Pluskiewek Chirurga już nie było, ale mapa została, czekając na nowe miejsca zbrodni i innych morderców. Zastanawiała się nad tym, jak żałosne wrażenie można wyciągnąć z faktu, że po dwóch latach, odkąd tu zamieszkała, jedyną ozdobą wiszącą na ścianie była mapa Bostonu. Mój teren myśliwski, pomyślała.
Mój cały świat.
* * *
Rizzoli zajechała przed rezydencję Yeagerów dziesięć minut po dziewiątej wieczorem. Wewnątrz było jeszcze ciemno. Przybyła jako pierwsza, a ponieważ nie miała klucza, czekała w samochodzie, opuściwszy szyby, żeby mieć dopływ świeżego powietrza. Dom stał w cichym zaułku. W oknach sąsiednich budynków nie paliło się światło, co było korzystne ze względu na mniejszą ilość rozproszonego światła, które utrudniałoby im poszukiwania. Okna domu Yeagerów spoglądały na nią jak wytrzeszczone oczy trupa. Cienie dookoła układały się w miriady kształtów, lecz żadne z nich nie wydawały się przyjazne. Poczuła się spokojniejsza, dopiero gdy wyjęła pistolet, odbezpieczyła go i położyła sobie na kolanach.
We wstecznym lusterku błysnęły reflektory samochodu. Odwróciwszy się, zobaczyła z ulgą vana ekipy kryminalistycznej. Zatrzymał się za nią. Schowała pistolet z powrotem do torebki.
Młody, barczysty mężczyzna wysiadł z furgonetki i podszedł do jej samochodu. Kiedy się pochylił, żeby zajrzeć przez okno, dostrzegła błysk złotego kółka w jego uchu.
– Cześć, Jane – powiedział.
– Cześć, Mick. Dzięki, że przybyłeś.
– Ładnie tutaj.
– Poczekaj, aż zobaczysz dom.
Błysnęły reflektory następnego samochodu. To był Korsak.
– Gang w komplecie – stwierdziła. – Zabierzmy się do pracy.
Korsak nie znał Micka. Kiedy Rizzoli przedstawiała ich sobie, zauważyła, że Korsak, patrząc na ucho technika, zawahał się, zanim podał mu rękę. Odgadywała jego myśli. Kółko w uchu. Napakowany. Z pewnością gej.
Mick zaczął wyjmować swój sprzęt.
– Przywiozłem nowy minicrimescope czterysta – oznajmił. – Lampa łukowa o mocy czterystu watów, trzykrotnie jaśniejsza niż trzystopięćdziesięciowatowy stary GE. Najsilniejsze źródło światła, jakim do tej pory dysponowaliśmy. Jaśniejszy nawet od pięćdziesięciowatowego xenona. Możesz wziąć ode mnie kamerę?
Nim Korsak zdążył odpowiedzieć, Mick wpakował mu do rąk torbę, po czym odwrócił się do vana, sięgając po następny sprzęt. Osłupiały Korsak stał z kamerą w ręce, patrząc z niedowierzaniem na plecy technika. Dopiero po dłuższej chwili ruszył w stronę domu.
Nim Rizzoli i Mick przynieśli przed drzwi wejściowe sprzęt, w skład którego wchodził crimescope, przewód zasilający i okulary ochronne, Korsak zdążył otworzyć dom i zapalić światła. Włożyli ochraniacze na buty i weszli do środka.
Mick zatrzymał się za progiem, podobnie jak przed południem Rizzoli, patrząc z podziwem na strzelistą klatkę schodową.
– U szczytu są witrażowe okna – powiedziała Rizzoli. – Powinieneś to zobaczyć, kiedy prześwieca przez nie słońce.
Usłyszeli zirytowany głos Korsaka, dobiegający z salonu.
– Zdaje się, że przyjechaliśmy tu do pracy.
Mick rzucił Rizzoli porozumiewawcze spojrzenie, mające oznaczać: Co za dupek. W odpowiedzi wzruszyła ramionami. Poszli korytarzem tam, skąd dobiegło ich wołanie Korsaka.
– To ten pokój – powiedział Korsak. Miał na sobie inną koszulę niż po południu, lecz ta świeża była już także mokra. Wysunąwszy do przodu szczękę, stanął na szeroko rozstawionych nogach, jak kapitan Bligh na pokładzie swojego okrętu. – Musimy zbadać tę część podłogi.
W sztucznym świetle ślady krwi wyglądały nie mniej wstrząsająco. W czasie gdy Mick przygotowywał swój sprzęt, włączając do gniazdka kabel zasilający i ustawiając kamerę na statywie, Rizzoli patrzyła jak zahipnotyzowana na ścianę. Żadne odnowienie nie zmieni faktu, że była niemym świadkiem przemocy. Biochemiczny ślad pozostanie na niej na zawsze, niczym niewidzialna pieczęć.
Tego wieczoru przyjechali nie po to, żeby szukać śladów krwi. Szukali czegoś znacznie trudniejszego do odkrycia. Potrzebne im było do tego specjalne źródło światła, wystarczająco silne, żeby odsłonić to, czego nie dało się zobaczyć nieuzbrojonym okiem.
Rizzoli wiedziała, że światło jest energią rozchodzącą się w postaci fal elektromagnetycznych. Światło widzialne, to, które rejestrujemy gołym okiem, mieści się w paśmie od czterystu do siedmiuset nanometrów. Światła o falach krótszych, zwanych pasmem ultrafioletu, oko ludzkie nie widzi. Jednakże niektóre substancje organiczne, między innymi pochodne człowieka, pobudzone energią ultrafioletu emitują światło widzialne, które to zjawisko nazywa się fluorescencją. Światło ultrafioletowe potrafi wykryć płyny organizmu ludzkiego, cząstki kości, włosów i włókien. Dlatego zażyczyła sobie, żeby przywieziono crimescope. Spodziewała się, że w jego ultrafioletowym świetle zobaczą całe spektrum dalszych śladów.
– Jestem prawie gotowy – powiedział Mick. – Musimy zaciemnić pokój, na ile tylko możliwe. – Spojrzał na Korsaka. – Zacznijmy od wygaszenia świateł w holu, dobrze, detektywie?
– Chwileczkę, gdzie są okulary ochronne? – zaprotestował Korsak. – To ultrafioletowe światło rozpieprzy mi oczy.
– Nie przy długości fali, której używam.
– W każdym razie chcę okulary.
– Proszę bardzo, w torbie jest kilka par. Starczy dla wszystkich.
Rizzoli zażegnała sytuację.
– Ja pójdę zgasić światło. – Wyszła z pokoju i powyłączała wszystkie lampy. Kiedy wróciła, Korsaka i Micka w dalszym ciągu dzieliła cała długość pokoju, jak gdyby podejrzewali się wzajemnie o zaraźliwą chorobę.
– Od którego miejsca zaczniemy? – spytał Mick.
– Zacznijmy od miejsca, gdzie znaleziono ofiarę – powiedziała Rizzoli – a potem stopniowo coraz dalej. Zbadamy cały pokój.
Mick rozejrzał się dookoła.
– Tam leży beżowy dywan, który w ultrafioletowym świetle będzie prawdopodobnie fluoryzował. Tamta biała kanapa również. Ostrzegam, że na ich tle trudno będzie coś dostrzec. – Spojrzał na Korsaka, który zdążył już nałożyć gogle i wyglądał teraz jak przegrany facet w średnim wieku, noszący ciemne okulary, żeby się wydawać twardzielem. – Wyłącz światła w pokoju – dodał. – Sprawdzimy, czy będzie wystarczająco ciemno.
Korsak nacisnął kontakt i pokój pogrążył się w ciemności. Przez wielkie okna bez zasłon widać było gwiazdy, ale nie świecił księżyc, a gęste drzewa w ogrodzie nie dopuszczały światła z sąsiednich domów.
– Nieźle – orzekł Mick.