Historia utraty gracji (w znaczeniu wdzięku, ale także łaski) powtarza się przy narodzinach każdej nowej osoby. Jak każdy inny ssak, niemowlę ludzkie rodzi się w stanie zwierzęcej gracji, mimo że przez kilka następnych miesięcy jego ruchy są nieporadne. Musi bowiem wyrobić sobie dopiero koordynację mięśni, która z czasem pozwoli mu poruszać się na tyle sprawnie, by zaspokoić swoje potrzeby. Nawet pełna wdzięku sarna zaraz po urodzeniu niezgrabnie gramoli się, by po raz pierwszy stanąć na nogach. Żaden jednak organizm zwierzęcy nie musi robić świadomych wysiłków, by rozwijać koordynację, jest ona bowiem zaprogramowana genetycznie i rozwija się sama w miarę wzrastania ciała.
Już w pierwszych miesiącach życia niemowlę wykonuje ruchy naprawdę pełne wdzięku. Najbardziej oczywistym przykładem jest wysuwanie ust, by dosięgnąć matczynej piersi i possać ją. W tym ruchu, przypominającym rozchylanie się płatków kwiatu pod wpływem promieni porannego słońca, jest jakaś miękkość, słodycz i płynność. Usta są tym obszarem ciała niemowlęcia, który dojrzewa najpierw; ich ssanie zaś jest mu niezbędne do życia. Natomiast wielu dorosłych, których w życiu spotkałem i z którymi pracowałem, nie potrafi wysuwać ust w sposób naturalny i pełny. U wielu wargi są ściągnięte i twarde, a szczęki napięte, co nadaje twarzy ponury wyraz. Niektórzy mają nawet trudności z szerokim otwarciem ust. W zaledwie kilka miesięcy po urodzeniu niemowlę potrafi wyciągnąć rękę, by dotknąć ciała matki miękkim, delikatnym ruchem, który jest bardzo wdzięczny.
Niemniej w trakcie dorastania dzieci wcześniej czy później tracą swój wdzięk, tracą łaskę, w miarę jak zmuszone są poddawać się zewnętrznym oczekiwaniom, kosztem słuchania swych wewnętrznych impulsów. Gdy ich własne impulsy kłócą się z nakazami rodziców, dzieci uczą się szybko, że zachowanie takie jest złe. Jeżeli dziecko trwa w złym zachowaniu, zostaje samo zakwalifikowane jako złe. W niemal wszystkich przypadkach impulsy i zachowania bardzo małych dzieci są niewinne, a dziecko jest po prostu wierne swojej naturze. Typowym przykładem jest tu zachowanie dziecka zmęczonego, które chce, by je wziąć na ręce. Tymczasem matka sama może być zmęczona, zajęta lub może nieść ciężki pakunek, co nie pozwala jej podnieść dziecka. W tej sytuacji płaczące dziecko doprowadza matkę do rozpaczy swą odmową chodzenia. Niektóre matki karcą dziecko i każą mu przestać płakać. Jeśli jego denerwujące zachowanie trwa nadal, matka może je uderzyć, co powoduje jeszcze więcej łez. Jak dotąd, w niniejszym przykładzie, dziecko nie utraciło swej gracji. Dopóki potrafi ono płakać w pełni, jego ciało pozostanie miękkie. Niemowlęta często doświadczają frustracji i bólu, co powoduje, że ich małe ciała napinają się i sztywnieją; ten stan nie trwa jednak długo. Wkrótce podbródek dziecka zaczyna drżeć i wybucha ono płaczem. Gdy przez ciało przechodzą fale płaczu, jego sztywność rozpływa się i napięcie topnieje. Nadchodzi jednak czas, że dziecko zostaje skarcone za płacz, musi zdusić w sobie spazmy i przełknąć łzy. W tym właśnie momencie jest ono „wypchnięte” ze stanu łaski i staje się kimś, kto nie jest już w stanie „podążać ku błogości”, jak zalecał Joseph Campbell.
Innym naturalnym uczuciem, trudnym do przyjęcia dla wielu rodziców, jest gniew, zwłaszcza gdy jest skierowany przeciwko nim samym. A jednak dzieci spontanicznie atakują rodziców, gdy czują, że się je ogranicza lub narzuca im swoją wolę. Niewielu rodziców potrafi zaakceptować gniew swojego dziecka, ponieważ zagraża on ich władzy i kontroli. Tak czy inaczej, będą oni uczyć swoje dziecko, że gniew jest złym zachowaniem i zostanie ukarany. Nawet tak niewinne czynności, jak bieganie, hałasowanie czy zachowywanie się w sposób aktywny potrafią zirytować niektórych rodziców, którzy żądają, by dziecko się uspokoiło, zachowywało grzecznie i siedziało cicho.
Dla wielu dzieci lista zachowań nakazanych i zakazanych jest bardzo obszerna. Pewien zakres kontroli ze strony rodziców jest oczywiście konieczny w wychowywaniu, niemniej sprawą kluczową staje się nazbyt często nie to, co dobre dla dziecka, lecz to, co odpowiada rodzicielowi. Ten konflikt przeradza się bardzo często w walkę o władzę. Nie ma tu znaczenia, kto wygra w takim konflikcie, ponieważ przegrane są obydwie strony. Bez względu na to, czy dziecko się podda, czy też będzie się buntować, przerwana zostaje nić miłości łącząca dziecko z ojcem lub matką. Wraz z utratą miłości duchowość dziecka ulega zniszczeniu i traci ono grację.
Utrata gracji jest zjawiskiem fizycznym. Dostrzegamy to w sposobie, w jaki ludzie poruszają się lub stoją. W ramach konsultacji często widuję pacjentów cierpiących na powszechną dolegliwość, jaką jest depresja. Jak pisałem w swej wcześniejszej pracy7, depresja wpływa nie tylko na myśli danej osoby, ale także na jej ruchy, apetyt, oddychanie i wytwarzanie energii. Aby w pełni zrozumieć tę chorobę, przyglądam się ciału. Bardzo często dostrzegam osobę stojącą w postawie grzecznego chłopca lub dziewczynki i czekającą, aż jej się powie, co ma zrobić. Ta nieświadoma postawa stała się częścią ich osobowości, wchodząc w strukturę ich ciała. Gdy uświadamiam pacjentom znaczenie takiego sposobu stania, niezmiennie potwierdzają, że byli uważani przez rodziców za grzeczne dzieci. Takie „dobre” dzieci wyrastają na wydajnych pracowników, lecz jeśli nie nastąpi radykalna zmiana w ich osobowości, to nigdy nie osiągną pełnej żywotności i wdzięku.
Często się mówi, że jesteśmy ukształtowani przez nasze przeżycia, lecz teraz chcę to powiedzieć jak najbardziej dosłownie. Nasze ciała odzwierciedlają nasze przeżycia. Dla zilustrowania tego stwierdzenia opiszę trzy przypadki z własnej praktyki. Pierwszy dotyczy psychologa z Holandii, który był uczestnikiem seminarium, jakie prowadziłem wiele lat temu w Instytucie Esalen. Postępując zgodnie z rutynową już praktyką w terapii bioenergetycznej, mam zwyczaj szukać w ciele danej osoby wskazówek co do jej przeżyć. Ciało tego człowieka wykazywało niezwykłe zaburzenie, a mianowicie głębokie na sześć cali wcięcie czy wgłębienie po lewej stronie ciała. Nigdy przedtem takiego wgłębienia nie widziałem i nie potrafiłem go sobie wytłumaczyć. Kiedy zapytałem Holendra, w jakich okolicznościach ono wystąpiło, powiedział, że pojawiło się jako niewielka wklęsłość w lewym boku, gdy miał lat jedenaście. W ciągu trzech następnych lat wklęsłość pogłębiła się, osiągając stan, w jakim je zobaczyłem. Holender nie zwracał się z tym nigdy do lekarza, ponieważ wgłębienie nie utrudniało mu normalnego funkcjonowania. Zapytałem go, czy wydarzyło się coś ważnego w jego życiu, gdy miał jedenaście lat. Odparł, że jego matka wyszła wówczas powtórnie za mąż i że został on wysłany do szkoły z internatem. To stwierdzenie nie wywarło wrażenia na pozostałych osobach w grupie, ale dla mnie było ono znaczące. Natychmiast pojąłem znaczenie tego wcięcia: to tak jakby czyjaś ręka mocno go odepchnęła.
Drugi przypadek stanowił młody człowiek o tak szerokich ramionach, z jakimi nigdy przedtem się nie spotkałem. Gdy podczas konsultacji zwróciłem na to uwagę, opowiedział mi o swoim ojcu, wyrażając się o nim jak o człowieku, którego bardzo podziwiał. Powiedział, że kiedyś, gdy w wieku lat szesnastu wrócił do domu ze szkoły wojskowej, ojciec poprosił, by stanął obok niego przed lustrem. Młody człowiek spostrzegł, że wzrostem dorównuje ojcu, i uderzyła go myśl, że gdyby jeszcze bardziej urósł, to spoglądałby na ojca z góry. Od tamtego dnia nie urósł już ani o centymetr, natomiast poszerzały mu się barki. Stało się dla mnie oczywiste, że cała energia wzrostu została skierowana na boki, by uchronić syna od przerośnięcia ojca.
Trzecim przykładem może być przypadek młodego człowieka o wysokim wzroście, ok. 190 cm. Narzekał,