– Jak można żyć w tym popieprzonym kraju?! – krzyknął nagle i walnął pięścią w kierownicę.
Od lat, żeby utrzymać zlecenia dla swojej firmy w ramach przetargów, musiał płacić komu trzeba odpowiednią dolę. Kwoty były różne, w zależności od wartości kontraktu. Proceder funkcjonował od zawsze, niezależnie od tego, kto akurat sprawował władzę. Czy rządzili ci z lewa, ze środka czy prawica – nic się nie zmieniało. Wszyscy głosili szczytne hasła walki z korupcją, a tak naprawdę byli gołodupcami, którzy chcieli się szybko nachapać, zanim wyborcy każą im spieprzać i wybiorą nową bandę złodziei. Od lat mówiło się o tym, że ustawa o zamówieniach publicznych jest do bani – i co? Na gadaniu się skończyło.
Od dawna zastanawiał się, jak to możliwe, że układ łapówkarski – do którego chcąc nie chcąc musiał przystąpić – nie zainteresował jeszcze organów ścigania. Przecież na różnych spotkaniach biznesowych rozmawiało się o sprawie, i to wcale nie szeptem. Nikt nie doniósł na policję? Czyżby biznesmeni byli aż tak lojalni w stosunku do siebie? Bzdura! Patrzyli tylko, jak podebrać komuś kontrakt. Pierwszy, który wypadłby z układu, zaraz poleciałby złożyć donos. No dobrze, jeśli nawet nie pierwszy, to drugi albo trzeci. Teraz Koskowski miał odpowiedź. Centralne Biuro Antykorupcyjne też było skorumpowane. Nie interweniowali, dopóki mogli liczyć na profity. Może działali w taki sposób jak ten sukinsyn, który zadzwonił do niego parę minut temu? Szantażowali co bardziej majętnych przedsiębiorców, a ci płacili i milczeli. Nikt przecież nie przyzna się koledze, że płaci funkcjonariuszom CBA.
Więzienie! Najbardziej bał się więzienia. Słyszał, że w polskich więzieniach kryminaliści siedzą razem ze skazanymi za drobniejsze przestępstwa i mogą się nad nimi znęcać do woli.
Koskowski minął rozświetloną stację Orlenu przed samą Leśnicą. Zapalił kolejnego papierosa i uchylił boczne szyby. Do środka wpadło chłodne powietrze, przerzedzając trochę mgłę papierosowego dymu.
Koskowski myślał o tym, że ma coś innego do ukrycia przed policją. Coś, co zdarzyło się wiele lat temu. Znów uderzył ręką o kierownicę. Kurwa! Przecież gdyby śledczy zaczęli prześwietlać jego życie, mogliby coś zwęszyć. Dlatego postanowił zapłacić. Chciał zyskać na czasie. Wiedział, że jeśli zapłaci szantażyście, już zawsze będzie musiał płacić. Ale to go zbytnio nie niepokoiło. Gdyby szantażysta z CBA nadal go dręczył, był zdecydowany sprzedać wszystko i wyjechać, nie zostawiając nikomu adresu ani numeru telefonu. Miał na tyle kasy, żeby się urządzić w nowym miejscu i dożyć spokojnie swoich dni. Miał już prawie sześćdziesiąt lat.
Tak – pomyślał – muszę się nad tym poważnie zastanowić.
Mógłby się nareszcie uwolnić od znienawidzonej, toksycznej i chorobliwie zazdrosnej żony, nie musiałby utrzymywać młodszych kochanek, miałby więcej czasu.
Może Ameryka Południowa? Bywał tam często i niektóre miejsca bardzo mu się podobały. Piękne kobiety były chętne i kosztowały grosze.
Na Dolnobrzeską dojechał pięć minut przed czasem. Zaparkował pod bramą na posesję, zgasił silnik i naraz zdał sobie sprawę, że coś jest nie tak. Nerwowo wytarł spocone dłonie o uda. Niebo przykryły właśnie chmury i zrobiło się jeszcze ciemniej. Właśnie! Ciemności na placu przed budynkami były nienaturalne. Rampa i brama do hali magazynowej zawsze były oświetlone. Kurde, jeśli stróż znowu zapomniał zapalić lampy, nogi z dupy mu powyrywam – pomyślał i naraz znieruchomiał. Brama była uchylona.
Ostrożnie wysiadł, podszedł do kłódki i obejrzał ją dokładnie. Łańcuch był przecięty. Napięcie i strach powróciły ze zdwojoną siłą. Czy dla odebrania okupu ktoś włamałby się na teren jego firmy? Może tak, może nie. Pchnął jedno skrzydło bramy, wrócił do auta i nie zapalając świateł, wjechał na podwórze. Zatrzymał się przy krzakach naprzeciw bramy do hali magazynowej. Czekał.
Powiał wiatr i zrobiło się jakby jaśniej. Przynajmniej tak zadawało się Koskowskiemu.
Naraz znieruchomiał, patrząc w napięciu przez przednią szybę. W miarę jak jego oczy przyzwyczajały się do ciemności, zaczął dostrzegać ciemny kształt samochodu zaparkowanego w rogu placu, nie więcej niż dziesięć metrów od niego. Przy aucie zamajaczyła ciemna postać. Po chwili był już pewien. Ktoś tam stał.
Nagle przeraźliwie głośno odezwał się dzwonek jego telefonu. O mało co nie uderzył głową w dach swojego auta. Serce zakołatało w piersiach, przez chwilę myślał, że zemdleje. Nerwowo przeszukał kieszenie, wreszcie wyciągnął aparat i spojrzał na wyświetlacz. Dzwoniła żona.
Jasna cholera – przeleciało mu przez głowę. – Znowu zrobi mi awanturę o kochankę. Odrzucił połączenie. Nie minęło pół minuty i telefon odezwał się ponownie. Tym razem wyłączył aparat i cisnął go na przednie siedzenie. I co z tego, że żona znowu zrobi mu awanturę? Nie pierwszą przecież. Przeleciała mu jeszcze przez głowę idiotyczna myśl, że tym razem oskarża go bezpodstawnie, i nagle zobaczył błysk. Osoba stojąca przy samochodzie zapaliła papierosa. Płomień zapalniczki przez chwilę oświetlał jej twarz, ale Koskowski nie zdążył dostrzec rysów. Wydało mu się tylko, że ma przed sobą wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę. A może to było tylko złudzenie spowodowane ciemnościami i drżeniem płomienia zapalniczki?
Było trzy minuty po dwudziestej trzeciej. Spiął się i podjął decyzję.
Sięgnął do klamki, pociągnął i pchnął drzwi łokciem. Zbyt gwałtownie. Zatrzymały się, trąc o gałęzie krzewów. Wysiadł, cały czas wpatrując się w żarzący się w ciemnościach papieros. Niepewnie zrobił dwa kroki i rzucił niezbyt głośno:
– Halo!
– Pieniądze!
Głos był dziwnie przytłumiony.
– Oczywiście! Mam pieniądze! Już!
Otworzył drzwi od strony pasażera i wyciągnął torbę z pieniędzmi. Kiedy się odwrócił, zamarł zaskoczony. Ognik papierosa zniknął. Koskowski nie dostrzegł też ciemnej postaci. Poczuł ciarki na plecach i po raz pierwszy tego wieczoru zwątpił. Czy na pewno chodzi o przekazanie łapówki funkcjonariuszowi CBA? A jeśli ktoś go tu zwabił w innym celu? Nagle taka myśl wydała mu się bardzo prawdopodobna.
– Halo? – odezwał się jeszcze i usłyszał szmer za plecami.
Zanim zdołał zareagować, pod czaszką rozbłysły mu fajerwerki kolorowych świateł. Nie czuł bólu, tylko zniewalającą słabość ogarniającą nieubłaganie jego ciało. Co do licha? – pomyślał i nagle światła zgasły. Znów otaczała go ciemność. Leżał na brzuchu oszołomiony, pod prawym policzkiem czuł ostre kamienie, którymi wysypany był plac. W ustach rozchodził mu się słodki posmak. Krew – uświadomił sobie z przerażeniem. Nagle poczuł ucisk na plecach i przez moment nie mógł złapać oddechu. Napastnik klęczał na nim i związywał mu ręce z tyłu taśmą pakową.
– Jezu Chryste… – wycharczał Koskowski, ale ten ktoś szarpnął go do tyłu za związane ręce i równocześnie kopnął w żebra z prawej strony.
– Wstawaj! – Głos brzmiał stanowczo, ale dalej był jakiś dziwny, przytłumiony.
Koskowski najpierw dźwignął się z trudem na kolana, potem przy pomocy napastnika na nogi. Chwilę stał oparty o błotnik swojego bmw.
– W razie oporu przestrzelę ci czaszkę – usłyszał spokojny głos tuż przy uchu.
Poczuł bolesne uderzenie w policzek. Lufa pistoletu!
Przerażenie omal nie pozbawiło go przytomności. Szedł prowadzony przez napastnika i nawet nie wiedział dokąd.