– Mówiłam ci, że planuję ucieczkę.
Julian siedzi na podłodze i żałuje, że nie może przestać słuchać dalszych nieprawości padających z jej gorzkich ust.
„Nie wiem, czy jesteś z nim bezpieczna, mówi Julian.
Och, panie, grucha ona. Macie takie dobre serce. Zaufajcie mi, nie musicie się martwić o niego”.
Jakby chciała powiedzieć, że to nie Fabian jest powodem zmartwień Juliana.
– Wszystko szło idealnie – ciągnie Mallory. – Jeszcze tylko jedna moneta. Siedem tygodni! Cel był tak blisko. Ale wtedy ty zjawiłeś się w naszym życiu i wszystko zniszczyłeś. Wszystko! Początkowo twoje ślepe pożądanie pozwoliło mi zarobić dodatkowe pieniądze i dać mu trochę przyjemności, ale wszystko szybko się popsuło. A ja nie wiedziałam jak bardzo, dopóki nie było za późno.
– Jakim cudem to moja wina?
– Bo zniszczyłeś wszystko swoją miłością! – wykrzykuje Mallory. – Na początku lord myślał, że robimy to tylko na pokaz, że to kolejna noc udawanej sprośności w Silver Cross. Ale szybko zaczął podejrzewać, że ty nie udajesz, że nie grasz, jak wszyscy w tym zapomnianym przez Boga miejscu, lecz naprawdę mnie kochasz! Myślał, że wykorzystuje ciebie, a potem oświeciło go, że jest dokładnie na odwrót, że to ty wykorzystywałeś jego! A kiedy zaczął podejrzewać, że być może ja też cię kocham, wszystko, na co pracowałam od osiemnastego roku życia, legło w gruzach.
– Być może też mnie kochasz?
– Strasznie się o to pokłóciliśmy. Powiedziałam mu, że to nieprawda. Przysięgałam, że nie kocham cię ani trochę.
– Ach.
– Nie uwierzył mi. Nie wierzył, że kiedy nadejdzie pora, zostawię cię i pojadę z nim do Marsylii. Przysięgałam, że to zrobię. Błagałam go. Próbowałam, Julianie, tak bardzo próbowałam ocalić jego żałosne życie! Ale był taki uparty i zazdrosny. Nie chciał słuchać. – Wykręca palce. – Tamtej nocy przyszedł i powiedział, że zabiera swoje monety i wyjeżdża na zawsze, bo obawia się, że go zabijesz i mnie zabierzesz.
– Bał się, że to ja go zabiję?
– Tak. Żeby mieć mnie tylko dla siebie. Próbowałam go przekonać, że jest inaczej, ale bezskutecznie. Powiedział, że kiedy zobaczył nas razem, ujrzał oblicze miłości. Wiedział doskonale, jak wygląda, bo sam tak na mnie patrzył. Nie ufał mi i już nigdy nie będzie mógł mi zaufać.
Teraz to Julian kryje twarz w dłoniach. Mallory ma rację. To jego wina. Jak źle osądził innego mężczyznę. Jak źle osądził swoją kobietę. Kolejny raz.
– Fabian miał rację, że ci nie ufał – mówi. – Zabiłaś go dla pięćdziesięciu sztuk złota.
– Czterdziestu dziewięciu! – wykrzykuje. – Masz pojęcie, ile są warte?
Okazuje się, że ma.
– Ale byłaś ze mną całą noc. Nie mogłaś go zabić – szepcze. Nadal nie może uwierzyć, że to prawda. „Nie wyjdziesz za innego mężczyznę, kiedy obiecałaś, że wyjdziesz za mnie, Josephine”.
– Nie byłam z tobą całą noc.
– Jak to zrobiłaś? – Nie chce wiedzieć.
– Z twoją pomocą. – Mallory ociera twarz. – Człowieka można zabić na tysiąc sposobów. Tego mnie nauczyłeś. Oleander, dzikie wiśnie, modligroszek różańcowy. Bardzo mi to ułatwiłeś. Jesteś dobrym nauczycielem, Julianie. Świetnie to wszystko wytłumaczyłeś. Tyle się dowiedziałam o wszystkich cudownych roślinach, które rosną w londyńskich parkach. Zerwałam modligroszek z krzaka, kiedy w zeszłym tygodniu spacerowaliśmy po pałacowych ogrodach. Pod twoim nosem wrzuciłam go do kieszeni fartucha. Potem potrzebny był tylko moździerz i trochę wina z miodem. Wypił je koło jedenastej. Błagałam, by nie odchodził, dopóki się z nim nie pożegnam. Potem byłam z tobą. O czwartej rano, kiedy spałeś, poszłam do niego. – Potrząsa głową. – Biedny lord. Tak bardzo się rozgniewał, kiedy uświadomił sobie, że został otruty. Wpadł w szał. Muszę przyznać, że nie spodziewałam się aż takich konwulsji. Wymachiwał rękami, piana ciekła mu z ust, walił głową. Padł dokładnie w miejscu, w którym trzymaliśmy złoto. Nie chciałam, żeby umierał sam. Siedziałam z nim aż do końca. Trzymałam go za rękę. Pomyślałam, że kiedy tylko jego ciało zostanie usunięte, wezmę pieniądze. Nikt oprócz mnie nie wiedział, że tam są. Albo tak mi się wydawało. Ale potem Baronowa zabrała mnie na cały dzień, Carling i Ivy sprzątały, a kiedy wróciłam, złota już nie było.
Modligroszek różańcowy! Kiedy spacerowali po parku w niedzielę, pod rękę, jak zakochani, ona knuła, jak zdradzić mężczyznę, który ją kochał, jak go zabić, okraść i uciec – sama – bez innego mężczyzny, który ją kochał.
Wstrząsają nią odruchy wymiotne.
Nie, to Julian. To nim wstrząsają.
Mallory zaczyna przesuwać się ku niemu, ale dostrzega wyraz jego twarzy i zatrzymuje się.
– Julianie – mówi ze swojej kryjówki. – W całym moim trudnym życiu nikt mnie nigdy nie dotykał ani nie przytulał tak jak ty. Dałeś mi coś, czego nawet nie wiedziałam, że pragnę, nie wiedziałam, że jest prawdziwe. I dziękuję ci za to. Ale miłość nie jest dla mnie najważniejsza, nawet twoja. Najważniejsze to ocalić życie. Mam tylko jedno i matka powtarzała mi, że tylko tego dla mnie chce. Robię to po części dla niej.
– Otrułaś człowieka, by uczcić pamięć matki – mówi powoli Julian.
– To, co nas łączy, nie przetrwałoby – mówi Mallory. – Wyglądasz na wstrząśniętego.
– Nie wyglądam. Jestem wstrząśnięty. Dostrzegasz w ogóle różnicę?
– Tak. Ale nie bądź. Jesteś młody, namiętny, piękny. Dziewczęta będą tracić dla ciebie głowę. Nie zwracaj na mnie uwagi. Znajdziesz inną.
– Nie kochasz mnie?
– Kocham. Ale nie mogę ci ufać.
– Ty nie możesz ufać mnie?
– Zgadza się. Sprzedałeś mnie lordowi. Twoje potrzeby były najważniejsze.
– Nie sprzedałem cię! – wykrzykuje Julian. – Dałem ci, co chciałaś. Nigdy bym tego nie zrobił. Błagałaś mnie, żebym ci pomógł! Chciałaś zarabiać. Dałem ci to.
– I chciałeś mieć mnie, za wszelką cenę. To właśnie jest ta cena.
– Mallory! Zabiłaś człowieka, który się tobą opiekował, żeby się dobrać do jego pieniędzy, i mówisz mi o zaufaniu?
– A co ty zrobiłeś dla jego złota?
– Nie zabiłem go. Nie zdradziłem mojego dobroczyńcy. – Julian drży. Nie miał pojęcia, że ona tkwi na samym dnie dziewiątego kręgu piekła. A on obok niej. – Och, Mallory. – Kurczy się i zgina wpół.
– Handlowałeś moim ciałem i swoim. Nie sądzisz, że to coś gorszego?
– Nie.
– Zrobiłeś dziwkę ze mnie i z siebie.
– Przestań być okrutna. Zrobiłem to dla ciebie.
– Ty tak twierdzisz. Ja twierdzę, że dla siebie. Żebyś mógł mieć to, czego pragnąłeś. Robiłam to, co robiłam, żeby dostać to, czego ja pragnę. – Mallory mówi szeptem, ale jej słowa są tak zabójcze, że równie dobrze mogłaby krzyczeć.
Julian nie wie, co począć. Powiedzieć jej czy nie? Kto wie,