chcę znowu spojrzeć w oczy mojego wybawiciela. W nich schowam się przed złem, które mnie dopadło i zadało mi potworny ból.

      Rozdział 3

      Budzę się rano cała odrętwiała. Warga wciąż boli, mam jednak wrażenie, że jest