Zakrzewski wrócił do mieszkania i krążył niespokojnie po pokoju. Nie pamiętał już o Paulinie, nie zwracał uwagi na pot spływający mu po karku. Myślał o zamordowanej dziewczynie.
Inna fotografia przedstawiała całą postać denatki. Leżała na skraju lasku, odgrodzona od ścieżki szerokim pasem krzewów. Miejsce było oddalone o jakieś sto metrów od grobli Pilczycko-Prackiej biegnącej wałem Odry, obok ujścia Bystrzycy do Odry, do tego przysłonięte wysokimi trawami, dlatego ciało mogło tam przeleżeć kilka dni przez nikogo niezauważone. Dopiero biegający luzem owczarek niemiecki Atos wywęszył coś na porannym spacerze i zboczył z grobli. Jego właściciel był emerytem i kiedy zobaczył, co pies znalazł w krzakach, omal nie dostał zawału. Gdy jego serce zaniechało dzikiej galopady, zaczął myśleć rozsądnie i natychmiast zatelefonował pod numer 112.
Nazywała się Wiktoria Nowak i miała dwadzieścia trzy lata. Mieszkała z rodzicami na ulicy Kozanowskiej, w bloku stojącym blisko wału Odry.
We wtorek 25 sierpnia Wiktoria Nowak wyszła z domu około osiemnastej. Według zeznań rodziców i siostry była umówiona z dwiema koleżankami na przystanku tramwajowym na Pilczyckiej. We trzy wybierały się do Rynku na kawę i plotki. Nie dotarła na przystanek. Koleżanki czekały na nią około kwadransa. W tym czasie próbowały się do niej dodzwonić, ale najpierw nikt nie odbierał, potem włączała się poczta głosowa. Pojechały same.
Policja próbowała odtworzyć ostatnią drogę Wiktorii Nowak. Śledczym udało się dotrzeć do kilku świadków, którzy znali dziewczynę i nie mieli wątpliwości, że tego dnia widzieli właśnie ją. Dwóch świadków zauważyło ją na wysokości pizzerii Lido, trzeci – jej kolega – nawet do niej zagadnął, ale Wiktoria się spieszyła, więc nie rozmawiali długo. Na skrzyżowaniu Kozanowskiej z Wiślańską i Setną widziało ją kolejnych dwóch świadków – w tym jej sąsiadka z piętra. Ostatni świadek mijał Wiktorię, kiedy dochodził do skrzyżowania z Pałucką. Tutaj ślad się urywał, jakby Wiktoria Nowak zapadła się pod ziemię. Policjanci dzielnicowi wraz z funkcjonariuszami z komisariatu policji Wrocław Fabryczna przez tydzień odwiedzali mieszkańców okolicznych bloków, pokazując fotografie zaginionej. Bezskutecznie. Nie bardzo było wiadomo, jak dziewczyna znalazła się w mało uczęszczanym miejscu nad Odrą, trzy kilometry dalej na zachód.
Najbardziej prawdopodobna hipoteza zakładała, że Wiktoria wsiadła do niezidentyfikowanego samochodu na skrzyżowaniu z Pałucką lub trochę dalej. Czy zrobiła to z własnej woli, czy została do tego w jakiś sposób zmuszona, pozostaje tajemnicą. Jeżeli wsiadła sama, można by zakładać, że znała sprawcę. Oczywiście kierowca lub pasażerowie nie musieli być zabójcami. Wiktoria mogła nagle zmienić plany i pojechać w inne miejsce. Było kilka wariantów zdarzeń. Wstępnie przyjęto wersję, że wsiadła do auta sprawcy, ponieważ go znała.
Według policyjnych statystyk większość sprawców przestępstw na tle seksualnym zna swoje ofiary – mieszka w pobliżu, widuje je w windzie, na ulicy, w sklepie, chodzi na imprezy do wspólnych znajomych, pracuje w jednej firmie albo uczęszcza na niedzielne msze na tę samą godzinę.
Rodzice Wiktorii Nowak zgłosili zaginięcie córki już następnego dnia, jednak pierwsze czynności operacyjne policja podjęła później. Cały czas zakładano, że dziewczyna jest u znajomych i niedługo wróci do domu. Poszukiwania rozpoczęły się w czwartek 27 sierpnia. Wiktoria z nikim się nie kontaktowała, a jej telefon był niedostępny. Rodzice i znajomi poszukiwali jej też na własną rękę – bez efektów.
Ciało Wiktorii Nowak zostało odnalezione we wtorek 1 września.
Pierwsze oględziny miejsca znalezienia zwłok przeprowadzone przez pracowników wydziału techniki kryminalistycznej wyglądały obiecująco. Na ciele ofiary i w jego najbliższym otoczeniu znaleziono bardzo wiele śladów: odciski palców zabójcy na pasku do spodni, torebce i leżącym w pobliżu plastikowym kubku, włosy z głowy i włosy łonowe, zaschnięte krople krwi na brzuchu ofiary, fragmenty naskórka i krew mordercy pod paznokciami denatki. Później, podczas sekcji zwłok, lekarz patolog znalazł też nasienie sprawcy w pochwie ofiary. Doskonały materiał genetyczny do identyfikacji, a później niezbity dowód w sądzie.
Na miejscu zbrodni zabezpieczono też liczne ślady butów. Wielkich butów. Technicy ze zdziwieniem określili ich rozmiar na 52. Ziemia była miękka, sprawca ważył na pewno ponad sto kilogramów. Ślady były doskonale widoczne. Dwa szczególnie dobre odciski zachowały się w miękkiej ziemi tuż za głową dziewczyny. Wyszły z tego dwa prawie idealne odlewy podeszwy.
Bardzo ciekawe, a zarazem makabryczne wnioski znalazły się w końcowym raporcie z oględzin miejsca zbrodni, który następnego dnia trafił na biurko prokuratora Marka Grabskiego
Po przeanalizowaniu śladów szef techników opisał postępowanie zabójcy już po dokonaniu zbrodni. Najpierw ciało zostało zakopane w ziemi. Zabójca musiał posłużyć się ostrym narzędziem do usunięcia warstwy trawy i później do wykopania płytkiego zagłębienia w ziemi. Raczej nie był to szpadel ani łopata. Narzędzie określono jako rodzaj ostrej saperki, jaką posługują się harcerze, żołnierze lub grupy paramilitarne. Usunięcie darni musiało zająć minimum godzinę, chociaż możliwe, że trwało krócej, bo wiele wskazywało na to, że sprawca dysponował ponadprzeciętną siłą fizyczną. Po wykopaniu dołu ciało zostało niezbyt starannie przysypane ziemią, jakby zabójcy nie zależało na dokładnym ukryciu zwłok. Szef techników twierdził, że sprawca wracał na miejsce ukrycia ciała co najmniej dwa albo i trzy razy. Za pierwszym razem wykopał zwłoki i wyczyścił je z resztek ziemi, za drugim oraz potencjalnie trzecim razem zachowywał się jeszcze bardziej irracjonalnie. Przyniósł ze sobą wodę w butelce, plastikowy kubeczek i chusteczki higieniczne. Wodą dokładnie obmył twarz ofiary, szyję i dłonie. Próbował też czesać jej włosy grzebieniem, który się złamał – część została we włosach. Potem nieudolnie pomalował jej usta czerwoną szminką. Szminka została znaleziona obok zwłok. Były na niej tylko odciski palców sprawcy, a w torebce Wiktorii Nowak znajdowała się droga, markowa szminka, choć zgodnie z zeznaniami rodziców i koleżanek dziewczyna nie używała jaskrawej czerwieni.
Następnie sprawca zerwał polne kwiaty i obłożył nimi zwłoki. Kilkanaście stokrotek włożył dziewczynie we włosy, prawdopodobnie jeden bukiecik wsunął jej w dłoń. Później kwiaty wyschły i rozwiał je wiatr.
Próbował też otworzyć denatce oko, nadrywając przy tym powiekę.
Raport z sekcji nie wspominał o pośmiertnym bezczeszczeniu zwłok. Wiktoria została brutalnie zgwałcona, a następnie uduszona gołymi rękami. Na ciele nie było obrażeń powstałych po śmierci. Lekarz określił datę zgonu na wieczór 25 sierpnia, czyli dzień zaginięcia. Kiedy znaleziono ciało, Wiktoria Nowak nie żyła od sześciu dni. Medyk sądowy podczas sekcji zwłok dokonał jeszcze jednego odkrycia: w ustach ofiary znalazł małą papierową kulkę. Nie była nasączona śliną, musiała więc trafić tam już po śmierci i wyschnięciu śluzówek – minimum po dwudziestu czterech godzinach. Po rozwinięciu kulki okazało się, że na skrawku papieru ktoś napisał niestarannie miękkim ołówkiem – technik kryminalistyki określił jego twardość na B5 – dwa słowa: „Za Żyletę”.
Papier poddano analizie. Okazało się, że musi mieć co najmniej trzydzieści lat. Był pożółkły, zaatakowany przez grzyby i inne drobnoustroje, co mogło wskazywać na to, że przechowywano go w zawilgoconym pomieszczeniu, może w piwnicy albo na poddaszu. Znaleziono też drobinki kurzu, ale żadnych odcisków palców. Laboratorium techniki kryminalistycznej doszło do wniosku, że papier pochodzi ze zwykłej papeterii, jakie można było kupić w każdym kiosku Ruchu w latach osiemdziesiątych poprzedniego stulecia.
Zdarza się, że nadmiar śladów zebranych w miejscu popełnienia przestępstwa wcale nie pomaga śledczym. Tak było w tym przypadku. W policyjnych bazach danych niczego nie znaleziono. Morderca miał czystą kartotekę i dla policji był na razie nieuchwytnym widmem. To widmo posiadało już