– Czekaj! Marvin? Przelot w pobliżu mojego okrętu? Z głowicami jądrowymi?
I właśnie w tym momencie za bulajami po lewej burcie przemknęło kilka rakiet. Coś takiego piloci myśliwców nazywali „bliskim przelotem”. Ten lekkomyślny manewr niesamowicie irytował dowódców, choć myśliwce, rzecz jasna, nie przenosiły uzbrojonych głowic jądrowych. Dzięki Marvinowi zaczynałem lepiej rozumieć tych biednych oficerów.
– Riggs? Tu znowu Hansen – usłyszałem w słuchawkach hełmu. – Myślę, że jeśli Marvin wleci w studnię grawitacyjną tamtej największej i najdalszej asteroidy, przyciąganie głazu chyba wystarczyłoby, żeby zmienić ich kurs. Rakiety uderzyłyby w skałę. I warto użyć obrony punktowej w razie, gdyby jednak wyłoniły się po przeciwnej stronie asteroidy.
– Spróbujmy – powiedziałem. – Niech dwie fregaty nanitów ustawią się na pozycjach. Marvin, słyszałeś plan Hansena. Zrób tak.
Okręty nanitów miały największe szanse na przetrwanie, gdyby coś poszło nie tak. Oby do tego nie doszło.
– Nieustraszony, informuj mnie na bieżąco. Idę do centrum dowodzenia.
– Chart znajdzie się w polu grawitacyjnym wybranej asteroidy za niecałe dziesięć minut – odpowiedział okręt.
Wszedłem na mostek. Obserwowaliśmy rozwój sytuacji transmitowany przez jednostki nanitów. Marvin leciał slalomem, unikając rakiet, które wykonywały niezgrabne korekty kursu, zataczając szerokie łuki i za każdym razem zostając odrobinę w tyle. Wreszcie okręty nanitów znalazły się na pozycjach, czyli po przeciwnej stronie największej z asteroid, a wtedy Marvin pomknął ku jej powierzchni.
Przez krótką chwilę widzieliśmy tylko błysk silników rozświetlający chmury pyłu. Pociski podążały za Chartem. A potem doszło do eksplozji, gdy co najmniej jedna z rakiet zahaczyła o skałę i wszystko zasłonił wybuch, który oślepił nasze czujniki.
W pierwszej chwili nie było widać Charta. Z radioaktywnej chmury wyłoniła się jedna z trzech rakiet. Zawisła w miejscu, jakby szukała celu. Pozostałe dwie musiały ulec uszkodzeniu.
I wtedy z obłoku wystrzelił Chart. Pocisk ponownie namierzył statek, ale było za późno – okręty nanitów tylko na to czekały. Gdy ostatnia z rakiet zaczęła przyspieszać, fregaty wystrzeliły. Eksplozja wstrząsnęła nimi i Chartem, choć teoretycznie cała trójka znajdowała się w bezpiecznej odległości.
– Marvin! Wszystko w porządku?
– Nie.
Zalał mnie zimny pot. Nie wiedziałem, co bym powiedział ojcu, gdybym wrócił na Ziemię bez robota.
– Co się stało? Jesteś uszkodzony?
– Poniosłem wielką stratę – oznajmił. – Jedna z moich kolonii mikrobów uległa zniszczeniu, a druga poważnym mutacjom. Na szczęście przygotowałem się na to i trzecią osłoniłem ołowianą powłoką. Ogólnie rzecz biorąc, powiedziałbym, że eksperyment zakończył się powodzeniem.
Pokręciłem głową i odetchnąłem z ulgą.
– Gratulacje, komandorze podporuczniku Hansen, uratował pan sytuację.
– Chyba rzeczywiście, sir. Chociaż nie, nie tylko ja. To był wysiłek drużynowy.
– O, proszę, myślenie jak oficer wchodzi panu w krew.
Hansen wrócił do holowyświetlacza. Na jego twarzy malowało się zmartwienie.
– Stało się coś jeszcze? – zapytałem.
– Chodzi o Elladę, sir.
Stanąłem obok.
– Planeta padła ofiarą ataku z zaskoczenia w tym samym czasie co Trójca-9 – wyjaśnił Hansen. – Ale oczywiście zobaczyliśmy to później.
– Szkoda mi ich – mruknąłem, czytając szacunki zniszczeń.
– Miał pan rację – rzekł Hansen. – Ostrzeżenie nic by nie dało.
– A co z pańską teorią na temat większego ataku? – zapytałem.
Wskazał na pulsującą czerwoną ikonę.
– Trochę niewyraźnie, ale widać flotę Demonów. Leci bez użycia silników w kierunku Trójcy-9. Marvina ostrzelano rakietami z eskadry znajdującej się na czele tej formacji. Mają co najmniej trzysta wielkich skurczybyków. Na moje oko to krążowniki liniowe albo pancerniki.
– Trzysta? – stęknąłem, jakbym oberwał w brzuch. – Jak daleko?
– Co najmniej miesiąc od Wielorybów. Trochę bliżej do nas, ale musiałyby odbić w bok. Miną nas w pewnej odległości, ale to nie byłby dla nich wielki problem odłączyć po drodze kilka jednostek i wysłać je do ataku albo chociaż na zwiad.
– Za ile tu będą? To znaczy jeśli nas zauważą.
Hansen przekrzywił głowę.
– Chciał pan powiedzieć: jeśli przez Marvina nie mamy całkiem przerąbane? Przy obecnej prędkości lekko ponad osiemnaście dni.
– Więc to chyba nie przed nimi ostrzegły nas Wieloryby. Jeśli chodzi o Marvina, w pełni się zgadzam. Postąpił lekkomyślnie. Ale jednocześnie… Jeśli dzięki danym, które uzyskał, nie zakradną się do nas te niewykrywalne jednostki, może niechcący uratował nam wszystkim tyłki. Choć z trudem przechodzi mi to przez gardło.
– Może Wieloryby wiedzą coś, o czym nie mamy pojęcia, sir? Najbezpieczniej będzie stąd uciec przed upływem tego czasu.
– Zgadzam się. – Dostroiłem wyświetlacz. – Jeśli Demony lecą z podobną szybkością, co tamta pierwsza fala napastników, są w drodze od kilku miesięcy. Trzysta okrętów to nie zwykła flota, tylko inwazja. Chcą albo unicestwić Wieloryby, albo je podbić.
Oficer wykonawczy popatrzył na mnie ze zmartwioną miną.
– Wygląda na to, że niedługo trzeba będzie opowiedzieć się po którejś ze stron. Bo inaczej los zdecyduje za nas.
Rozdział 4
Następne dwa tygodnie upłynęły bardzo szybko. Rozkazałem wszystkim brać podwójne zmiany, co nie tylko przyspieszyło naprawy, ale sprawiło, że ludzie nie mieli czasu na nic poza robotą, jedzeniem i spaniem. Przelot rakiet z głowicami jądrowymi zdziałał przynajmniej tyle, że wszyscy zostali zmotywowani i pracowali bez słowa skargi. Znaleźliśmy się w strefie wojny i byłem pewien, że prędzej czy później przyjdzie nam stanąć po którejś ze stron.
Kazałem Marvinowi zainstalować kilka nowych urządzeń znanych jako ASOTK. Były to ansible, czyli coś w rodzaju kwantowego radia. Umieściliśmy jeden na Tropicielu i jeden na Nieustraszonym. Mój pancerz oraz Chart również już je posiadały.
Marvin bardzo narzekał, bo niektóre elementy tych urządzeń wymagały użycia egzotycznych materiałów, a ich produkcja w maleńkiej fabryce Charta pochłaniała mnóstwo czasu, ale byłem nieugięty. Wartość komunikacji nadświetlnej to sprawa oczywista, a w dodatku ansible mogliśmy wykorzystywać, gdyby padła standardowa łączność.
Z jednej strony ponaglani przez tajemnicze ostrzeżenie Wielorybów, a z drugiej przez nadlatującą flotę Demonów, musieliśmy koniecznie wyruszyć. Czy chciałem się mieszać w ten konflikt? I tak, i nie. Nie podobała mi się perspektywa strat w ludziach, ale jeszcze bardziej nie chciałem przegapić szansy na pozyskanie sprzymierzeńców i zrobienie dobrego uczynku. Choć Hansenowi mówiłem co innego, wszystko wskazywało na to, że właśnie Demony były tu agresorami, a Wieloryby toczyły wojnę obronną,