Usłyszała jakieś nieartykułowane dźwięki, jakby wybudzony mężczyzna powiedział coś, przeciągając się.
– Jest tu pani Wolska, chce z tobą porozmawiać.
Policjantka położyła dłoń na barku studenta. Ten spojrzał na nią przez ramię.
– Damy sobie radę – zapewniła.
Chłopak odsunął się, a wtedy Wolska przekroczyła próg pomalowanego na jasno pokoju, ze sporym łóżkiem pośrodku, na którym starszy mężczyzna zajmował lewą część obszernego materaca.
Gdy weszła, podniósł głowę i szczelniej okrył się kocem. Mrużył oczy, żeby lepiej widzieć.
– Pani do mnie? – spytał niewyraźnie i z trudem.
Wolska nie wiedziała, czy mężczyzna ją rozpoznaje, więc zamknęła za sobą drzwi i zbliżyła się do łóżka. Wyjęła blachę.
– Lena Wolska, policja – przedstawiła się i zobaczyła, jak nagle z tego schorowanego człowieka uchodzi powietrze.
Patrzyła na nią wymizerowana twarz z zapadniętymi policzkami i wielkimi oczami, w których zamiast strachu pojawiła się ulga.
Zamknął oczy, a jego głowa opadła na poduszkę.
– Czekałem na panią – wyznał szeptem.
Kiedy Zbigniew Waligórski zakasłał, drobinki krwi i śliny trysnęły z jego ust na linoleum. Siedzieli u niej w pokoju. Chusteczka, którą ocierał usta, nosiła krwawe smugi. Zaciskał ją w dłoni.
– Więc jak to było? – Lena Wolska powtórzyła pytanie, gdy atak kaszlu ustał.
W oczach starszego mężczyzny pojawiły się łzy. Nie wiedziała tylko, z jakiego powodu: bólu czy żalu.
Wysłuchała już wszystkiego o zderzeniu pojazdów i o tym, że stało się tak, ponieważ Waligórski dostrzegł licealistkę przed wejściem do galerii. Zagapił się na nią i tyle. Huk sprawił, że ona zapewne zauważyła jego samochód i dlatego rozglądała się za nim po galerii. A Waligórski, zamiast wysiąść z auta, uciekł prosto przed siebie ulicą Okrężną. Potem gwałtownie skręcił na północny parking przy Plazie i czekał. Miał nosa, że ona tamtędy wyjdzie.
– Co było dalej? – spytała Wolska.
Pociągnął nosem, a z jego oczu potoczyły się łzy.
– Podjechałem do niej i zaprosiłem ją do samochodu.
– Zgodziła się?
– Obiecałem, że odwiozę ją do domu.
Wolska złączyła dłonie, czekając na ciąg dalszy.
– Wsiadła – rzucił i ponownie pociągnął nosem. Wzrok miał nieobecny.
Jego ciałem znów wstrząsnął głęboki kaszel.
Mężczyzna charczał przez kilka sekund, a następnie raz jeszcze otarł usta, które wykrzywił grymas bólu.
– Wsiadła – powtórzył, zbierając myśli. – A ja ruszyłem Okrężną w kierunku Wrzosów. Naprawdę chciałem ją tylko odwieźć i pogadać.
Podniósł wzrok na Wolską, która w pożółkłych białkach dostrzegła sieć czerwonych pajęczynowych nitek.
– Próbowałem przemówić jej do rozsądku, proponowałem pieniądze na usunięcie ciąży gdzieś za granicą. Zwyzywała mnie wtedy. Szarpnąłem kierownicą i wjechaliśmy w las – gestykulował drżącą dłonią.
Pod skórą z plamami wątrobowymi błękitniały grube żyły.
– Niewiele więcej pamiętam. – Zamilkł.
– Miał pan ze sobą swój telefon?
Zaskoczyło go to pytanie.
– Telefon? – Spojrzał na Wolską.
– Komórkę. Miał ją pan ze sobą?
– Nie. Akurat tego dnia zostawiłem ją w domu.
W ciszy wypełniającej niewielkie wnętrze było słychać ciężkie sapanie.
Waligórski schował twarz w dłonie i zapłakał.
– Chodziło mi o syna… – Próbował się uspokoić. – Chodziło mi tylko o jego przyszłość. Ona była za młoda…
– Gdzie ją zostawiłeś?
– Mój syn… – Waligórski kontynuował, jakby jej w ogóle nie słyszał – zasługiwał na inny start. A ona szantażowała go tą ciążą i alimentami, jeśli ją zostawi. Zwariowała na jego punkcie.
– Zabiłeś ją? – Wolska uznała, że to najlepszy moment, by zadać to pytanie.
Wbił wzrok w podłogę i kiwnął głową.
– Zabiłeś? – powtórzyła głośniej.
– Boże… – jęknął. – Tak, zabiłem ją!
Ciszę przerywał jego szloch.
– Co było potem?
Pociągnął nosem i otarł chusteczką usta.
– Wrzuciłem ciało na pakę i odczekałem, aż się ściemni. Później ruszyłem w kierunku fortu Kazimierza Wielkiego. Zakopałem ją w lesie, gdy było już ciemno.
– I wróciłeś do domu?
– Nie. Umyłem wóz na myjni samoobsługowej.
– Gdzie konkretnie?
– Słucham?
– Na której myjni? – Zaczynało brakować jej cierpliwości.
– Przy Łódzkiej. Tam myjnia jest czynna przez całą noc. Było pusto.
– Na pewno są tam kamery – zauważyła Wolska, chociaż doskonale wiedziała, że na zapis z monitoringu po tak długim czasie nie ma szans.
Poczuła tępy ból głowy zlokalizowany tuż za prawym okiem. Wiedziała, co to oznacza. Migrena zbierała siły do ataku.
– Gdzie ją zostawiłeś? – spytała, masując skroń.
Waligórski podniósł głowę. Łzy spływały mu do kącików ust.
– Powiem wam – stęknął. – Powiem, ale nigdy tam nie pojadę.
Kilka dni później Wolska odebrała od doktor Raszei, medyka sądowego ze szpitala na Bielanach, raport z sekcji zwłok.
Ciało dziewczyny odnaleźli kilkadziesiąt metrów od fortu Kazimierza Wielkiego, w lesie, ukryte w płytkim grobie. Joanna Metz owinięta była starym kocem. Na głowie spoczywał czarny szeleszczący worek na śmieci.
Wolska znała wyniki sekcji z wcześniejszej rozmowy telefonicznej z Raszeją.
– Szesnaście ran zadanych nożem – powiedziała wtedy lekarka.
– Była w ciąży?
– Szesnaście ran – powtórzyła Raszeja z niedowierzaniem. – Boże… Dobrze, że złapałaś mordercę.
– Co z tą ciążą? – Wolska ponagliła lekarkę.
Raszeja zaciągnęła się papierosem.
– Ofiara nie była w ciąży – stwierdziła.
– Jesteś pewna?
– Tak jak ty tego, że złapałaś mordercę.
Podkomisarz Lena Wolska kompletowała dokumenty dla prokuratury, gdy zadzwonił telefon.
Dzień