– Skąd je masz?
– Zadzwoniłam do Brody’ego i zrobił je zeszłej nocy, potem wrzucił mi do skrzynki pocztowej. Wypas, nie?
Dobry Boże…
Brody jest naszym przyjacielem z czasów liceum i maniakiem komputerowym. Pracuje w domu, robi gry na pecety i kosi spory szmal. Rzadko wychodzi, niewiele sypia, żyje na energetykach i chrupkach, robiąc zakupy wyłącznie w sklepach całodobowych.
Udałyśmy się znów do tamtego gościa (kontaktu na wypadek wypadku), którego obudziłyśmy wczoraj. Rosie zapisał go jako: Kevin „Kevster” James.
Kevster otworzył nam drzwi w brudnych dżinsach, czarnej koszulce z Hendrixem tak spłowiałej, że wyglądała na szarą. Nosił ją na bluzce termicznej z długimi rękawami, chociaż na dworze było dobre trzydzieści stopni.
Chyba znalazłyśmy człowieka, który opiekował się roślinkami Rosiego, hojnie częstując się próbkami.
– Cześć, laski – powitał nas.
Przedstawiłyśmy się, a on się uśmiechnął.
– O kurde! Słyszałem o was! – Odwrócił się do mnie. – Rosie nawijał o tobie cały czas, uważał, że wymiatasz! „Najlepsza robota, jaką miałem”, mówił, „pracuję dla rockowej dziewczyny!”
Po raz pierwszy od dwóch dni pomyślałam ciepło o Rosim.
– Ej! Co się stało z twoim okiem?
– Uderzył mnie jeden typ – poinformowałam.
– Mam nadzieję, że kopnęłaś go w jaja. – Kevster nachylił się, że obejrzeć moje siniaki.
– Ugryzłam go.
– Też nieźle – odparł, choć kopniaka w jaja najwyraźniej uważał za najlepszą formą zemsty. Cóż począć, wtedy potraktowali mnie już paralizatorem.
– Szukamy Rosiego – wyjaśniłam.
– Stańcie w kolejce. Wszyscy go szukają, serio, wszyscy. Wczoraj był tu tabun ludzi, a każdy typek wypytywał o Rosiego.
– Jakich ludzi? – wtrąciła się Ally. – Znasz ich?
– Większość tak. Potrzebowali pewnego towaru, jeśli łapiesz, o czym mówię.
Oczywiście obie łapałyśmy.
– Był ktoś jeszcze? – zainteresowałam się.
– Jasne. Najpierw dwóch gości, gliny, na bank. No wiesz, wyluzowani, ale nadal jedzie gliniarnią. Byłem posrany ze strachu, że mi wejdą do środka, ale ja ich nie interesowałem. Potem jeszcze dwa zestawy po dwóch, powinni odstawić parafarmaceutyki, bo wywali im mięśnie jak Hulkowi. I mogiła! – Klasnął w dłonie, potem potrząsnął nimi przed sobą.
Zerknęłam na Ally; dwaj pierwsi to raczej ludzie Lee, dwaj ostatni byli pewnie od Wilcoxa.
– Dwa zestawy?
– Tak, w pierwszym zestawie było dwóch gości przy drzwiach i dwóch w samochodzie, w drugim tylko dwóch.
Coś mnie tknęło i opisałam tych, którzy strzelali do mnie na początku; Kevster pokiwał głową.
– Tak, stara, to oni. Tamta czwórka była spokojna i opanowana, a tych dwóch denerwowało się jak cholera, wyglądali, jakby potrzebowali się trochę kimnąć. Słuchaj, sorka, że nigdy nie byłem na twojej imprezie, Rosie opowiadał, że są zajebiste. Że serwujesz orzechy nerkowca i takie rzeczy. Nigdy w życiu nie bawiłem się na takiej imprze!
Ally podała mu wizytówkę.
– Jak coś zobaczysz albo czegoś się dowiesz, daj nam znać.
– Fiu, fiu! Wizytówka rockowej laski! Ale czad! Axl Rose też ma taką?
– Jeszcze nie – odparła Ally.
– Mega! – Kevster skinął głową. – Nie chcecie wejść? Właśnie miałem zarzucić Big Lebowskiego i spalić jednego jointa. Byłoby super obejrzeć sobie Kolesia z dwiema rockowymi babkami.
Odmówiłam, choć chętnie obejrzałabym Big Lebowskiego jeszcze raz, należał do moich ulubionych filmów. Używałam go nawet jak testu na przyjaźń: jeśli nie lubiłeś Kolesia z Big Lebowskiego, mogłeś być kumplem, ale nigdy nie stawałeś się przyjacielem.
– Dzięki, musimy znaleźć Rosiego.
– Spoko, wpadnijcie jeszcze kiedyś. Narka!
Wsiadłyśmy do samochodu i zagapiłyśmy się na dom Kevstera. Matt rozmawiał przez komórkę w swoim SUV-ie, stał dokładnie za nami.
– Ci drudzy to faceci ze spluwami, którzy do mnie strzelali… Nie wygląda na to, żeby współdziałali ze zbirami Terry’ego.
– Czyli oprócz Lee mamy dodatkowych graczy – podsumowała Ally.
– Owszem. Rzecz w tym, że dokładnie wiem, co się stanie z Rosiem, jeśli znajdę go ja albo Lee, nie mam za to pojęcia, co będzie, gdy pierwsi namierzą go tamci.
Ally wciąż patrzyła na dom.
– Jesteś pewna, że powinnyśmy to ciągnąć?
– Jasne, że nie – odparłam szczerze.
– Ale będziemy?
– Nie musi tutaj być żadnego „my” – odparłam.
Spojrzała na mnie.
– Dziewczyno… Na tej wizytówce jest też moje nazwisko. Więc do roboty.
Naprawdę, takie przyjaciółki jak Ally nie rodzą się na kamieniu. Lubiła Big Lebowskiego tak samo jak ja, a to mówi samo za siebie.
Pojechałyśmy do Tima, Matt za nami. Zaparkowałyśmy dwa domy dalej, spostrzegłyśmy szalonego Grizzly’ego na ganku, nadal z goglami na głowie. Jego dom stał dokładnie po przeciwnej stronie ulicy, a Grizzly wyglądał tak, jakby nie schodził z posterunku.
– Musimy z nim porozmawiać. Najwyraźniej ma oko na okolicę – zauważyła Ally.
Racja. Ale i tak nie chciałam z nim rozmawiać.
Zadzwoniła moja komórka, spojrzałam na wyświetlacz. Lee.
Cholera.
Odebrałam.
– Cześć.
– Co robisz? – spytał.
– Szukam Rosiego.
– A niech cię, Indy.
– Jest moim kumplem i pracownikiem; do ciebie nikt nie strzelał i nikt cię nie porwał.
– Zostaw to mnie – zażądał.
– Nie przy aktualnym koszcie usługi – odgryzłam się.
– Dobra, wobec tego nie ma już żadnych kosztów.
Zalała mnie fala ulgi, a zaraz po niej – żalu.
Stłumiłam żal.
– Super, czyli nie muszę już iść z tobą do łóżka?
Ally uniosła brwi.
– Pójdziesz, ale nie w ramach zapłaty za znalezienie Rosiego.
– Lee…
– Wracaj do księgarni. Będę u ciebie po siódmej, zabiorę cię na kolację.
Sapnęłam gniewnie.