– To gdzie on właściwie dotarł? – spytał tata.
Dziadek spojrzał na mnie i skinął głową.
– Kuba, wiesz już?
– Do Grenlandii! – zawołałem. – Wystarczy spojrzeć na mapę!
Tata naburmuszył się, że to nie on pierwszy rozwiązał zagadkę, a dziadek wyjaśnił:
– To właśnie Eryk Rudy nadał jej nazwę. W języku staronordyckim20 Grønland znaczy po prostu „Zielona Ziemia”.
– Dlaczego zielona? – zdziwiła się mama. – Z tego, co wiem, tam jest… Hm… Dość biało!
– To prawda – zgodził się dziadek. – Większość wyspy pokrywa lądolód21, ale między IX a XIV wiekiem w północnej Europie i Ameryce miało miejsce tak zwane średniowieczne optimum klimatyczne, okres ocieplenia, który umożliwił wikingom kolonizację Grenlandii. To oczywiście nie znaczy, że można tam było biegać w krótkich spodenkach. W czasach Eryka Rudego względnie ciepło bywało jedynie na wybrzeżach wyspy i to zaledwie przez kilka miesięcy w roku. Sprytny wiking wymyślił więc nazwę Zielona Wyspa, żeby nakłonić osadników do udania się w daleką podróż.
– Nie tylko awanturnik, ale także mistrz marketingu – mruknął ironicznie tata.
– Ważne, że skuteczny – odparł dziadek. – Wkrótce z Islandii wyruszyła wielka wyprawa złożona z trzydziestu okrętów! Tylko czternaście z nich dotarło do celu, ale to wystarczyło, żeby założyć pierwsze osady Europejczyków w Ameryce Północnej22! Eryk Rudy po długiej tułaczce znalazł wreszcie swój dom, stał się człowiekiem zamożnym i szanowanym, otrzymał też tytuł najwyższego wodza Grenlandii!
Przez dłuższą chwilę wszyscy milczeliśmy.
– A jaki z tego wypływa morał? – spytała wreszcie mama.
– Że bycie awanturnikiem się opłaca i że warto pokłócić się z sąsiadem o byle co! – zawołałem, ale tata pokręcił głową.
– Morał jest taki, że nigdy nie wolno się poddawać, nawet gdy wszystko sprzysięga się przeciwko tobie. A tak w ogóle, to bardzo lubię Buczyłkę. Zaraz do niego zadzwonię z przeprosinami i umówię się na partyjkę szachów!
Rozdział 5
Wikingowie i winogrona
Leif Eriksson
Tata oczywiście pogodził się z panem Buczyłką, co nie znaczy, że dokończyli partię szachów. Pewne rzeczy są po prostu niewykonalne. Zamiast tego zaczął interesować się wikingami, obejrzał nawet serial pod tym tytułem i stwierdził, że to byli „niesamowici goście”, choć nieco trudni we współżyciu.
– Czy wiecie, że wikingowie również lubili grać w szachy? – powiedział triumfalnie pewnego dnia. – Mieli własne, które nazywali tafl. To była bardzo trudna strategiczna gra wymagająca inteligencji.
– Aha, a jak któryś przegrywał, to na pewno rozrzucał toporem pionki – uśmiechnęła się mama.
Tata udał, że jej nie słyszy.
– Jedna sprawa nie daje mi spokoju. Jakim cudem oni dokonywali tych niezwykłych wypraw! W czym byli lepsi od Greków i Fenicjan? Mieli jakieś specjalne umiejętności albo sprzęt?
– I jedno, i drugie – odparł dziadek. – Przede wszystkim opanowali nieznaną innym żeglarzom technikę pływania pod wiatr, czyli halsowanie23. Poza tym stworzyli specjalny instrument nawigacyjny, zwany kamieniem słonecznym24, dzięki któremu mogli określić położenie słońca na niebie nawet wtedy, gdy było ono niewidoczne spoza chmur.
– Czyli mieli coś w rodzaju GPS-a! – zachwyciłem się.
– A jak ten kamień słoneczny działał? – spytała mama.
– Niestety nie zachował się żaden dokładny opis tego urządzenia. Był to rodzaj specjalnie obrobionego kryształu, który zmieniał barwę w zależności od kierunku, z którego padało światło. Naturalnie wikingowie korzystali także z innych metod określania pozycji geograficznej: obserwowali gwiazdy, trasy przelotu ptaków i wędrówek wielorybów, znali również zegary słoneczne podobne do tego, którego używał Pyteasz z Massalii.
– Z tego wniosek, że wcale nie byli takimi strasznymi barbarzyńcami! – stwierdził z zadowoleniem tata.
– W żadnym wypadku! Jedną z najwspanialszych umiejętności, jakimi dysponowali, była technika budowy łodzi. Wśród wikingów było wielu wybitnych szkutników25, a ich statki to prawdziwe arcydzieła inżynierii. Doskonale sprawowały się na wzburzonym morzu, a dzięki małemu zanurzeniu i składanemu masztowi można było nimi wpływać w głąb rzek…
– Po to, żeby kogoś złupić, a potem zamordować – mruknęła ironicznie mama.
Dziadek rozłożył ręce.
– Najczęściej tak właśnie było, ale w ich przypadku trudno orzec, kiedy wyprawa rabunkowa zamieniała się w kupiecką i odwrotnie. Na przykład mieszkańcy Szwecji, czyli tak zwani Waregowie, działali we wschodniej Europie, wymieniając futra, niewolników i bursztyn na srebrne monety… Ale bywało, że wynajmowali komuś swoje miecze albo zamieniali się w zwyczajnych piratów. Swoimi długimi łodziami wyprawiali się z Bałtyku aż do krain położonych nad Morzem Czarnym i Kaspijskim…
– O nie! Nie! – tata pogroził dziadkowi palcem. – Bujać to my, ale nie nas! Tyle jeszcze pamiętam z geografii, że między tymi akwenami nie ma bezpośredniego połączenia!
– Jesteś pewien? Spójrz tylko! – dziadek rozłożył na stole mapę. – Waregowie wykorzystywali rzeki płynące na północ, podróżowali nimi tak długo, jak się dało, pod prąd, a w odpowiednim momencie po prostu przeciągali swoje łodzie po belkach (czasem nawet wiele kilometrów!) na te, które zmierzały na południe. Tę samą metodę stosowali podczas podróży powrotnej. W ten sposób mogli handlować nie tylko z Cesarstwem Bizantyjskim, ale nawet z Arabami z Kalifatu Bagdadzkiego!
– Zaraz, zaraz… – tata zaczął nieufnie wodzić nosem po mapie – z Zatoki Fińskiej, Newą do jeziora Ładoga, potem rzeką Wołchow do jeziora Ilmień… A na południe Dnieprem albo Wołgą… To naprawdę było możliwe!
– Pewnie, że tak. Najlepszy dowód, że przy okazji założyli na tych terenach swoje państwo, które nazwali Gardariki, czyli „Kraina Grodów”.
– Nigdy o nim nie słyszałem. To musiało być jakieś małe państewko, po którym dawno ślad zaginął.
Dziadek uśmiechnął się pod wąsem.
– Ależ pozostał, i to niemały! Ponieważ wielu Waregów pochodziło ze szwedzkiego plemienia Rusów26, z czasem Gardariki zaczęto nazywać Rusią, a potem Rosją!
Tata z wrażenia otworzył usta, a nie mniej zdziwiona mama powiedziała:
– Coś podobnego! Zaraz się dowiemy, że wikingowie stworzyli nie tylko Rosję, ale także Stany Zjednoczone!
– Aż tacy przedsiębiorczy nie byli! –