Dziadek z zadowoleniem popatrzył na zastawiony stół i spytał:
– Czy wiecie, że kakao, indyki i pomidory pochodzą z Ameryki? Niestety wikingowie nie znali tych przysmaków, na ich sprowadzenie do Europy trzeba było poczekać jeszcze kilkaset lat.
– Ale dobrze wiodło im się na Grenlandii? – zagadnęła mama.
– Nieźle. Osadników wciąż przybywało, a Eryk Rudy obrastał w piórka. Już nie chciało mu się wyruszać w dalekie wyprawy, grzał stare kości przy ogniu buzującym na palenisku i wspominał czasy swojej burzliwej młodości. Na szczęście nie brakowało niespokojnych duchów, gotowych odpowiedzieć na zew przygody. Jednym z nich był Norweg Bjarni Herjólfsson, który co drugą zimę spędzał w domu swojego ojca na Islandii. Pewnego razu, gdy zawitał na wyspę, dowiedział się, że tatuś przeprowadził się na Grenlandię. Postanowił go tam odwiedzić, ale ponieważ nie znał dobrze tych wód, jego łódź zboczyła z kursu i przez trzy dni błąkała się w gęstej mgle. Gdy wreszcie ujrzał ląd, jednego był pewien – to nie była Grenlandia!
– Skąd mógł to wiedzieć? – spytałem.
– Ponieważ brzeg porastał gęsty iglasty las! Na Grenlandii było ich tyle, co kot napłakał, belki do budowy domów trzeba było sprowadzać aż z dalekiej Norwegii, więc były bardzo cenne (pamiętacie, jak awanturował się o nie Eryk Rudy?). Widok takiego bogactwa rozgrzał serca żeglarzy, ale mimo to Bjarni nie pozwolił swoim ludziom zejść na ląd. Uznał, że ziemia nie wygląda na gościnną, kazał postawić żagiel i udał się w drogę powrotną.
– Tchórz! – prychnął z pogardą tata.
– Raczej ostrożny człowiek – odparł dziadek. – O swoim odkryciu opowiedział wikingom na Grenlandii, dokąd wreszcie szczęśliwie dopłynął, a także w Norwegii, ale wszędzie wzruszano ramionami i wypominano mu, że niedostatecznie zbadał nową ziemię. Leifowi, synowi Eryka Rudego, myśl o nieznanym lądzie nie dawała spokoju. Odkupił od Bjarniego łódź i zaczął namawiać ojca do wspólnej podróży. Eryk Rudy wzbraniał się i narzekał na zaawansowany wiek, ale w końcu uległ, gdy syn przypomniał mu, że w całym rodzie to właśnie on ma największe szczęście. Jednak gdy zmierzali do portu, jego koń potknął się, a on spadł z siodła i złamał nogę!
– A to pech… – westchnął tata, zerkając na swój gips.
– W tej sytuacji Leif sam stanął na czele wyprawy złożonej z trzydziestu pięciu ludzi – kontynuował dziadek. – Po kilku dniach żeglugi dotarli do nieznanego lądu, ale wcale nie przypominał on tego, który opisywał Bjarni. Nigdzie nie było widać roślinności, a podnóże wysokiego lodowca pokrywało skalne rumowisko. Leif nadał tej krainie nazwę Helluland – „Ziemia Płaskich Kamieni”.
Tata gorączkowo przyciągnął do siebie mapę, prawie wylewając kakao.
– Gdzie to jest?
Dziadek pokazał palcem.
– Ta wyspa nosi dzisiaj nazwę Ziemi Baffina, po upływie tysiąca lat wciąż jest tak samo niegościnna jak wówczas. Jednak Leif nie zraził się, pożeglował na południe i wreszcie dotarł do lądu opisywanego przez Bjarniego. Łagodne wybrzeże pokrywał biały piasek, a tuż za plażą wznosiła się ściana gęstego lasu. Tę krainę nazwał Markland, czyli „Ziemia Lasu”.
– A dzisiaj to jest… – tata spojrzał wyczekująco na dziadka.
– Sądząc z opisu, chodzi o wschodnie wybrzeże półwyspu Labrador. Leif i jego ludzie zeszli tam na ląd, a to oznacza, że byli pierwszymi Europejczykami, którzy postawili nogę na kontynencie amerykańskim. Naturalnie żaden z nich nie miał o tym zielonego pojęcia!
– Mimo wszystko mogli być z siebie dumni – orzekła mama. – Czy teraz wrócili do domu pochwalić się innym wikingom?
– Ależ skąd! – zaprzeczył dziadek. – Płynęli jeszcze dwa dni i dotarli do wspaniałej krainy, która wydała im się rajem na ziemi. Pełno tam było zielonych łąk, w lasach nie brakowało zwierzyny, a rzeki wprost roiły się od łososi. Idealne miejsce dla przyszłych osadników! Leif Eriksson i jego ludzie postanowili tam przezimować. Zbudowali chaty i zajęli się badaniem nieznanego lądu.
– To rozumiem, tak postępuje prawdziwy odkrywca! – zawołał tata.
– A jak nazwali tę ziemię? – spytałem.
– Pewnego dnia stary przyjaciel Leifa, Niemiec o imieniu Tyrkir, zaginął podczas wyprawy w głąb puszczy. Eriksson natychmiast wyruszył na poszukiwania i ku swej uldze spotkał druha, który był w doskonałym humorze. Okazało się, że znalazł w lesie winogrona! Dlatego nowo odkryty ląd otrzymał nazwę Winlandia, czyli „Kraj Winorośli”.
Teraz wszyscy nachyliliśmy się nad mapą.
– Gdzie oni dopłynęli? – spytała mama.
– Naukowcy wciąż się o to spierają – uśmiechnął się dziadek. – Jedni twierdzą, że chodzi o Nową Fundlandię, bo właśnie tam archeolodzy odnaleźli ślady po osadzie wikingów, ale inni przypominają, że na tej wyspie nie rośnie winorośl, a to oznacza, że Leif i jego drużyna musieli pożeglować znacznie dalej na południe. Jest też teoria, według której Eriksson okazał się nieodrodnym synem swojego ojca… I zmyślił historyjkę o winogronach, żeby zachęcić Grenlandczyków do osiedlenia się w nowym miejscu!
– A to się udało? – spytał podejrzliwie tata. – Bo jakoś nie słyszałem o państwie wikingów w Ameryce, ale po tym, co mówiłeś o Rusi, już niczego nie jestem pewien!
– Do kolonizacji na większą skalę nigdy nie doszło – odparł dziadek. – Co prawda Leif wrócił do domu, a jego śladem ruszyły do Winlandii kolejne wyprawy, ale wszystkie były pechowe. Jego brat Thorvald wdał się w potyczkę z mieszkającymi tam Skraelingami27, został trafiony strzałą i umarł. Był pierwszą bladą twarzą, która poległa w potyczce z Indianami. Kilka lat później dotarł tam Thorfinn Karlsefni i spędził zimę w osadzie zbudowanej przez Leifa. Jego żona Gudridur urodziła wówczas chłopca, któremu nadano imię Snorri. Niestety również ta wyprawa nie mogła poradzić sobie z wojowniczymi Skraelingami, a po trzech latach rozczarowany Thorfinn podjął decyzję o powrocie na Islandię. Tak więc Thorvald Eriksson był pierwszym Europejczykiem, który umarł w Ameryce, a Snorri Thorfinnsson pierwszym, który się tam narodził. Następne europejskie dziecko28 na kontynencie amerykańskim urodziło się dopiero kilkaset lat później… ale to już zupełnie inna historia!
Rozdział 6
Do piekła i z powrotem
Jan di Piano Carpini i Benedykt Polak
Dochodziło południe, z sąsiedniego pokoju dobiegały odgłosy Lata z radiem, a ja okropnie się nudziłem. Chyba było to po mnie widać, bo mama mruknęła z wyrzutem:
– Mówiłam ci, Kuba, żebyś pojechał na te kolonie… Może się zdecydujesz? Jeszcze nie jest za późno.
– O nie! Tylko nie to! – zaprotestowałem. – To już lepiej niech dziadek opowie nam o jakimś wielkim podróżniku, ale tym razem niech to będzie Polak.
– I co jeszcze? – spytał drwiąco tata. – Masz nadzieję, że jeden z naszych rodaków zabłąkał się między Fenicjan albo wikingów? Wolne żarty!
Dziadek