– Uch!
Wyślizgnęłam się z łap Harleya i wybiegłam tylnymi drzwiami, niczym Kopciuszek przed wybiciem północy. Kiedy pędziłam po trzeszczących schodach, prosto w ciemną noc, uświadomiłam sobie, że zapewne Harley i Dave nigdy nie mieli zakazu późnego powrotu. Nikt nie czekał, aby upewnić się, że wrócili bezpiecznie do domu. Z tego, co mówili, wynikało, że jedyną rzeczą, na którą czekała ich mama, była wymówka, aby wykopać ich obu z domu. To było smutne i wyjaśniało, czemu zachowywali się tak nonszalancko, kiedy histeryzowałam, że muszę uciekać.
Gdy w ciemności usiłowałam trafić kluczykiem do zamka, usłyszałam trzaśnięcie kuchennych drzwi i ciężkie kroki, pokonujące po dwa stopnie naraz, a potem biegnące w moją stronę.
Fak! Tylko nie to.
Odwróciłam się i zobaczyłam sylwetkę Harleya przemierzającego podwórko, podświetloną blaskiem z okien. Nawet jego bieg był seksowny. Długie kroki. Jedna ręka podtrzymująca w pasie luźno wiszące spodnie. Rozkołysany łańcuch od portfela, połyskujący w świetle księżyca.
– Wybacz, że tak wybiegłam, ale naprawdę muszę…
Harley podszedł do mnie i zdusił mi na ustach słowa przeprosin. Całował mnie żarliwie. Jego dłonie były wszędzie. Brakowało mi tchu. Chciałam go znowu objąć nogami w pasie. Niech mnie weźmie tu i teraz, w tym miejscu. Chciałam, by między nami zostało tylko wilgotne letnie powietrze i warstwa potu na skórze. Pragnęłam tego faceta. Człowieka, który w jeden dzień z powrotem tchnął życie w moją zgnębioną duszę. Ale jeśli zaraz nie wrócę do mojego pieprzonego domu, długo, długo, długo się nie zobaczymy.
– Harley – wychrypiałam prosto w jego spragnione usta. – Harley. Muszę iść. Proszę.
Z cmoknięciem wypuścił moją dolną wargę i zmarszczył czoło.
– Będę mógł do ciebie zadzwonić? – zapytał bez tchu. – Mam twój numer w papierach w warsztacie.
Kiwnęłam głową i za plecami sięgnęłam do klamki.
– Dzięki za wszystko. To był najlepszy dzień, jaki miałam od bardzo dawna, wierz mi.
Może nawet najlepszy w moim życiu. Ale tego nie musiał wiedzieć. Przynajmniej nie teraz.
– Ja też ci dziękuję – wyznał Harley i jeszcze raz, na pożegnanie, musnął ustami moją szyję, kiedy siadałam za kierownicą.
– Jedź bezpiecznie, moja damo.
Kiedy wyjechałam na główną drogę, spojrzałam na zegar na desce rozdzielczej. Dziesiąta czterdzieści dwie. Pieprzone życie.
Miałam osiemnaście minut, żeby zorientować się, gdzie jestem i jak dojechać do domu, od którego dzieliło mnie na oko jakieś pół godziny jazdy. Udało mi się odtworzyć drogę powrotną do Waffle House, a stamtąd jechałam już za znakami do jedynej znanej mi autostrady, która prowadziła na wschód od Atlanty, przez moje miasto.
Pędziłam do domu, przyjemnie podchmielona i podjarana Harleyem, przekraczając dozwoloną prędkość o dwadzieścia albo i trzydzieści kilometrów na godzinę. Nawet nie włączyłam radia. Po prostu odtwarzałam w kółko w głowie ostatnie dziesięć minut swojego życia z wielkim, głupim uśmiechem na twarzy. Wyjechałam z miasta i pomknęłam bocznymi drogami, redukując biegi na zakrętach, tak jak wcześniej uczył mnie Harley.
Skręciłam na podjazd z minutą zapasu, zaparkowałam w wyznaczonym miejscu i przeleciałam przez próg, gdy zegar wybił jedenastą. Zdyszana, wsadziłam głowę do salonu, gdzie mój paranoiczny ojciec, cierpiący na bezsenność wyznawca teorii spiskowej, spędzał noce, kopcąc, polerując broń i oglądając CNN.
– Cześć, tato! Dobranoc, tato! – zaświergotałam i pognałam na górę, gdzie zamknęłam się w łazience.
Moje stare ja utknęłoby tam na dobre pół godziny, wyrzygując pizzę, tort urodzinowy i piwo. Nie uspokoiłoby się, dopóki szkoda nie zostałaby naprawiona. Jednak moje nowe ja miało zupełnie inne powody, aby się zamknąć w łazience. Które miały wiele wspólnego z myśleniem o zaplamionych olejem dłoniach Harleya, błądzących po mojej bladej piegowatej skórze, oraz z głowicą prysznicową z masażem.
7
Musiałam się czymś zająć. Odchodziłam od zmysłów, czekając, aż Harley zadzwoni, i co pięć sekund sprawdzałam telefon. Obgryzłam wszystkie paznokcie, nałożyłam, zmyłam, potem ponownie nałożyłam makijaż, wydeptałam ścieżkę w dywanie od chodzenia tam i z powrotem i wypaliłam przynajmniej paczkę fajek – a nie spałam dopiero od godziny! Zadzwoniłam nawet do pracy, żeby sprawdzić, czy mogę wziąć dodatkowe zmiany. Wiedziałam, że odmówią, ale co mi szkodziło spróbować.
Zawsze mnie nosiło. Zaczęło się od chodzenia do szkoły na wszystkie lekcje, dorabiania i spędzania każdej wolnej chwili z Knightem, a skończyło na pracy dwadzieścia godzin tygodniowo i spędzaniu pozostałych stu czterdziestu ośmiu przed telewizorem i zastanawianiu się, czy kiedykolwiek będę jeszcze coś czuła.
No i proszę, znów czułam. Miałam wrażenie, jakbym chciała wyskoczyć ze swojej pieprzonej skóry.
Poprzedniego wieczoru bawiłam się lepiej niż kiedykolwiek w życiu. Nie zrozumcie mnie źle – jako szesnastka miałam masę rozrywek, ale to nie była dobra zabawa. Tylko taka, która kończyła się czyjąś krzywdą. Jak wdanie się w bójkę. Użycie broni. Zajście Juliet w ciążę. Zniszczenie bryki dilera narkotyków. Ciężkie zejście po przedawkowaniu. Areszt. Szpital. Rzyganie piwskiem przez całą noc. Ucieczka przed latynoskimi gangsterami. Wleczenie się pięć kilometrów do domu Juliet o drugiej nad ranem bez kurtki. Tak zwykle kończyły się moje „rozrywkowe” noce. I pewnie moja noc z Harleyem miałaby podobny finał, gdybym została przyłapana na przekroczeniu dozwolonej prędkości o trzydzieści kilometrów z piwem w wydychanym powietrzu. Ale tak się nie stało.
Bo Harley był aniołem.
Nie miałam innego wytłumaczenia. Harley był złotowłosym aniołem, którego zesłał mi wszechświat, jako przeprosiny za całe to gówno, którym stało się moje życie po tym, jak Knight wszedł w nie z butami.
Bogowie musieli sobie pomyśleć: Fak, coś poszło nie tak. Nasza wina. Ale mamy tu takiego wydziaranego, słodkiego mięśniaka z dziecięcą buźką; seksmaszynę, która wszystko naprawi. O, i na zachętę dodamy mu kultowego mustanga.
Dobra, ale jeśli on naprawdę jest prezentem z kosmosu, to dlaczego, do diabła, nie dzwoni…
– Halo? – Omal nie upuściłam swojej brokatowej nokii, której nie wypuszczałam z ręki przez cały ranek, po nocy spędzonej na oczekiwaniu. – Cześć!
– Cześć, moja damo! – Chropawy głos Harleya i leniwy uśmiech, który oczami wyobraźni widziałam na jego twarzy, sprawiły, że zacisnęłam powieki i zagryzłam wargi, próbując stłumić pisk napalonej dziewczynki, która wyrywała się na wolność.
– Dzwonisz – zapiszczałam z niedowierzaniem.
Harley zachichotał.
– No kurwa, jasne, że dzwonię. Nie mogę przestać o tobie myśleć.
Ogarnij się, ogarnij.
– BB?
– Co? – odchrząknęłam. – Przepraszam. Będziesz musiał zostawić wiadomość. BB właśnie padła trupem.
Śmiech Harleya jak taniec rozbujał mój umysł i serce, rozradowując duszę.
– I nie żyje na dobre? – zapytał.
– Niech sprawdzę… kiepsko. Zabiłeś ją całkiem skutecznie.
– A może jednak?
Uśmiechnęłam