Nie zamierzałem znowu polegać wyłącznie na Marvinie. Przecież gdy po raz pierwszy zetknęliśmy się z obcymi, jego błędne tłumaczenie doprowadziło do pożarcia kapitana i oficerów.
– Myślałem, że moim najwyższym priorytetem jest naprawa okrętu.
– Nadal tak jest. Dlatego proszę cię tylko o dwadzieścia procent, a osiemdziesiąt masz przeznaczyć na naprawy. Przy okazji, udało ci się zgubić tamte rakiety, które cię goniły?
– Zmiana priorytetów zakończona. Bez odbioru.
– …Marvin?
Zerwał połączenie i nie udało mi się ponownie otworzyć kanału. Za każdym razem słyszałem automatyczną odpowiedź, że w tej chwili nie można nawiązać łączności. Zastanowiłem się i doszedłem do wniosku, że chyba zrozumiał polecenie zbyt dosłownie: dwadzieścia procent na tłumaczenie, osiemdziesiąt na naprawy, zero na rozmowę. Albo to, albo mnie unikał. Prawdopodobnie i jedno, i drugie.
Chciałem dowiedzieć się więcej o rakietach, których wystrzelenie sprowokował, ale uznałem, że teraz to bez sensu i że robot złoży meldunek w dogodnym dla siebie momencie. Może zaczeka, aż skończy im się paliwo, albo wyśle w ich stronę sygnał zakłócający, który uniemożliwi detonację. Wtedy zabrałby je na pokład i sprawdził, co mają w środku. Nie po raz pierwszy.
– Nieustraszony, daj znać, kiedy wiadomość od Wielorybów zostanie przetłumaczona z dużym wskaźnikiem pewności. Powiedzmy: dziewięćdziesiąt dziewięć procent.
– Przyjąłem. Przewidywany czas do ukończenia: pięćdziesiąt jeden minut.
– Znacznie lepiej.
Interesujące. Wystarczyła odrobina algebry na poziomie liceum, żeby obliczyć, że Marvin jest ponad trzydzieści razy skuteczniejszy od Nieustraszonego, jeśli chodzi o tłumaczenia.
Zająłem się przeglądaniem danych z czujników. Ellada, planeta zamieszkana przez humanoidów, uderzająco przypominała Ziemię w najdrobniejszych szczegółach. Posiadała nawet księżyc zaledwie o kilka procent mniejszy od naszego.
Jeden z pierścieni międzygwiezdnych, umieszczony w punkcie Lagrange’a, okrążał planetę wraz z naturalnym satelitą Ellady, wyprzedzając księżyc na jego orbicie. Nie wykryliśmy tam jednak żadnych jednostek ani fortecy strzegącej dostępu do artefaktu Pradawnych. Prawdę mówiąc, w pobliżu nie znajdowało się nic oprócz kilku anten komunikacyjnych.
Wniosek nasuwał się sam – pierścień nie działał. Niewykluczone, że Elladianie potrafili go aktywować i robili to tylko w razie potrzeby. Jednak o ile mi wiadomo, tylko Marvin umiał kontrolować pierścienie – jeśli można to nazwać kontrolą – więc bardziej prawdopodobne, że mieszkańcy planety nie mieli pojęcia, jak zmusić artefakt do działania.
Sytuacja studziła moją nadzieję, że ich pierścień okaże się łatwą drogą powrotną do znanej przestrzeni. Jednak może Marvinowi uda się go wykorzystać chociaż do komunikacji – albo nawet aktywować.
Podobieństwo Ellady do Ziemi kazało mi w pierwszej kolejności nawiązać komunikację z jej mieszkańcami. Nawet jeśli nie znali sposobu na powrót do Układu Słonecznego, może zainteresowałby ich fakt, że gdzieś w tej samej Galaktyce istnieje bliźniacza planeta. Postanowiłem, że polecimy na ich świat, gdy tylko skończymy naprawy.
Następnych pięćdziesiąt minut upłynęło mi na szczegółowym badaniu Ellady. Punkt Lagrange’a położony za księżycem zajmowała flota złożona z co najmniej stu okrętów o rozmiarach krążownika i większych. Obszar stanowił naturalny parking, stabilne miejsce, gdzie konieczne były tylko minimalne korekty orbity. Uznałem więc te jednostki za okręty wojenne, ponieważ frachtowce albo statki pasażerskie kursowałyby tu i tam, zamiast tkwić w jednym miejscu.
Prawdę mówiąc, wykryliśmy też spory ruch między Elladą a jej księżycem oraz kilkoma asteroidami na orbicie planety. Byłem pewien, że kiedy skończymy naprawiać czujniki, znajdziemy tam również stocznie kosmiczne.
Planeta Wielorybów, oznaczona jako Trójca-9, przypominała większość gazowych olbrzymów. Ogromny świat okrążały dziesiątki księżyców. Trzy były spore, reszta miała rozmiary asteroidy. Na tych większych umieszczono jakiegoś rodzaju instalacje, na niektórych mniejszych zresztą też. Pewnie służyły do zbierania surowców i celów obronnych.
Ponieważ Trójca-9 znajdowała się znacznie bliżej nas, a konstrukcje Wielorybów miały większe rozmiary, bez problemu dostrzegłem na ich orbicie flotę około dwustu okrętów wojennych. Nie musiałem domyślać się ich przeznaczenia, bo wyraźnie widziałem uzbrojenie.
Zaintrygował mnie fakt, że obie rasy z planet wewnętrznych posiadały pokaźne siły zbrojne. Zastanawiałem się, czy są wrogami, czy też sprzymierzyli się przeciw potwornej rasie, którą zaczęliśmy nazywać Demonami, a która zamieszkiwała planetę przy brązowym karle na obrzeżach układu. Myśl, że Demony zazdrościły im planet wewnętrznych oraz zasobów, wydała mi się intuicyjna.
Przekonałem się, że większość obcych ras pragnie zdominować i ograbić sąsiednie cywilizacje. Pod tym względem nie różniły się zbytnio od ludzi.
Niestety, brązowy karzeł znajdował się tak daleko, że ledwo byłem w stanie dostrzec planetę okrążającą go po ciasnej orbicie. Wiedziałem tylko tyle, że jest o połowę większa od Ziemi, ale posiada mniejsze oceany.
– Tłumaczenie gotowe – oznajmił Nieustraszony, przerywając mi rozmyślania.
– Pokaż.
Na ekranie wyświetlił się tekst:
Przybysze, witamy was przyjaźnie i w pokoju w imieniu Porozumienia (nieprzetłumaczalna nazwa, zmieniono na: Wielorybów). Mamy do zadania wiele pytań, ale i wiele odpowiedzi do udzielenia. Niestety, ten układ gwiezdny jest w stanie wojny. Nam oraz (Elladianom) zagraża rasa insektoidów, które nazywamy (Demonami). Ich obłąkany bóg każe im atakować wszystko wokół. Musicie się bronić. Zmieńcie pozycję przed upływem dziewiętnastu dni i siedmiu godzin. Czekamy na waszą odpowiedź z otwartymi czaszkami.
Namyślałem się przez kilka minut.
– No cóż, skoro Elladianie przypominają greckich bogów, już wiem, jak nazwiemy brązowego karła. Nieustraszony, oznacz go jako Tartar. W greckiej mitologii to odpowiednik piekła.
– Nazwa przypisana.
Właśnie miałem zwołać zebranie oficerów, żeby omówić wiadomość od kosmitów, gdy mózg okrętu znów się odezwał:
– Wykryto wystrzelenie pocisków.
Nie mogłem przywyknąć do beznamiętnego tonu, jakim komputer zapowiadał swoje potencjalne zniszczenie. Nieustraszony wkurzał się, kiedy musiał zmienić alokację zasobów, ale zapowiadając nadchodzącą bitwę, był spokojny jak nigdy.
Rozdział 3
Popędziłem jak najszybciej do holowyświetlacza i położyłem ręce na jego chłodnej obudowie. Wbijałem wzrok w migające punkciki, ale nie mogłem dostrzec miejsca, z którego wystrzelono pociski. Komputer nie pokazywał trajektorii.
– Skąd ten atak? – zapytałem.
Obsada mostka zaczęła szukać odpowiedzi na swoich konsolach, ale nie rozbrzmiały jeszcze syreny alarmowe, więc zmusiłem się do spokojnego czekania. Jak przystało na kapitana, udawałem w pełni opanowanego.
Komputer zrobił zbliżenie, aż holowyświetlacz wypełniła dziewiąta planeta i jej księżyce. Pojawiły się ikony