Lilla Weneda. Juliusz Słowacki. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Juliusz Słowacki
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Драматургия
Год издания: 0
isbn: 9788365776617
Скачать книгу
acki

      Lilla Weneda

      Tragedia w pięciu aktach

      Warszawa 2017

      Spis treści

      Osoby

      Do autora Irydiona. List II.

      Prolog

      Akt I

      Scena I

      Scena II

      Scena III

      Akt II

      Scena I

      Scena II

      Scena III

      Akt III

      Scena I

      Scena II

      Scena III

      Scena IV

      Scena V

      Scena VI

      Akt IV

      Scena I

      Scena II

      Scena III

      Scena IV

      Akt V

      Scena I

      Scena II

      Scena III

      Scena IV

      Scena V

      Scena VI

      Scena VII

      Scena VIII

      Osoby

      LECH

      GWINONA – żona Lecha.

      LECHON, KRAK, ARFON – synowie Lecha.

      DERWID – król Wenedów.

      LILLA WENEDA, ROZA WENEDA – córki Derwida

      POLELUMS, LELUM – synowie Derwida

      SYGOŃ, GRYF – Lechici

      ŚWIĘTY GWALBERT

      ŚLAZ – jego sługa

      DWUNASTU HARFIARZY. DWUNASTU WODZÓW. Wenedzi.

      Orszak dziewic Gwinony. – Rycerze Lechici.

      Z czasów bajecznych. – Blisko Gopła.

      Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

      20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20

      Do autora Irydiona. List II

      Kochany Endymionie poezji, drzemiący w cieniu gajów laurowych, z lekkością i ciszą letniej błyskawicy przedzieram się przez czarne liście drzew nieśmiertelnych i trzema błyskami budzę ciebie ze snów niespokojnych. Wstań! Wstań, mój Endymionie, tajemniczej Muzy kochanku, i postąp krokiem ku mnie, a napotkasz nowy gaj fantazji, zielony sosnami teatr; bo oto dla ciebie jedynie, mój drogi, wybudowałem nową scenę, sprowadziłem duchów aktorów i rozłożyłem na leśnej murawie biegającego po świecie kolportera małe bogactwo. Odeślij mnie z nowym zarobkiem przyjaźni, ze łzą, jeżeli można, z pochwałą, jeżeli można, a będę spokojny na wieczność.

      Obudź się! Obudź, rzymski, w złotej zbroi, z ognistym pancerzem rycerzu! Nowe mary stoją przed tobą: oto jest wzgórze okryte zieloną murawą, na wzgórzu stoi dwanaście druidycznych kamieni i trzynasty tron z omszonego granitu; oto wzgórze ukoronowane wieńcem dwunastu biało-włosych harfiarzy, zewsząd jakby morzem czerwonego połysku oblane… to straszne wzgórza zwierciadło – to krew narodu. Śpiew dwunastu harf rozlega się nad ludem umarłych i wbiega w puste, szumiące lasy sosnowe, wołać nowych na zemstę rycerzy. Czy ci nie smutno?

      Oto jest rycerz z dwojgiem serc, z mieczem jedynym, z Tella, z Kastora i z Polluxa złożony; rycerz, którego jedna połowa jest tarczą, a druga śmierci żelazem – wódz mający dwie dusze i dwa ciała; nieszczęście narodu; przeznaczenie dowodzące potępionemu przez Boga ludowi… Wódz z dwojakim i nie śmiesznym już więcej nazwiskiem: oto stoi na stosie ostatecznym jako posąg przyszłości. Czy go widzisz?

      Oto wróżka, która zabrania harfiarzom rozpaczy, a jednym strasznym i mściwym czynem zajęta, stąpa po sercach ludzkich, kruszy je pod swymi nogami. Eumenida eschylowska krzycząca: zwycięstwo! sto serc ludzkich za zwycięstwo. Czy się nie wzdrygasz?

      Oto jest stary i święty człowiek, który przyszedł łzawe Chrystusa oliwy zaszczepiać na płonkach sosnowych i zamieszkał w czaszce olbrzyma, a przyjazne jemu ślimaki przylazły i śliną kryształową zalepiły czaszki już pustej źrenice, powoje owinęły ją dokoła. Oto we wnętrzu groty kościanej i ludzkiej krzyż stoi, lampa się pali i błyszczy obraz rafaelowski Boga Rodzicy. Widzisz, jak dno złote obrazu pięknie jaśnieje w ciemnościach pustego czerepu? Słyszysz, jak szemrze modlitwa? Lecz – o! biada, o! losy… słowo świętego starca miecz Rolandowy wyprzedził i jeszcze lud jeden kona z wiarą okropną rozpaczy w przyszłość i zemstę. Cóż, mój Galilejczyku?

      Oto jest brat Rolanda, a praszczur Sobieskiego, człowiek silnej ręki i molierowskiej w domostwie słabości; kontusz mu włożyć i buty czerwone, gdy wróci z piorunowej walki siarką cuchnący i krwią oblany po szyję. – Kontusz mu włożyć i żupan, niechaj panuje… bez jutra.

      Oto nareszcie jest twarda dziewka skandynawska; oto mniejsze mrówki ludzkości, pełne kłamstwa, wybiegów, tchórzostwa w osobie Ślaza. Oto jest cały sklepik kolportera, wysypujący przed tobą swe fantastyczne figurki, za które autor sam gada; a czasem szczebioce Alfierego językiem. Na cóż to wszystko?

      Zaprawdę ci powiadam, jam tych mar nie wołał – przyszły same; przyprowadziła je z sobą biała Lilla Weneda; a ja ujrzawszy ten tłum ludzi, harf złotych, hełmów, tarcz i mieczów dobytych, usłyszawszy głosy zmięszane dawno już wymordowanego ludu, wziąłem jednę z harf wenedyjskich do ręki i przyrzekłem duchom powieść wierną i nagą, jaka się posągowym nieszczęściom należy.

      Ile razy więc, zwyczajem teraźniejszych poetów, chciałem zacząć kwilącą serca dyssekcją, lub melancholizowaniem sztucznym obrazów prostą legendę okrasić, tyle razy mary zjawione krzyczały z krajów przeszłości: „serca nasze były zdrowe i ciała, w mowie naszej nie było niespodziewanych concetti. Choć córki królewskie, nie wzdychałyśmy do księżyca, choć synowie królewscy, pędziliśmy woły na paszę. Osjan usłyszał naszego zgonu historię, lecz nie znalazł w niej dosyć chmur księżycowych, duchów, sarn, błyskawic i wiatru wzdychającego po mogiłach, ani więc ruszył harfy na omszonym dębie wiszącej, ale odpędził nas w mgłę niepamięci rozpaczne. Lecz ty, mówiły dalej mary, któregośmy widziały