Córka gliniarza. Kristen Ashley. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Kristen Ashley
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Rock Chick
Жанр произведения: Остросюжетные любовные романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-287-1355-0
Скачать книгу

      – Chyba żartujesz – wymamrotałam po chwili milczenia. Nie chciałam skończyć jako satynowa kokardka pośród setek innych w szufladzie Lee.

      Wzruszyła ramionami.

      – Tak głosi plotka.

      – Widziałaś? Ile ich jest? – zainteresowała się Andrea.

      – Nie widziałam. To jedynie pogłoski, ja je tylko dementuję. Może jak Indy przestanie się przymierzać, to się dowiemy.

      Ułagodziłam Andreę mrożoną orzechową latte bez kofeiny i obiecałam, że zadzwonię od razu, jak tylko zrobię to z Lee.

      W tym tempie narastania żądań, wisiałabym na telefonie przez tydzień.

      Moją uwagę zwrócił gość, który przyszedł zaraz po otwarciu księgarni. Jak dotąd zamówił trzy espresso. Każdą filiżankę wypijał jednym haustem i od trzech godzin czytał ten sam magazyn sportowy. Ciemnoblond włosy wymagały podcięcia, ale miał zabójcze umięśnione ciało bez grama tłuszczu; nosił dżinsy, białą koszulkę i buty do biegania.

      Gdyby nie był za niski, gdybym nie miała obitej twarzy i wystarczająco dużo problemów z facetami, już bym z nim flirtowała. Ale nie uznaję mężczyzn mojego wzrostu, facet musi być wyższy niż ja w szpilkach. Kardynalna zasada.

      Przyglądałam mu się przez kilka minut. To musiało być cholernie ciekawe pismo, skoro dało się czytać przez trzy godziny.

      Lee powiedział, że ma wielu ludzi. Wystarczająco dużo, żeby skoczyli do Dakoty, obserwowali dom Rosiego – albo siedzieli w księgarni, żeby mieć na mnie oko.

      Cholerny cwaniak.

      Pokręciłam się między regałami i podeszłam do niego. Podniósł wzrok.

      – Cześć – rzuciłam.

      – Cześć – odparł z uśmiechem. Zdecydowanie sympatyczny gość i zdecydowanie nie z szajki napakowanych zbirów Terry’ego Wilcoxa. Wyglądał na człowieka, który nigdy nie uderzyłby kobiety. W każdym razie taką miałam nadzieję.

      – Jeszcze jedno espresso? – spytałam, zalotnie przechylając głowę.

      – Nie, dzięki, wystarczy – odparł i znów zagłębił się w lekturze.

      Hm. Co teraz? Jeszcze się nie zdarzyło, żeby ktoś wrócił do czytania po tym, jak zaczęłam go kokietować. Nawet jeśli ktoś nie był zainteresowany, to i tak reagował na moje zalotne przechylenie głowy. Może chodziło o to podbite oko?

      – Ciekawe pismo? – spytałam.

      Ponownie na mnie spojrzał.

      – Bardzo.

      Skinęłam głową. Żałowałam, że nie mam na sobie topu czy kamizelki, wtedy mogłabym się pochylić i użyć siły swojego dekoltu. To zneutralizowałoby efekt siniaków.

      Niestety, miałam na sobie dżinsy, brązowy pasek z dużą srebrną klamrą, która wyglądała jak lina, brązowe kowbojki i czekoladową podkoszulkę z żółto-czerwonym napisem: „Nie potrzebuję dublerów”.

      – Nie interesuję się tak bardzo sportem – oznajmiłam i usiadłam na poręczy fotela, zaglądając do jego pisma. Spiął się, odwrócił do mnie głowę, a ja posłałam mu megawatowy uśmiech. – Ale lubię chodzić na mecze. Chodzi pan?

      Oparłam się piersią o jego ramię – wciąż udawałam, że chcę tylko zajrzeć w tekst.

      – Co pani robi?

      Posłałam mu niewinne spojrzenie.

      – Kto, ja? – zamrugałam.

      Zbladł i wtedy zadzwonił jego telefon. Wstał, żeby wyjąć go ze spodni, a zrobił to tak gwałtownie, że omal nie spadłam z poręczy.

      – Słucham.

      Spojrzał szybko na mnie i podał mi telefon. Patrzyłam na jego komórkę osłupiała, ale wzięłam i przyłożyłam do ucha.

      – Zostaw Matta w spokoju. On tylko wykonuje swoją robotę – usłyszałam głos Lee.

      Oj tam, przecież chciałam go tylko trochę podenerwować… Ale skąd on…?

      Niech go cholera.

      – I na czym polega jego praca? – Czułam, jak mi skacze ciśnienie.

      – Na pilnowaniu, żebyś nie została porwana i żeby nikt do ciebie nie strzelał.

      – I żebym nie zrobiła nic głupiego?

      – Również.

      – A skąd wiesz, że próbowałam podrywu?

      – Tajemnica zawodowa.

      – Albo mi powiesz, albo wyjeżdżam do Wenezueli, zaszywam się w dżungli i tam nawiązuję romans z tubylcem.

      Cisza, potem ciężkie westchnienie.

      – Księgarnia jest na podsłuchu, zainstalowaliśmy kamery. Poprzedniej nocy.

      – Co? Jak to?

      – Pamiętasz naszą rozmowę wczoraj w kuchni?

      Pamiętałam każdą rozmowę z Lee od czasu, gdy skończyłam pięć lat. A najlepiej te z ostatniej doby i wcale nie dlatego, że wydarzyły się niedawno.

      – Tak.

      – Terry Wilcox ma cię na swoim radarze… to niedobrze. Próbuję zapewnić ci bezpieczeństwo.

      – Instalując pluskwy w księgarni?

      – I robiąc wszystko inne, co mi przyjdzie do głowy.

      Spojrzałam na Matta – sprawiał wrażenie rozbawionego.

      – A czy ty pamiętasz rozmowę z dzisiejszego poranka, gdy wspomniałeś, że przyjedziesz, jak tylko skończysz? – zapytałam. Panowała cisza, ale nie potrzebowałam odpowiedzi. – Nie fatyguj się.

      ***

      Ally i ja udałyśmy się pod dom Rosiego.

      Matt jechał za nami; teraz siedział w SUV-ie i nas obserwował. Starałyśmy się nie zwracać na niego uwagi.

      Jane wróciła z Evergreen. Ani śladu Duke’a albo Dolores, ale jak się wyraziła, miała okazję „popytać w sąsiedztwie”. Duke mieszkał w chacie z bali, otoczonej blisko dwoma hektarami świerków, więc nie wiem, jakie sąsiedztwo miała na myśli. Ale zapunktowała, mówiąc, że boczna droga prowadząca do jego domu wyglądała na mocno uczęszczaną ostatniej doby. I podobno widziano tam kogoś, kto przypominał Rosiego.

      Czyli Rosie też szukał Duke’a, przynajmniej do wczoraj rano. Mogłyśmy tylko zgadywać, czy go znalazł, czy nie.

      Stanęłyśmy na ganku i zastukałyśmy do drzwi. Rosie mieszkał sam, w bungalowie, który wymagał gruntowego remontu, ale i tak zawsze się zastanawiałam, jakim cudem stać go na ten wynajem; w końcu nie zarabiał u mnie kokosów. Dom stał na obrzeżach obrzeży Platte Park, ale nadal wystarczająco blisko parku i Pearl Street, żeby być drogim kąskiem.

      Dziś już znałam rozwiązanie tej zagadki.

      Za drzwiami panowała cisza, więc zajrzałyśmy przez okna. Byłam u Rosiego dziesiątki razy i teraz wszystko wyglądało tak samo.

      – Szkoda tylko jego roślinek… Myślisz, że ktoś je podlewa? – zapytałam.

      Ally wzruszyła ramionami, potem spojrzała na mnie z rozjaśnioną twarzą.

      – Hej, znam kogoś, kto będzie wiedział!

      – Kogo?

      – Lee!

      Trąciłam ją w ramię.