Karę śmierci.
4 Nekrofilia
26 czerwca, piątek przed południem
– Jako zaawansowany kofeinista rozumiem twoje cierpienie, dlatego przygotowałem ci sporą dawkę trucizny – powiedział patolog, podając Zakrzewskiemu plastikowy kubek z kawą z automatu.
Kawa nie była gorąca i smakowała, jakby trzeci raz zaparzono te same fusy. Mimo to Marcin skinął z wdzięcznością głową i wypił od razu pół kubka.
– Nie przesadzasz trochę, doktorze? – zapytał.
– Być może. Chciałem tylko nadać tej chwili odrobinę dramatyzmu.
– J-jasne.
Doktor Jan Musiał był niskim mężczyzną około sześćdziesiątki, włosy miał rzadkie i posiwiałe. Pomarszczona twarz przypominała stare jabłko, ale w oczach wiąż palił się młodzieńczy blask, a na ustach często gościł szeroki uśmiech. Musiał nie przypominał Arnolda Schwarzeneggera ani doktora Frankensteina, nie miał na nazwisko Rzeźnik, nie sypiał na prosektoryjnym stole razem ze swoimi „pacjentami”, nie jadał z nimi śniadań, nie trzymał w chłodni ze zwłokami zmrożonej wódki. Nie wpisywał się w stereotyp patologa, był normalny. Przynajmniej tak sądził Zakrzewski do tej chwili.
Przez cały poprzedni wieczór komisarz rozpamiętywał rozmowę z Magdą i wyobrażał sobie spotkanie z jej chłopakiem. Skończyło się na tym, że wypił o jednego drinka za dużo i szybciej położył się spać. Jednak jak zwykle po alkoholu budził się co pół godziny i dwa razy chodził do kuchni napić się wody, za każdym razem odwiedzając toaletę. Kiedy już udawało mu się zdrzemnąć, nawiedzały go złe sny. I tym razem nie były to zwykłe conocne koszmary. Pojawiły się w nich zmumifikowane zwłoki kobiety z koszmarnym makijażem na twarzy. Leżała w trumnie pośród wyschniętych bukietów róż i uśmiechała się do niego wyschniętymi ustami, szczerząc przy tym zżarte przez próchnicę zęby i oblizując się czarnym jak smoła językiem. Czasem puszczała do niego oko i kiwała zachęcająco długim sinym paznokciem, jakby zapraszała go do siebie na dziki seks.
Koszmar powracał tej nocy wielokrotnie. Zakrzewski zasnął dopiero nad ranem.
Obudził się zmęczony na pięć minut przed budzikiem nastawionym w komórce leżącej przy łóżku. Tina, która jak zwykle spała czujnie obok łóżka, podniosła łeb i nadstawiła się do głaskania. Potarmosił ją chwilę między uszami, na co odpowiedziała, liżąc go po uchu, i nagle już wiedział, jaka myśl obudziła go tak wcześnie.
– Cholera! – powiedział, wstał szybko i ruszył do kuchni zrobić sobie pierwszą tego ranka kawę.
Doszedł do wniosku, że poprzedniego dnia miał zaćmienie umysłu. Nie bardzo wiedział, czym spowodowane: rozważaniami o zmianie pracy, wypaleniem, a może konfliktem z prokuratorem Wysockim? Dość, że nie zwrócił uwagi na to, co tak naprawdę w mieszkaniu na Siemieńskiego znalazła ekipa budowlana Stefana Wilskiego. To nie były tylko zmumifikowane zwłoki kobiety. Przecież ona miała na twarzy makijaż, ktoś przynosił jej regularnie kwiaty i palił znicze. Musiał bywać tam na tyle często, że przyniósł sobie elektryczny czajnik i robił kawę. Po co? Kto to był? Kim była ta kobieta? Kto ją tam przyniósł? Gdzie przechowywał zwłoki wcześniej?
Zakrzewski pił kawę, stojąc przy kuchennym oknie i gapiąc się bezmyślnie na parking pod blokiem po drugiej stronie ulicy. Tina stała przy nim i machając ogonem, domagała się uwagi.
Ubrał się i wyszedł z nią na dłuższy spacer. Mieli stałą poranną trasę. Szli przez parking na ulicę Trawową, skręcali w lewo w kierunku niestrzeżonego przejazdu kolejowego i szli aż do wałów rzeki Ślęzy. Czasem jeszcze trochę spacerowali po wałach. Tina obwąchiwała i zaznaczała swoje ulubione miejsca, a Zakrzewski miał chwilę spokoju i mógł poukładać sobie w głowie różne sprawy.
Sprawa zwłok kobiety z Siemieńskiego stała się dla niego absolutnym priorytetem. Nie zdążył zjeść śniadania, nie wypił drugiej kawy, tylko wskoczył na motor i pojechał na komendę. Przejrzał swoje aktualne sprawy, uznał, że nie ma nic, co musi pilnie zakończyć.
Około dziesiątej zatelefonował do Instytutu Patologii, do doktora Musiała. Chciał się dowiedzieć, kiedy będzie przeprowadzona sekcja zwłok. Ku jego zaskoczeniu okazało się, że sekcja odbyła się poprzedniego wieczoru. Przy nawale pracy instytutu i standardowych opóźnieniach taka informacja brzmiała nieprawdopodobnie. Nie czekał więc ani chwili, tylko poinformował Musiała, że zobaczą się za kwadrans.
Rozmowę kontynuowali, stojąc nad metalowym stołem do przeprowadzania sekcji zwłok. To, co na nim leżało, było przykryte białym płótnem. W pomieszczeniu panował półmrok rozjaśniony przez mocne światła lamp nad stołem. Jedna jarzeniówka mrugała niespokojnie, wydając przy tym ciche kliknięcia.
– Jak wam się udało zrobić sekcję jeszcze tego samego dnia? – Zakrzewski dopił kawę jednym haustem, zmiął kubek i celnym rzutem umieścił go w koszu stojącym prze stole.
– Od dwóch tygodni mam asystentkę – wyjaśnił Musiał. – Pisze pracę doktorską z patologii i pomaga mi przy sekcjach. Kiedy powiedziałem jej o mumii, nie mogła odmówić sobie tej przyjemności.
– Co to za asystentka? – zdziwił się Marcin.
– Oto i ona.
W tej samej chwili trzasnęły drzwi i do pomieszczenia weszła wysoka kobieta z długimi czarnymi włosami związanymi w koński ogon. Pewnym krokiem skierowała się w ich stronę. Ubrana była w biały lekarski fartuch, spod którego widać było obcisłe czarne dżinsy. Co innego jednak przyciągało wzrok komisarza. Miała duży biust, a guziki fartucha rozchodziły się w tym miejscu. Marcin musiał się kontrolować, żeby nie wyglądało, że gapi się na te piersi jak napalony nastolatek.
– Hanna Duciak.
Miała ciepłą, niewielką dłoń i mocny uścisk.
– Komisarz Marcin Zakrzewski. – Z przyjemnością odwzajemnił uścisk.
– Możemy sobie mówić na ty?
Jej bezpośredniość bardzo mu się spodobała.
– J-jasne.
Miała brązowe oczy, miły uśmiech i była bardzo ładna.
– To ty prowadzisz śledztwo?
– Tak.
– Wyniki sekcji są w protokole.
– Chciałem jednak… hmmm, osobiście…
– Rozumiem.
Odeszła kilka kroków.
Doktor Musiał trącił Marcina łokciem pod żebra.
– Przestań się tak ślinić – syknął przez zaciśnięte zęby.
– Ja? – Zakrzewski spojrzał na niego zmieszany.
– To moja siostrzenica. Ma narzeczonego – wyjaśnił cicho doktor. – Jeśli ją tkniesz, zrobię ci sekcję bez znieczulenia.
Jego słowa zabrzmiały tak komicznie, że Marcin z trudem opanował śmiech. Może jednak Musiał nie był do końca normalny?
Hanna wróciła i podała Marcinowi parę rękawiczek.
– Jadłeś dzisiaj śniadanie? – zapytała z kpiącym błyskiem w oku.
– Już mnie to nie rusza – odpowiedział. – Za dużo widziałem
– W takim razie zostawię was samych – wtrącił się Musiał.
– Zdzwonimy się później, wujku – rzuciła.
Kiedy za patologiem