Kronika Niedzielna. Sandor Marai. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Sandor Marai
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-07-03463-8
Скачать книгу
by, jeśli trafi on pod nadzór policyjny, protestować na całe gardło. Polityk, który dzisiaj nie opowiada się za tym i nie pragnie, żeby Europa zginęła, jeśli taka jest cena tego, by przetrwał Naród, nie jest już „politykiem realistycznym”. My, pozostali, którzyśmy naszą narodową samoświadomość jeszcze przez moment utożsamiali z samoświadomością europejską i obstawali przy wszystkim, co jest językiem, pamięcią i prawem, chcieliśmy być pod znakiem Idei europejskiej jeszcze bardziej Francuzami, Węgrami albo Anglikami, naturalnie posypujemy sobie głowy popiołem i pojmujemy, że gorzko się myliliśmy. To dlatego nigdy nie napiszę tej książki.

      Ale samo wprowadzenie albo przynajmniej jego szkic – teraz to do mnie dociera – napisałem. Chiński student, któremu dedykuję te linijki, być może teraz się urodzi, na sylwestra. Proszę go, by zebrawszy doświadczenia ze swej podróży studyjnej, nie osądzał surowo. Europy, oczywiście, nigdzie już nie znajdzie; lecz znajdzie kontynent obfitujący w naturalne piękno i zabytki.

      

28 lutego 1937

      To będzie wielka niespodzianka, jeśli pewnego dnia okaże się, że to właśnie był złoty wiek. Możliwe, że ten dzień już nadchodzi. Czytelniku, z ręką na sercu, ty nigdy nie miałeś podobnego odczucia? Czy w chwilach, gdy powtarzamy idiotyczne i okropne wyrazy ze słownika dni powszednich, wybuchamy skargą i popadamy w rozpacz, nie błyśnie aby podejrzenie, że to wszystko – ten czas, ta tragedia, ta dotykająca nas osobiście nieznośna rzeczywistość, te sprawy publiczne i te sprawy prywatne – na ile jest okropne, na tyle też dziwne i opacznie przyjemne, na ile straszne, na tyle też zaskakująco miłe, na ile nieznośne, na tyle też ciekawe? Czy rzeczywiście aż tak nie do zniesienia jest ten świat, ta nasza epoka, jedyna epoka, w której – posługując się mądrymi słowami Jenő Heltaiego – „chcielibyśmy żyć, jeśli to możliwe”4? Mimo to „żyjemy” w tej epoce, żyjemy nią; a jeśli zapuszczamy w nią wzrok, to ze wstrętem i lękiem odwracamy się od jej obrzydliwości, wciąż jednak nieśmiało ku niej zerkając, gdyż jest ponętna, kolorowa oraz interesująca. Etykiety, którymi całą ją poobklejano, od pierwszej do ostatniej są straszne; każda z nich jest jak ta na wypełnionych trucizną buteleczkach na leki, trzy krzyżyki i trupia czaszka5. I niekiedy rzeczywiście cierpimy i umieramy od tego, co znajduje się w środku. Ale utratę życia spowoduje zawartość każdej epoki, o ile czerpać z niej nawet łykami tylko, acz w sposób nieostrożny; ta nasza zaś, ta przepełniona znojem i rozpaczą, ta wzbudzająca przestrach epoka, o której wszystko już powiedzieliśmy – czyżby jednak to ona była złotym wiekiem?…

      W tym pytaniu jest coś frywolnego. Człowiek współczesny, usłyszawszy taki koncept po raz pierwszy, broni się, wzburzony, przeciwko temu przypuszczeniu, powołuje na własne męczeństwo, które jest wiarygodne i dobrej marki, i pokazuje rany. Nie potrzeba szczególnie wymownej argumentacji, byśmy uwierzyli w to, co całymi dniami piszemy i mówimy: to czasy obłąkane, przepełnione jakimś międzynarodowym, ponadrasowym i ponadklasowym powszechnym zagrożeniem życia oraz poniżeniem; to czasy antyhumanitarne, czasy maszyny, epoka piekielnie polityczna, odcinek fali położony na krzywej opadającej. Tę lekcję klepiemy tak, jakbyśmy stali już przed sądem historii. Rzeczywiście, to haniebne czasy. Ma rację człowiek współczesny, który na cały głos się oburza, że powinien był urodzić się sto lat wcześniej albo sto lat później. Prawda jest natomiast taka, że co się tyczy Europy przed stu laty, to wątpię, iżby powszechne swobody, wolność intelektualna i duchowa, socjalne warunki życia, zdrowie i powszechne zaopatrzenie mas ludzkich, wolność wyrażania opinii politycznych, niezależność prasy i wszystko to, co, niestety, także dzisiaj jest tak liche, relatywne i niedoskonałe, było przed stu laty szczególnie rozwinięte i aż tak doskonałe, żeby teraz chcieć za tym płakać. Panowie Europy przed stu laty anulowali w trybie pilnym wszystko, w co zarażone ideami rewolucji francuskiej i geniuszem Napoleona ludy zaczęły wierzyć, na co zaczęły mieć nadzieję i co zaczęły robić. W wojnach napoleońskich wykrwawiło się dziesięć milionów ludzi, a kolejne dziesięć milionów chorych, rannych, zbankrutowanych i wpędzonych w niedostatek nędznie wegetowało w miastach Europy w tamtych wielkich czasach, wyrzekając na epokę, która – w oczach współczesnych – rzeczywiście mogła być strasznie bezcelowa i okrutna. Niespotykane i wspaniałe świtanie dziewiętnastego wieku rozpoczęło się od takiego mroku i dalej się kształtowało przy tak poniżającej cenzurze chroniącej polityczną samowolę i ciemiężenie, przy takiej cenzurze umysłu, że żyjący wówczas człowiek miał prawo krzyczeć, iż Europa, ojczyzna rozumu i postępu, na powrót stoczyła się w epokę duchowych i społecznych pradziejów, których bezprawie i bestialstwo wzbudzały trwogę. Ale akurat ten wiek, wiek dziewiętnasty, wreszcie obdarował ludzkość takimi fenomenami rozumu, doświadczenia, rozwoju, humanitaryzmu, o jakich człowiek nigdy przedtem nie marzył. Kapitalizm był jeszcze olśniewająco nowy, był dobry i doskonale funkcjonował w cieniu odchodzącego feudalizmu. Zaczęto rozjaśniać pojęcia pracy oraz własności. Przemówił Pasteur i wszyscy pozostali, którym możemy zawdzięczać to, że chorujące na dyfteryt dziecko nie umiera, chory, którego ugryzł wściekły pies, nie kona w potwornych mękach, kobieta w połogu nie traci życia z powodu zakażenia, można się już bez bólu kłaść pod nóż, duża część europejskich robotników mieszka w porządnych warunkach, łazienka nie jest już luksusem, literatura zaś stała się sprawą publiczną mas. Wszystko to przed stu laty nawet nie majaczyło na horyzoncie człowieka. Metternich i car Aleksander jeszcze na poważnie wierzyli, że i bagnetami da się utrzymać szańce europejskiego imperializmu. To były marne czasy dla ówcześnie żyjących – przepełnione niesprawiedliwością i brakiem nadziei, cierpieniem i mrokiem. To były olśniewające czasy, jeśli spojrzymy wstecz; wielka epoka postępu, intelektu, rozwijającej się ludzkiej samoświadomości, sumienia i charakteru… Czy był to złoty wiek? Kartkując sto lat wstecz, w rozpaczy i z wyrzutami sumienia zauważamy, że prawdziwy złoty wiek to ten śmiertelnie niebezpieczny i pozbawiony nadziei, ten nasz.

      W rozpaczy, ponieważ nie wiemy, co z nim począć; z wyrzutami sumienia, ponieważ tylko od nas zależy, byśmy nasycili się jego obfitością, upoili jego idyllą. Złoty wiek, jeśli spoglądamy nań z przymrużonymi powiekami, z nieco większej odległości, z punktu wysokościowego kolejnych pięćdziesięciu lat. Powszechny jest pewien poziom życia mas, a zarazem w każdym małym i dużym mieście Europy i Stanów Zjednoczonych przestają albo wałęsają się bez celu straszne gromady bezrobotnych, pozbawieni nadziei przedstawiciele inteligencji skaczą z mostów, odkręcają kurki od gazu, sklepikarze walczą na tuzinie frontów zobowiązań, obciążeń i ograniczeń, pieniądz stracił wartość w złocie i liczy się tylko towar, ale towar jest nie do dostania, bo zamknięto granice i nigdzie już nie można pojechać bez paszportu, a pisarza, naukowca i artystę ogranicza się urzędową i społeczną cenzurą wszelkich odmian, jakie tylko można sobie wyobrazić – taki to jest przerażająco głupi, a mimo wszystko złoty wiek. Nieodległy jest dzień, gdy się okaże, że to właśnie była aurea aetas, której żałujemy i którą opłakujemy. To była epoka planowania i walki, zgadza się; lecz było w niej jakieś nadzwyczajne, może nieprzyjemne, bolesne, niekiedy nie do wytrzymania, niekiedy wpędzające do grobu i mimo wszystko ludzkie, mimo wszystko wspaniałe napięcie. To była epoka tania i banalna, w której intelektualne potrzeby mas zmniejszyły się w sposób zdumiewający; ale zarazem były to czasy bohaterskie. Nigdy tylu ludzi nie czytało dobrych książek, nigdy takie rzesze nie miały dostępu do prawdziwej kultury, jak w tym właśnie dziwnym i groteskowym złotym wieku. To były czasy głodujących mas, czasy ginącej klasy średniej, czasy przewartościowania wszelkich wartości materialnych i duchowych; a jednak były to czasy, gdy społeczeństwo posiadaczy, bezradnie poddając się prawom rzeczywistości, troszczyło się o ludzi bez pracy i jeśli nie dało się inaczej, żywiło


<p>4</p>

Słowa te przytacza w swojej książce poświęconej Heltaiemu Géza Hegedűs – gdy przed wojną przy okazji ankiety dla „Színházi Élet” (Życia Teatralnego) zapytano Jenő Heltaiego, gdzie i kiedy chciałby żyć, miał on odpowiedzieć: „Tu i teraz – jeśli to możliwe”. Jenő Heltai (1871–1957) – węgierski pisarz, poeta, dziennikarz, dramaturg, producent, autor tekstów piosenek.

<p>5</p>

Węgierskie oznakowanie etykiet leków pod względem siły działania obejmuje cztery kategorie: + oznacza silne lekarstwo sprzedawane na receptę, ++ – truciznę, symbol # – środki nasenne i uspokajające, ## – środki psychotropowe, narkotyki.