– Z całą pewnością.
– Ale taser unieruchamia człowieka tylko na parę minut – zauważył Korsak. – Najwyżej na pięć. Żeby go utrzymać w tym stanie, musiał mieć powtórny wstrząs.
– Dlatego sprawdzimy, czy nie ma więcej śladów – stwierdziła Isles. Skierowała reflektor na dalsze partie tułowia.
Światło bezlitośnie obnażyło genitalia Richarda Yeagera. Do tej chwili Rizzoli unikała patrzenia na ten szczegół jego anatomii. Oglądanie organów płciowych trupów sprawiało jej przykrość. Było to dla niej kolejnym aktem przemocy, kolejnym poniżeniem zmarłych. Reflektor oświetlał teraz zwiędły penis i mosznę – zwłoki Richarda Yeagera całkowicie sprofanowano.
– Są kolejne bąble – oznajmiła doktor Isles, wycierając ślady krwi w celu odsłonięcia skóry. – Tu, na podbrzuszu.
– I na udzie – dodała cicho Rizzoli.
Isles spojrzała na nią.
– W którym miejscu?
Rizzoli wskazała na charakterystyczne ślady w pobliżu lewej strony moszny. Świadectwo ostatnich, strasznych momentów życia Richarda Yeagera, pomyślała. Jest w pełni świadomy sytuacji, ale nie może się poruszyć. Na nic mu się nie przydają potężne mięśnie, godziny spędzone w siłowni, gdyż ciało go nie słucha. Wstrząs elektryczny sparaliżował system nerwowy tak, że kończyny są bezwładne, całkowicie bezużyteczne. Zostaje wywleczony z łóżka, bezbronny jak ogłupiała krowa, prowadzona na rzeź, a potem posadzony pod ścianą, żeby stać się świadkiem tego, co ma nastąpić.
Ale działanie tasera nie trwa długo. Po chwili mięśnie doktora napinają się, dłonie zaciskają w pięści. Wściekłość na widok męki żony powoduje przypływ adrenaliny. Tym razem, kiedy usiłuje zrobić ruch, mięśnie już go słuchają. Próbuje wstać, lecz zdradza go hałas spadającej mu z kolan filiżanki. Następny paraliżujący wstrząs elektryczny powoduje, że pada zrozpaczony jak Syzyf, któremu kamień wyśliznął się z ręki.
Patrzyła na twarz Richarda Yeagera, na rozchylone powieki. Wyobraziła sobie ostatnie obrazy, które musiał zarejestrować jego mózg. Własne nogi, wyciągnięte bezwładnie przed nim. Zgwałcona żona, leżąca na beżowym dywanie. Myśliwski nóż w ręku zbliżającego się mordercy.
* * *
W pomieszczeniu dziennym panuje hałas. Mężczyźni krążą po nim jak zamknięte w klatce bestie, którymi w rzeczywistości są. Telewizor ryczy, a metalowe schody prowadzące do cel położonych na wyższych kondygnacjach dźwięczą przy każdym kroku. Nie ma miejsca, w którym nie bylibyśmy obserwowani. Kamery podglądowe są wszędzie, nawet w łazience i w toaletach. Z okien swojego pomieszczenia na górze klawisze patrzą, jak kotłujemy się na dnie studni. Widzą każdy nasz ruch. Zakład Karny imienia Souzy-Baranowskiego, najnowszy obiekt w systemie więziennictwa stanu Massachusetts, o szóstym stopniu bezpieczeństwa, jest pod względem technicznym prawdziwym cudem. Zamki nie mają kluczy. Otwierane są z wieży strażniczej za pomocą komputera. Bezosobowe głosy z interkomu wydają nam rozkazy. Otwieranie i zamykanie drzwi do cel odbywa się zdalnie, nie ma w tym ludzkiego czynnika. Bywają dni, kiedy zaczynam wątpić, czy nasi strażnicy są ludźmi z krwi i kości; doznaję wrażenia, że poruszające się postaci, które widzę za szybą, są w rzeczywistości animowanymi sylwetkami o ludzkich kształtach. W gruncie rzeczy wszystko mi jedno, czy jestem pilnowany przez człowieka, czy przez robota. Najważniejsze jest to, że nie mogą odczytać moich ciemnych myśli; kraina moich fantazji należy wyłącznie do mnie.
Siedzę w pomieszczeniu dziennym i wędruję po tej krainie, oglądając popołudniowe wiadomości o szóstej. Towarzyszy mi w wędrówce prezenterka wiadomości, uśmiechająca się do mnie z ekranu. Wyobrażam sobie jej ciemne włosy, smugę czerni na tle poduszki. Widzę na jej skórze błyszczące krople potu. Ale w mojej krainie bynajmniej się nie uśmiecha; oczy ma szeroko otwarte, rozszerzone źrenice wyglądają jak stawy bez dna, usta zastygłe w grymasie strachu. Wyobrażam sobie to wszystko, patrząc na nią – na uroczą prezenterkę w szmaragdowym kostiumie. Widzę, jak się uśmiecha, słyszę jej starannie modulowany głos i zastanawiam się, jak brzmiałby jej krzyk.
Nagle na ekranie telewizora pojawia się obraz, który sprawia, że wszelka myśl o prezenterce się urywa. Na tle domu doktora Yeagera w Newton ukazuje się mężczyzna, reporter, oznajmiając dramatycznym tonem, że choć upłynęły dwa dni od zamordowania doktora i uprowadzenia jego żony, nie dokonano żadnych aresztowań. Sprawę doktora Yeagera i jego żony już znam. Patrzę teraz z napięciem na ekran, w nadziei, że mi mignie.
W końcu ją dostrzegam.
Kamera robi najazd na dom. Widzę ją, wychodzącą frontowymi drzwiami, tuż za nią idzie zwalisty mężczyzna. Zatrzymują się, rozmawiając w ogrodzie przed domem, nieświadomi, że operator pokazuje ich zbliżenie. Mężczyzna jest opasły, obwisłe policzki i rzadkie kosmyki włosów, opadające z łysej czaszki, sprawiają, że wygląda rubasznie. Ona na jego tle wydaje się mała i eteryczna. Od chwili gdy ją ostatnio widziałem, upłynęło dużo czasu; odnoszę wrażenie, że sporo się w jej wyglądzie zmieniło. Wprawdzie w dalszym ciągu ma na głowie grzywę niesfornych, czarnych loków i nosi taki sam granatowy kostium, którego zbyt obszerna marynarka zwisa luźno z jej ramion, niedopasowana do drobnej figury, ale wygląda inaczej. Na jej twarzy – kiedyś wyrażającej stanowczość, pewność siebie, może nie uderzająco urodziwej, ale przykuwającej uwagę ze względu na oczy zdradzające żywą inteligencję – widać teraz troskę i zmęczenie. Straciła na wadze. Wklęśnięcia na policzkach nadają jej twarzy nowe cienie.
Nagle dostrzega kamerę i patrzy wprost na mnie, jakby mnie widziała. Ja też ją widzę tak dokładnie, jakby zmaterializowała się tuż przede mną. Mamy za sobą wspólną przeszłość. Jesteśmy jak byli kochankowie, połączeni na zawsze intymnymi przeżyciami.
Podchodzę do telewizora i przykładam rękę do ekranu. Nie słucham słów reportera, koncentruję się wyłącznie na jej twarzy. Janie, moja maleńka! Czy ciągle jeszcze czujesz ból w rękach? Czy pocierasz dłoń, jakbyś czuła tkwiący w niej odłamek… jak to robiłaś na sali sądowej? Czy patrzysz na swoje blizny jak na ślady mojej miłości? Znaki mojego szacunku dla ciebie?
– Zabierz swoją dupę sprzed telewizora! Nie możemy oglądać! – krzyczy ktoś z tyłu.
Nie reaguję. Stoję przed ekranem, dotykając jej twarzy. Przypominam sobie czarne jak węgiel oczy patrzące na mnie z rezygnacją. Wspominam aksamitną gładkość skóry pozbawionej jakiegokolwiek makijażu.
– Spierdalaj, dupku!
Nagle znika, na ekranie pojawia się znów prezenterka w szmaragdowym kostiumie. Jeszcze przed chwilą byłem zadowolony z widoku eleganckiej lalki, odpowiedniej dla moich fantazji, ale teraz zauważam w niej bezbarwność. Jest tylko jedną z wielu przystojnych kobiet o smukłych szyjach. Wystarczyło migawkowe ujęcie Jane Rizzoli, żeby mi przypomnieć, kto stanowi rzeczywiście wartościową zdobycz.
Wracam na kanapę. Telewizor zachęca do kupowania samochodów Lexus, ale przestaję patrzeć na ekran. Cofam się pamięcią do czasów, kiedy byłem wolny, kiedy chodziłem ulicami miasta, delektując się zapachem mijanych kobiet – nie chemicznym zapachem ich perfum, lecz wonią ich potu, ich nagrzanych słońcem włosów. W pogodne, letnie dni stawałem wśród pieszych, którzy czekali na zielone światło. Czy kobieta zatrzymująca się w tłumie na rogu ulicy może zauważyć, że stojący za nią mężczyzna pochyla się, żeby powąchać jej włosy? Czy będzie podejrzewała, że mężczyzna obok przygląda się jej szyi, miejscom, gdzie widać tętnienie pulsu, miejscom, które pachną najsłodziej?
Kobieta o tym nie wie. Kiedy zapalają się zielone światła, rusza wraz z tłumem. Niczego nie podejrzewa, nie wie, że drapieżnik zwietrzył zapach zwierzyny.