Stulecie kryminału. Marcel Woźniak. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Marcel Woźniak
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Классические детективы
Год издания: 0
isbn: 9788366517615
Скачать книгу

      Na zewnątrz silny wiatr smagał ją w twarz, więc zmrużyła oczy.

      W pobliżu starszy gość, przytrzymując kapelusz na głowie, palił papierosa. Ściągnęła jego wzrok i szybko się odwróciła.

      Kawałek dalej, w zagłębieniu terenu, rozciągały się rzędy blaszanych garaży w opłakanym stanie. Za nimi wyrastały bloki, nad którymi czołgały się wolno w jej stronę grube warstwy ciemnych chmur.

      Gdzie tkwił błąd w śledztwie? Czego nie zrobił zespół ludzi powołany do odnalezienia nastolatki, któremu Wolska przewodziła? Czego zaniechali?

      Kiedy lunęło drobnym deszczem, Wolska ruszyła w kierunku zaparkowanego opodal citroëna.

      Kilkukrotnie przeszukali lotnisko, hektary płaskiego terenu porośniętego chaszczami i obszar wokół fortów Tadeusza Kościuszki i Kazimierza Wielkiego. Pobliskie lasy potraktowali po macoszemu, ale równie dobrze można byłoby przeczesywać cały Toruń wzdłuż i wszerz, a do tego sprawdzić Wisłę.

      Nie mieli pewności, że teren w pobliżu stacji bazowych, które jako ostatnie odczytały sygnał, był miejscem, gdzie spoczywało ciało licealistki. Być może pozostał tu tylko jej telefon.

      Wolska usiadła przy swoim zawalonym papierami biurku na komisariacie Śródmieście. Pokój dzieliła z dwoma kolegami, ale akurat żadnego z nich nie zastała.

      Wpatrywała się w ekran laptopa, na którym raz jeszcze odtworzyła sobie film z monitoringu w centrum handlowym. Niczego nowego nie zdołała zaobserwować.

      Joanna Metz zachowywała się normalnie. Pytanie tylko, dlaczego weszła do centrum handlowego od południowej strony, a wyszła od północnej. Gdyby zamierzała wrócić do domu, wybrałaby to drugie wyjście, właśnie na plac Skalskiego, skąd odjeżdżały tramwaje w kierunku centrum.

      Wolska była pewna, że musiała coś przegapić.

      Być może nie dostrzegała czegoś, co miała jak na dłoni.

      Odtworzyła nagranie od samego początku.

      Kamera umieszczona wysoko na piętrze galerii pokazywała główne wejście do budynku i wchodzących do niego ludzi.

      Joannie Metz ktoś przytrzymał drzwi i wpuścił ją przodem. Weszła szybkim krokiem, nie odwracając się za siebie, i skierowała się do toalet.

      Wolska cofnęła film, bo nagle zdała sobie z czegoś sprawę. Ponownie uruchomiła odtwarzanie, ale tym razem nie powiodła wzrokiem za licealistką. Spojrzała na to, co działo się przy samym wejściu.

      Mężczyzna ubrany w dresowe szorty i z sandałami na stopach, który przepuścił Metz, nie wszedł bezpośrednio za nią do centrum. Wciąż trzymał drzwi i dyskutował z kimś, kto przystanął przy nim. Ręką wskazywał w stronę placu Skalskiego.

      Obaj mężczyźni weszli do galerii dopiero po chwili, a kiedy to zrobili, przystanęli i odwrócili się do przeszklonego wejścia. Stali tak przez moment, zaś kilka innych osób także odwróciło głowy w tamtą stronę.

      Wolska zatrzymała odtwarzanie i sięgnęła po słuchawkę telefonu stacjonarnego.

      Przedzwoniła do szefa miejskiego centrum zarządzania kryzysowego. Przywitała się z nim i pogadali chwilę o nieodległych czasach, kiedy spotykali się na papierosa w komendzie.

      – No ale mów, z czym dzwonisz, Leno. – Wacław Donder westchnął głośno.

      – Zwracał się ktoś od nas z prośbą o udostępnienie monitoringu z placu Skalskiego?

      – Teraz?

      – Nie, w lipcu. Dokładnie w piątek trzynastego.

      Jego śmiech zabrzmiał jak terkot młota pneumatycznego.

      – W piątek trzynastego, powiadasz? Zaraz sprawdzę.

      Przez kilka chwil Wolska słyszała w słuchawce tylko szum i szmery oraz przyciszone głosy.

      – No, było coś, rzeczywiście – odezwał się w końcu Donder. – Zadzwoń do Mietka, powinien ci wszystko powiedzieć.

      Wolska podziękowała i przedzwoniła do naczelnika wydziału ruchu drogowego komendy miejskiej, która mieściła się w budynku obok. Przedstawiła sprawę.

      – To był drobiazg, ale jeden z naszych emerytów, który jeździ na taryfie, uparł się na to nagranie – stwierdził nadkomisarz Mieczysław Silski.

      – Ale co się tak naprawdę wtedy stało?

      – Niewiele. Jakiś facet wymusił pierwszeństwo i Jaszczur nie zdążył wyhamować. Pamiętasz Jaszczura?

      – Piąte przez dziesiąte.

      – No w każdym razie Krzychu Jaszczur miał zniszczony zderzak, a gość wgnieciony tylny błotnik.

      – Wiadomo, kto był sprawcą?

      – Początkowo nie wiedzieliśmy, bo facet uciekł z miejsca zdarzenia.

      – Jaszczur zapamiętał numery?

      – Nie. Jechał z klientem, więc odpuścił sobie pościg. Zadzwonił do mnie z prośbą o zabezpieczenie monitoringu.

      – Ustaliłeś, kto kierował wozem?

      Usłyszała szelest kartek.

      – Tak – odparł Silski. – To Waligórski.

      – Piotr Waligórski? – Wolska nie mogła uwierzyć.

      – Nie. Zbigniew Waligórski. Facet mieszka w Czerniewicach, na Bratniej. – Silski pociągnął nosem.

      Wolskiej zadudniło serce.

      – Wyjaśnił, dlaczego się nie zatrzymał?

      – Twierdził, że tego dnia dowiedział się o przerzutach nowotworu. Lekarz dał mu kilka miesięcy życia.

      – Sprawdziliście to?

      – No bez jaj, Lena! Równie dobrze mógłby nam powiedzieć, że dostrzegł dzika w latającym spodku – zezłościł się nadkomisarz Silski. – Gość dostał mandat, bo nikomu nic się nie stało, a Jaszczur naprawił swój wóz z jego OC. Koniec kropka. Po sprawie.

      – Jakim samochodem przyjechał? – Wolska pamiętała, że sąsiedzi widzieli niebieskie subaru jego syna, które chłopak sam naprawiał.

      – To był jakiś pick-up. Poczekaj chwilę, to sprawdzę.

      Kartki ponownie zaszeleściły.

      – O, już mam. To mitsubishi L200 – dodał po chwili naczelnik.

      Wolska odłożyła słuchawkę i wyszła z komisariatu.

      Była u Waligórskich następnego dnia, czternastego lipca, w sobotę. Pamiętała, że zaparkowała wóz w cieniu drzew i widziała, jak stary Waligórski odkurza w garażu samochód. Czyścił wykładzinę. Na wybrukowanym zjeździe do garażu leżały cztery gumowe dywaniki.

      Pamiętała, że wydeptana w pobliżu trawa odsłaniała wilgotną ziemię, w której buty Wolskiej zostawiły płytkie odciski.

      – Dzień dobry, panie Piotrze! – Wolska krzyknęła, kiedy drzwi domu na Bratniej się uchyliły.

      – Dzień dobry. Co się stało? – spytał student.

      Włosy miał spięte w krótką kitkę.

      – Jest ojciec?

      – Źle się czuje. Śpi.

      – Muszę z nim porozmawiać.

      – Może wpadnie pani jutro? – zasugerował. – Naprawdę nie jest z nim najlepiej.

      – To ważne. – Wolska nie zamierzała