Diona pokiwała głową na znak, że rozumie. Kiedy doszło do jej pierwszego spotkania z biologicznym ojcem, oboje rodzice zawarli już związki małżeńskie, więc taki układ wszystkim odpowiadał.
Od tamtej rozmowy minęło dwanaście lat, a czas pokazał, że dziadek miał rację. Ojciec regularnie płacił ustaloną kwotę i utrzymywał bliski kontakt z córką, ale oficjalnie nigdy nie stała się jego dzieckiem. Nie bywała też gościem w jego domu.
– Ojciec nigdy mnie do siebie nie zaprosił – powiedziała pewnego sierpniowego popołudnia do babci, gdy popijały poobiednią kawę. W jej głosie pojawił się nawet cień żalu, chociaż wiedziała dobrze, że Piotr Roszak postępował tak dla jej dobra. – Bał się, że jego żona zrobi mi jakąś przykrość.
– Tak pewnie by się stało – przyznała babcia. – Ludzie mówili, że ta Magda ma trochę nie po kolei w głowie. Piękna dziewczyna, ale potwornie zazdrosna, przy tym jakaś taka niezrównoważona. Dużo młodsza od Piotra, a to znaczy, że była jeszcze młoda, gdy umarła.
– Miała dopiero trzydzieści osiem lat – odparła Diona ze smutkiem. – Z tego, co wywnioskowałam, jej rodzina ukrywała fakt, że jest chora, i ojciec dowiedział się o tym dopiero po ślubie, kiedy zabrakło kogoś, kto by dopilnował, żeby zażywała lekarstwa. – Dziewczyna obracała w dłoniach filiżankę, wspominając te nieliczne sytuacje, gdy ojciec mówił o swojej żonie. – Właśnie za to go podziwiałam. Oszukali go, ale on jej nie zostawił. Dbał o nią, pilnował każdego kroku, kontrolował, czy bierze leki i czy zjada posiłki. Choroba dwubiegunowa to naprawdę paskudna sprawa, ale on kochał żonę.
– Pewnie ciężko przeżył jej śmierć?
– Czuł się winny, że jej nie upilnował. Nie chciał uwierzyć, że popełniła samobójstwo, że go zostawiła. Do końca się z tym nie pogodził. Uważał, że ktoś zmusił ją do połknięcia tych tabletek, i ciągle szukał winnego. A po roku on także odszedł. Jeśli istnieje życie po śmierci, to mam nadzieję, że przebywają gdzieś razem. Że są szczęśliwi.
Diona urwała, gdyż w jej głowie pojawiła się całkiem nowa hipoteza. Na razie jeszcze ledwie zarysowana, przypominająca ulotny cień czekający, by nadać mu konkretne kształty.
– Co tak ucichłaś? – Starsza kobieta zerknęła na wnuczkę. – Takie jest życie, dziecko, na śmierć nie da się nic poradzić. Zamiast grzebać w przeszłości, powinnaś pomyśleć o przyszłości. Za dwa lata skończysz trzydziestkę. Ja w twoim wieku…
– Wiem – przerwała jej Diona niezbyt grzecznie. – Miałaś już troje nieźle podchowanych dzieci. Ale ty trafiłaś na dziadka, a ja nie miałam takiego szczęścia.
– Bo dziadek już jest zajęty – dopowiedziała babcia z niewinną minką.
– Nie czepiaj się słówek – pouczyła ją wnuczka, lecz nie zdołała zapanować nad rozbawieniem. – Cholerna nauczycielka – mruknęła pod nosem.
– Słyszałam! Stara nie znaczy głucha. Mam nadzieję, że zdążę doczekać się prawnuków i zobaczyć cię przed ołtarzem.
– W takiej kolejności? – upewniała się Diona i żeby zamknąć niewygodny temat, uroczyście uniosła w górę prawą dłoń. – Przyrzekam uroczyście, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby twoje marzenia się spełniły.
– Nie rób ze mnie debilki – oburzyła się babcia. – Wiesz, gdzie możesz sobie wsadzić takie przyrzeczenie? „Zrobię, co w mojej mocy” – przedrzeźniała.
– A co mam powiedzieć? – zirytowała się wnuczka. – Przecież nie mogę ci zagwarantować, że to się uda. O dziecko mogłabym się wprawdzie postarać, do tego wystarczy byle facet, ale ślubu sama ze sobą raczej nie wezmę.
Babcia parsknęła śmiechem, lecz zaraz wróciła do narzekań.
– Bo ty niepotrzebnie wszystko komplikujesz. Związek dwojga ludzi to nieustanne kompromisy i wybaczanie, a ty chciałabyś księcia z bajki, bez wad i słabych stron. Takich mężczyzn po prostu nie ma. Mówiłam to już, kiedy rozstałaś się z Kamilem. – Starsza pani westchnęła. – Dobrze, że nie mieliście kościelnego ślubu, dzięki temu możesz ponownie wyjść za mąż. Tylko nie oczekuj tego, co niemożliwe.
– Nie, babciu – odparła Diona ze smutkiem. – Wcale nie oczekuję niemożliwego. Ja tylko chcę, żeby mój facet traktował mnie jak partnerkę, a nie jak niewolnicę, i żeby był mi wierny. Pod tym względem żądam wyłączności. To naprawdę tak wiele?
Wstała z fotela i opuściła pokój, nie chcąc pokazać, jak bardzo poczuła się zraniona tym, że babcia w dalszym ciągu uważa jej decyzję o rozwodzie za życiowy błąd. Miała ochotę zaszyć się w kącie i rozpłakać jak małe dziecko. Zamiast tego po powrocie do domu zasiadła przed komputerem i zajęła się przeglądaniem ofert pracy. Niestety oprócz stanowiska telemarketerki nie znalazła nic odpowiadającego jej kwalifikacjom. Operator wózka widłowego i czegoś jeszcze (o nazwie tak dziwnej, że z niczym się nie kojarzyła), kierowca kategorii C, serwisant sprzętu komputerowego, pracownik ochrony.
Dla spokoju sumienia zadzwoniła do firmy, która zamieściła to ostatnie ogłoszenie, i po krótkiej rozmowie ze zniechęceniem odłożyła słuchawkę. Jak zwykle nie pozwolono jej przedstawić pełni umiejętności, przerywając pytaniem o grupę inwalidzką.
– Jasny szlag! – wrzasnęła, w ostatniej chwili powstrzymując się od rzucenia komórką o ścianę. – Ja pieprzę, co za debilizm.
– Co się stało? – W progu stanęła matka, zaalarmowana krzykiem. – Czemu się awanturujesz?
– Bo tego nie rozumiem. Dzwoniłam do firmy ochroniarskiej w sprawie pracy i kolejny raz spuszczono mnie do odpływu. – Diona ze złością odepchnęła się nogami od biurka i przejechała wraz z krzesłem na środek pokoju. – Podejrzewam, że mam lepsze kwalifikacje niż większość tam zatrudnionych, ale ich to w ogóle nie interesuje. Nawet mi dupek nie dał skończyć, tylko spytał, jaki mam stopień niepełnosprawności. Odpowiedziałam, że nie mam żadnego, i to był koniec rozmowy.
Marta Imielska przysiadła na brzegu łóżka i spojrzała na córkę ze zdumieniem.
– Nigdy nie potrafiłam zrozumieć, po co niepełnosprawni w ochronie. Wydawało mi się, że właśnie tam potrzebni są sprawni. Tak jak w policji czy straży.
– Też tak myślałam, ale jakże się myliłam. – Diona miała ochotę głośno kląć. – Nie jestem ekonomistką, więc nie wiem dokładnie, o co chodzi, ale w grę wchodzą jakieś dotacje czy zwroty z PFRON-u. Im wyższa grupa, tym większa kasa. – Westchnęła głośno. – A ludzie potem się dziwią, że ochroniarze nie potrafią sobie poradzić z byle menelem.
– To fakt. Gdyby zatrudniano fachowe siły, nie dochodziłoby do aż takich tragedii, jak ta z nożownikiem w markecie.
– Chyba w galerii?
– A to nie wszystko jedno? – zdziwiła się Marta. – Podałam jako przykład, nie robię tu za rzecznika prasowego, żeby musieć ściśle trzymać się faktów.
– Racja, niepotrzebnie się czepiam. Sorki, mamo, ale wszystko mnie wkurza. Dobiłam do ściany i nie wiem, co dalej. Nie nadaję się na telemarketerkę, a tylko taką pracę mogłabym znaleźć.
Nie dodała, że w życiu osobistym także natrafiła na mur. Nie chciała dodatkowo martwić matki opowiadaniem, jaki był prawdziwy powód rozstania z mężczyzną, z którym planowała się zestarzeć. Nie zniosłaby litości. Z dwojga złego