Gwiazda Demonów. B.V. Larson. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: B.V. Larson
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Star Force
Жанр произведения: Космическая фантастика
Год издания: 0
isbn: 978-83-66375-21-5
Скачать книгу
głową na znak, że rozumiem. Miał na myśli niedawno utajniony raport Marvina na temat obcych ras.

      – W takim razie rozumie pan, czemu proszę o dyskrecję – powiedziałem, zniżając głos.

      – Tak…

      – Dobrze. – Odwróciłem się do holowyświetlacza i dostroiłem ustawienia, a potem wezwałem Bradleya machnięciem ręki. – Jakieś ślady innych pierścieni? Oprócz tych przy planetach i tego, którym przylecieliśmy?

      – Na razie nie, sir. Kazałem Bensonowi rozpocząć skanowanie grawitonowe, bo akurat te czujniki nie ucierpiały w walce. Jeszcze nie skończył. Pył gwiezdny, z którego zrobione są pierścienie, ma bardzo wysoką gęstość, więc to chyba najlepszy sposób poszukiwania obiektów, które stworzyli Pradawni.

      – Dobry pomysł, poruczniku – powiedziałem, klepiąc Bradleya w ramię. – Widzę, że zaczyna pan myśleć jak oficer. Przejmuje pan inicjatywę i patrzy na sytuację z szerszej perspektywy. Tak trzymać.

      – Dziękuję, sir. – Bradley pęczniał z dumy.

      – Ma pan coś do dodania? Coś, czego nie znajdę w dzienniku pokładowym?

      Przygryzł wargę, ale w końcu zaprzeczył.

      – W takim razie może pan odejść. Widzimy się przy następnej zmianie warty.

      – Sir?

      – Tak, Bradley?

      – Skoro istnieje… yy, to znaczy, o ile to możliwe… miejsce na urlop, nawet jeśli to nie jest raj… mówię w imieniu załogi, że chybaby nam się przydał. To znaczy urlop.

      – Dziękuję, poruczniku, zapamiętam tę prośbę. A teraz proszę udać się na zasłużony odpoczynek.

      – Dziękuję, kapitanie. – Zasalutował krótko i oddalił się w stronę mesy.

      Co takiego Adrienne mówiła o nadziei? Zdaje się, że miała rację, a ja będę musiał ją przeprosić. Znowu.

      Zająłem się obowiązkami i zajrzałem do dziennika pokładowego. Zostało nam pięć jednostek: Nieustraszony, Tropiciel, Chart i dwie fregaty nanitów.

      – Nieustraszony, połącz mnie z kapitanem Kreelem na pokładzie Tropiciela – powiedziałem.

      – Kanał otwarty.

      – Jak przebiegają naprawy, Kreel? – zapytałem.

      Wszystkie nasze jednostki dryfowały aktualnie w pobliżu skupiska asteroid, a marines, członkowie załogi i Jastrzębie – brakowało tylko Marvina – pracowali bez wytchnienia przy wydobyciu i przetwarzaniu surowców, których desperacko potrzebowaliśmy.

      – Powoli, kapitanie Riggs – odparł Kreel. – Porucznik Turnbull przypisała wyższy priorytet Nieustraszonemu. I słusznie.

      – Przykro mi, ale właśnie na krążowniku znajduje się nasza jedyna fabryka nanitów. Lepiej, żeby ten najważniejszy okręt odzyskał pełną sprawność jak najszybciej.

      – Nie ma potrzeby przepraszać. Ja tylko stwierdziłem fakt.

      – Udało się przekonać fregaty, żeby produkowały dla was części zamienne?

      – Nie, ich maszynowe intelekty nie są skłonne do współpracy.

      Westchnąłem.

      – Fabryki musi krok po kroku zaprogramować ktoś obeznany w systemach cybernetycznych, inaczej nigdy nie zrobią tego, co chcecie. Macie kogoś takiego?

      – Nie. Wszyscy jesteśmy wojownikami.

      – Cholera. – Zastanowiłem się, ale nie przyszło mi do głowy żadne oczywiste rozwiązanie. – Niestety, okręty nanitów nie lubią wpuszczać obcych na pokład, zwłaszcza przedstawicieli gatunku innego niż personel dowódczy. W przeciwnym razie wysłałbym kogoś z ludzkich techników.

      – Może wasz myślący robot mógłby je przeprogramować – zasugerował Kreel.

      – Już tego próbowałem. Nanity nie lubią go jeszcze bardziej niż organizmów biologicznych. Chyba uznają go za zdeformowanego makrosa.

      – W takim razie okręty nanitów będą kontynuować proces replikacji.

      – Zgoda.

      Jakiś czas temu poleciłem Jastrzębiom we fregatach, żeby kazały jednostkom samodzielnie wydobywać surowce z asteroid i konstruować kopie samych siebie przy użyciu ich wewnętrznych fabryk. Wybudowanie choćby jednego okrętu trwałoby kilka tygodni, ale na przestrzeni lat mogłyby zbudować dla mnie nową flotę. Nie mogliśmy im dać nic lepszego do roboty.

      – Porozmawiam z porucznik Turnbull i spróbuję zdobyć dla Tropiciela trochę części zamiennych – ciągnąłem. – Będziemy tu siedzieć i się naprawiać, aż odzyskamy pełną sprawność bojową, chyba że wcześniej sytuacja zmusi nas do odlotu. Coś jeszcze was niepokoi?

      – Nie, sir. Żyjemy, by służyć.

      – Dobrze to słyszeć. Bez odbioru.

      Rozłączyłem się i odetchnąłem głęboko. Rozmowy z kosmitami, nawet tymi przyjaznymi, przyprawiały mnie o ból głowy. Podejrzewałem, że rozboli mnie jeszcze nieraz.

      Dwie godziny później sprawdziło się moje przeczucie.

      – Odbieram wiadomość od gatunku numer dwa – odezwała się sztuczna inteligencja okrętu.

      – Którzy to?

      – Mieszkańcy gazowego olbrzyma, oczywiście – odpowiedział Nieustraszony z nutką irytacji.

      – Ani mi się waż gadać jak Marvin.

      – Polecenie niezrozumiałe.

      – Nieważne. Od teraz nazywajmy ich Wielorybami, dobrze?

      Obcy zamieszkujący podobny do Jowisza świat posiadali macki w różnych częściach ciała, ale poza tym przypominali ziemskie wieloryby.

      – Zmieniono nazwę.

      Odkąd wpadliśmy do pierścienia w układzie Edenu, nikt nie aktualizował mózgu okrętu, który powoli nabierał coraz wyraźniejszych cech osobowości. Przyczyny były dość niejasne i już dawno postanowiłem w to nie wnikać.

      – Co takiego mówią Wieloryby? – zapytałem.

      – Nie wiadomo. Nie przydzielono mocy obliczeniowej do algorytmów tłumaczeniowych.

      – Więc poświęć na to dwadzieścia procent swoich łańcuchów neuronalnych. Ile ci to zajmie?

      – W przybliżeniu trzydzieści godzin.

      – Żeby przetłumaczyć jedną wiadomość? – upewniłem się z niedowierzaniem.

      – Szacunek obejmuje czas potrzebny na opracowanie bazy słownictwa i składni. Późniejsze tłumaczenia powinny odbywać się prawie natychmiast.

      – A gdyby pomógł ci Marvin?

      – W takim wypadku potrzeba znacznie mniej czasu. Zdolności tłumaczeniowe Marvina przewyższają moje.

      Czyżbym wyczuwał w głosie okrętu opryskliwość na wzmiankę o robocie? A może mi się wydawało?

      – Połącz mnie z nim – powiedziałem.

      – Tu kapitan Marvin – zgłosił się po chwili robot. – Jestem bardzo zajęty, Cody, więc proszę, żebyś maksymalnie skrócił tę rozmowę.

      – Zaraz będziesz jeszcze bardziej zajęty. I nawet nie jęcz.

      – To niemożliwe, żebym stał się bardziej zajęty, bo już teraz pracuję ze stuprocentową wydajnością, zarówno fizycznie, jak i neuronalnie. W