Rozdział 2
Anka Wiśniewska wróciła tego dnia do domu o wiele później, niż obiecała matce. Przecież, do cholery, jest sobota i mam prawo się pobawić dłużej niż zwykle – tłumaczyła sobie w duchu. Nie mogła jednak pozbyć się wyrzutów sumienia.
Jedenaście lat temu jej ojciec zginął w wypadku samochodowym. To była głupia i niepotrzebna śmierć. Sąsiad kupił samochód i ojciec Anki zszedł z nim na parking przed blok, żeby obejrzeć nabytek. Nawet nie włożył butów – wyszedł w kapciach. Żonie powiedział, że będzie za kwadrans. Nie wracał przez kilka godzin. Dopiero w nocy skontaktowała się z nimi policja. Ojciec Anki pojechał z sąsiadem wypróbować samochód. Za Wrocławiem, w drodze na Trzebnicę, zderzyli się czołowo z tirem i obaj zginęli na miejscu. Od tego czasu matka miała obsesję na punkcie jej punktualnych powrotów do domu. Nawet pięciominutowe spóźnienie wywoływało u niej napady paniki.
– Spóźniłaś się czterdzieści trzy minuty – powiedziała zachrypniętym głosem, kiedy Fiolka weszła do mieszkania i zdejmowała wolno buty.
Matka stała w drzwiach do kuchni, blada, z drżącą dolną wargą i papierosem w pożółkłych od tytoniu palcach. Była kiedyś bardzo ładną kobietą. Śmierć męża wszystko zmieniła. Pani Wiśniewska przestała o siebie dbać, spotykać się z ludźmi, unikała sąsiadów. Ostatnio doszło nawet do tego, że trudno było ją przekonać do wyjścia do sklepu po drugiej stronie ulicy. Miała dopiero czterdzieści pięć lat, a wyglądała na sześćdziesiąt.
– Przestań, mamo, jestem prawie dorosła – rzuciła Anka, mijając ją w drzwiach do kuchni.
Wypiła z chłopakami dwa piwa i nie chciała, żeby matka poczuła od niej alkohol. Podeszła do okna i otworzyła jedno skrzydło na całą szerokość.
– Nadymiłaś tu tak, że można się uwędzić – powiedziała z wyrzutem w głosie.
– Spóźniłaś się…
– Wiem, ile się spóźniłam! – mruknęła opryskliwie. – Musisz się do tego przyzwyczaić! Nie możesz mnie pilnować kolejne piętnaście lat!
– Nie lubię…
Zanim matka dokończyła zdanie, Anka poszła do swojego pokoju i zatrzasnęła za sobą drzwi. Cisnęła torebkę na łóżko i zła na matkę usiadła przy komputerze. Miała już dość tłumaczenia się ze wszystkiego. A jeśli kiedyś nie wróci na noc? Ciekawe, co wtedy matka powie. Nagle złość jej minęła, poczuła się głupio. Zareagowała jak rozkapryszone dziecko. Zamiast wspierać matkę, przysparzała jej kolejnych zmartwień. Wstała i otworzyła drzwi.
Mama stała w tej samej pozie co przed minutą. Tylko papieros zgasł jej w palcach, a w oczach szkliły się łzy.
Fiolka podeszła do niej i objęła ją ramionami.
– Przepraszam – szepnęła jej do ucha.
– To ja cię przepraszam, Aniu. Wiem, że masz ze mną ciężko.
– Daj spokój. – Wyjęła jej z dłoni peta i wrzuciła do popielniczki stojącej na kuchennym stole. – Nie pal już i idź spać. Jest późno.
– Dobrze.
– Pomóc ci w czymś?
– Nie. Dziękuję, kochanie.
Matka wolnym krokiem poszła w kierunku łazienki.
Kwadrans później Anka usłyszała skrzypienie łóżka w sąsiednim pokoju, wreszcie zapadła cisza. Usiadła jeszcze przy komputerze, żeby sprawdzić pocztę. Nic ciekawego – kilka reklam, powiadomienia z Facebooka, dowcipy przysłane przez jednego z kolegów z klasy. Naraz jej wzrok padł na wiadomość, którą wcześniej wzięła za spam. Nieznany adres, w treści krótka rymowanka: Dzisiaj masz szczęścia pełen trzos – wylosowałaś pusty los. Bez podpisu.
– Co to ma być? – powiedziała do siebie cicho.
Chciała wykasować wiadomość, ale się zawahała.
Rozdział 3
Grażyna Tomczyk paliła papierosa na tarasie, zastanawiając się nad swoim życiem. Nie pierwszy raz dochodziła do wniosku, że wpakowali się w niezłe gówno.
Wcześniej Grażyna i jej mąż mieszkali w centrum miasta, na dziewiątym piętrze wieżowca z lat siedemdziesiątych. Średnia wieku ich zdziwaczałych i wiecznie niezadowolonych sąsiadów wynosiła sześćdziesiąt parę lat. Pretensje mieli o wszystko: że Tomczykowie trzaskają drzwiami, za głośno słuchają muzyki, puszczają w łazience wodę po dwudziestej drugiej, za często przychodzą do nich znajomi. Do tego za ścianą sypialni znajdował się szyb windy, która przez całą dobę wydawała potępieńcze odgłosy. Tomczykowie postanowili się wyprowadzić.
Spodobał im się niezbyt drogi dom na osiedlu Malowniczym w Leśnicy. Boczna ulica, niedaleko las, wymarzone miejsce. Wzięli kredyt, sprzedali mieszkanie na dziewiątym piętrze i zamieszkali za miastem.
Wkrótce wokół ich domu deweloper wybudował sto takich samych. Przestało być sielsko, znowu zrobiło się ciasno, znowu trzeba było się liczyć z widzimisię pieprzniętych sąsiadów. Dojazdy do pracy stały się koszmarem. Godzina w korku w jedną stronę i godzina z powrotem, do tego fatalna komunikacja miejska. Musieli kupić drugi samochód.
Potem zbankrutował cholerny bank o nazwie Lehman Brothers, a kurs franka szwajcarskiego wystrzelił w górę. Rata kredytu – i tak niemała – wzrosła o połowę. Do tego Grażyna straciła pracę, a jej mąż został przeniesiony na inne stanowisko z niższym uposażeniem.
Wtedy zdecydował się wyjechać do Anglii, szukać lepszych zarobków.
W teorii to miało być rozwiązanie tylko na kilka miesięcy, tymczasem Tomczyk zaczął przeciągać pobyt na Wyspach. Ona została sama z małym dzieckiem, z dala od żłobka, lekarza, w miejscu, które przestało być malownicze – najzwyczajniej w świecie zrobiło się paskudne. Dobrze, że przynajmniej w wychowaniu córki pomagała jej matka.
Ale Grażyna czuła, że nie da rady tak żyć. Może sprzedać ten cholerny dom i wrócić do miasta? Albo całą rodziną wyjechać do Londynu?
Ocknęła się z rozmyślań, kiedy zrobiło się ciemniej. Wielka chmura zasłoniła zachodzące słońce, dlatego Grażyna postanowiła poszukać Lenki.
Czterolatka bawiła się jak zwykle za domem, w kącie posesji, nieopodal wielkich krzaków leszczyny. Grażynie przez chwilę wydawało się, że Lenka z kimś rozmawia. Pewnie znowu z tym swoim wyimaginowanym kolegą – pomyślała nie bez dumy. Córka jedynaczka wymyśliła przyjaciela i potrafiła godzinami bawić się sama, nie absorbując matki czy babci. Dobrze było mieć takie inteligentne nad wiek dziecko.
– Lena, do domu! – zawołała Grażyna. – Burza idzie!
Dziewczynka odwróciła się i niechętnie, ale grzecznie powiedziała:
– Już idę, mamusiu!
Potem jeszcze raz odwróciła się w kierunku krzaków. Grażyna dałaby głowę, że usłyszała, jak mała żegna się z kimś i umawia na jutro. Potem Lenka przybiegła do niej i razem poszły do kuchni przygotować kolację.
– Nie boisz się burzy? – zapytała Grażyna.
– Nie. Dawidek powiedział, że z nim nic mi się nie stanie.
Grażyna uśmiechnęła się pod nosem. Skąd ona wymyśliła takie imię? I nagle sobie o czymś przypomniała. W miejscu, gdzie bawiła się Lena, leżała w trawie betonowa płyta. Wystawały z niej zardzewiałe pręty zbrojeniowe, łatwo można się o nie skaleczyć. Oczywiście mąż obiecywał, że uprzątnie