Wioska kłamców. Hanna Greń. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Hanna Greń
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Классические детективы
Год издания: 0
isbn: 9788366431904
Скачать книгу
Bo uwodził swoim śpiewem kobiety, a potem zabierał im pieniądze i znikał. Tak mi mówiono. Mnie jeszcze wtedy nie było na świecie, więc znam to tylko z opowiadań. Pojawił się tutaj tuż przed wojną, rozkochał w sobie trzy dziewczyny, po czym zniknął. Później te dziewczyny urodziły synów, podobnych do niego jak dwie krople wody. – Mira Belka znów się zamyśliła. – Musiałabym się zastanowić. Ci młodzi to są prawnukowie Śpiewaka. Wszyscy podobni do siebie, chociaż pokrewieństwo jest już mocno rozmyte. Powiesz, jak ma na imię ten, którego poznałaś?

      – Nie mam pojęcia, nie przedstawił się, ale za to wiem, że planuje otworzyć pizzerię w Jodłowcu.

      Kobieta spochmurniała. Wsparła ręce na wydatnym biuście, westchnęła głośno i z ponurą miną potrząsnęła głową.

      – To Leszek Hardy. Faktycznie jest przystojny – mruknęła. – Ale żonaty. Jeszcze, bo długo to chyba już nie potrwa. Nie powinien był w ogóle żenić się z tą księżniczką, ale złapała go na dziecko. Tyle dobrego, że mała jest do niego podobna, przynajmniej ma chłopak pewność, że to rzeczywiście jego córka.

      Do stolika podeszła młodsza i szczuplejsza wersja Belki, a Diona rozpoznała w niej kobietę, która przedtem zajmowała się wydawaniem posiłków. Teraz sala była już pusta, ostatni klient właśnie opuścił jadłodajnię.

      – To ja do pani dzwoniłam – przypomniała się Dionie. – Nazywam się Agata Drawicz. Chodźmy na górę, porozmawiamy w mieszkaniu. Zostaw to, mamo – powstrzymała Mirosławę sięgającą po talerz, z którego zniknął już ostatni pieróg. – Ewka powiedziała, że sama posprząta.

      Najpierw pokazały Dionie pokój, lecz nie pozwoliły jej długo w nim pobyć. Ledwo zdążyła otworzyć torbę, a już rozległo się pukanie do drzwi, a zaraz potem dziecięcy, lekko zdyszany głos:

      – Mama powiedziała, że mam panią zaprowadzić na dół, na kawę.

      Dziewczyna otworzyła drzwi. W korytarzu stała dwunastoletnia może dziewczynka, uderzająco podobna do matki. Takie same brązowe, przetykane złocistymi pasmami włosy, takie same niebieskoszare oczy pod łukami delikatnie zarysowanych brwi.

      – W takim razie chodźmy. Jak masz na imię?

      Dziewczynka zdążyła już zbiec na półpiętro. Tam się zatrzymała i obejrzała na schodzącą Dionę.

      – Aniela.

      W jej głosie wyczuwało się głęboką niechęć i Diona stłumiła śmiech. W tym wieku rzadko która dziewczynka jest zadowolona ze swojego imienia, lecz w tym konkretnym przypadku naprawdę nie było czego się wstydzić.

      – Bardzo ładne imię – stwierdziła z przekonaniem. – Zazdroszczę.

      – Naprawdę? – Mała spojrzała uważnie, jakby oceniając, czy może uwierzyć w prawdziwość deklaracji. Znów ruszyła w dół, tym razem wolniej. – Moja siostra ma na imię Emilia. Mówimy na nią Mila.

      – Też ładnie.

      – E tam. – Dziewczynka wykrzywiła się do Diony. – Inne dziewczyny w szkole mają takie ładne imiona. Dżesika, Vanessa, Ginewra… A my wszystkie z wioski przygłupów mamy same starocie.

      – Chyba przesadzasz. Aniela i Emilia to bardzo ładne imiona.

      – Nie są najgorsze – przyznała dziewczynka po namyśle. – Ale dzieci cioci Ewy to już straszna siara. Jadwiga, Urszula i Wanda, wyobraża pani sobie? A wujek Leszek nazwał swoją córkę Janina. Biedne dziecko! – użaliła się tak szczerze, że Diona nie wytrzymała i parsknęła śmiechem.

      Wchodziły akurat do pomieszczenia będącego czymś w rodzaju skrzyżowania salonu z gabinetem i siedzące tam kobiety spojrzały zdumione na zaśmiewającą się dziewczynę. Aniela z kolei popatrzyła na nią z wyrzutem.

      – Aniela, nie męcz pani – zwróciła jej uwagę matka, lecz dziewczynka to zlekceważyła, znów zwracając się do Diony.

      – Dobrze się pani śmiać – stwierdziła z goryczą. – Bo nie musi się pani męczyć z takim głupim imieniem.

      – Z takim rzeczywiście nie. A tak w ogóle to nie powinnaś mówić do mnie „pani”. Jesteśmy przecież rodziną. – Posłała starszym kobietom porozumiewawcze spojrzenie. – Wprawdzie rodziną dość daleką, ale zawsze. Mam na imię Diona.

      Aniela rozdziawiła usta, oniemiała z zachwytu. Jej matka natomiast wychwyciła ton rezygnacji, z jakim imię zostało wypowiedziane, i uniosła brwi.

      – A jak naprawdę?

      – Dioniza. – Diona zerknęła na dziewczynkę. – Przy tym imieniu Aniela czy Emilia to szczyt piękności. Chciałabyś się zamienić, gdybyś w dodatku musiała nosić nazwisko Kicek? A tak właśnie się nazywałam, kiedy byłam mężatką. Piękne połączenie, prawda?

      – Noo.

      Aniela zagryzła wargi, widać było, że walczy ze śmiechem. Jej młodsza siostra, która od jakiegoś czasu stała w progu, nie miała takich oporów i głośno zachichotała. Agata zawtórowała córce, po czym spytała z ciekawością:

      – Naprawdę Kicek?

      – Naprawdę. Wiesz, ile razy koledzy w pracy mnie pytali, czy Sucha Beskidzka to moje rodzinne miasto?

      – Kurczę, tępa jestem… – Agata spojrzała bezradnie. – Nie rozumiem. Dlaczego Sucha Beskidzka?

      – Nie słyszałaś tej opowieści? – zdziwiła się Diona. – Podobno dawno temu ta miejscowość nazywała się Sucha, gdyż mieszkał w niej smok imieniem Kicek, który wypijał wszystką wodę. Wreszcie zdesperowani mieszkańcy zatłukli smoka kłonicami i od tej pory używano nazwy Sucha bez Kicka.

      Duże i małe kobietki z rodu Mirabelki roześmiały się serdecznie, a dziewczynki zaczęły wypytywać Dionę o szczegóły. Interesowało ich zwłaszcza, co to jest kłonica, co dało dziewczynie jasny obraz zmian, jakie dokonały się na wsi na przestrzeni ostatniego dwudziestolecia. Stare obyczaje i stare sprzęty powoli odchodziły w niebyt.

      – No dobra, pośmiałyśmy się, ale teraz dosyć tego dobrego. Dziewczynki, zmykać do nauki. A my sobie siądziemy przy kawie – zarządziła po chwili Mirabelka.

      Aniela otworzyła usta, by zaoponować, lecz spojrzawszy na minę matki, wywróciła tylko oczami i wyszła. Kobieta popatrzyła na drzwi, za którymi zniknęły dzieci, i westchnęła.

      – Ciężko im bez ojca. Ale wiedzą, że mnie też nielekko, dlatego się nie buntują.

      Diona dopiero teraz uświadomiła sobie, że obie żony skazanych zostały same z dziećmi i nikogo nie obchodziło, jak żyją i czy w ogóle mają z czego się utrzymać.

      – Jak sobie pani radzi? Mam na myśli kwestie finansowe. Pewnie nie jest łatwo?

      – Teraz już nie mam problemów. Dzięki mamie. – Drawiczowa posłała Belce spojrzenie pełne czułości. – Ale na początku, jak Mariusza zabrali, było niewesoło. On i Bogdan naprawdę harowali w tym warsztacie, więc mieli spore dochody. Ja nie pracowałam, Ewka też nie. Byłyśmy, jak to się czasem mówi, przy mężach.

      – Tak mówią tylko idioci, którzy nigdy nie skalali się w domu żadną pracą – oburzyła się Belka.

      – To prawda – poparła ją Diona, nienawidząca typowych domowych czynności. – To ciągłe sprzątanie i gotowanie. – Przy ostatnim słowie aż się wzdrygnęła. – I dwoje dzieci do ogarnięcia. A Kotlarska troje, prawda?

      – Tak, trzy dziewczynki. W naszej wiosce kłamców zawsze rodziły się głównie dziewczyny. Podobno taka jest natura strzyg, że mogą rodzić tylko córki.

      Mirosława