Mimo że potępiam szufladkowanie studentów – na zdolnych albo wręcz przeciwnie – to wcale nie twierdzę, że wszyscy rodzimy się tacy sami. Każdy się rodzi z niepowtarzanym umysłem, a mózgi ludzi się różnią. Różnice te jednak są spychane na drugi plan przez mnogość sposobów, w jaki człowiek może zmieniać mózg. Odsetek ludzi urodzonych z mózgiem tak nadzwyczajnym, że determinuje on ich dalszą życiową drogę, jest minimalny – to mniej niż 0,001 procenta populacji. U niektórych występują różnice mózgu w pewnym sensie destrukcyjne, na przykład dotyczące spektrum autystycznego, ale pod innymi względami efektywne. Chociaż więc nie rodzimy się z identycznymi mózgami, to nie istnieje coś takiego jak zdolności matematyczne, zdolności pisarskie, zdolności malarskie czy zdolności muzyczne. Wszyscy musimy wytworzyć sieci neuronów konieczne do odniesienia sukcesu i wszyscy mamy potencjał do najwyższych osiągnięć naukowych i dokonań.
Zgadza się z tym Daniel Coyle, autor bestsellerów, który wiele czasu spędził w „wylęgarniach talentów”. Przeprowadzał wywiady z nauczycielami najbardziej utalentowanych, czyli osób pracujących, jak opisywał to Coyle, w szczególnie efektywny sposób. Nauczyciele ci twierdzili, że kogoś, kogo sami uważają za geniusza, spotykają najwyżej raz na dziesięć lat34. Utrzymywanie, że w każdym okręgu szkolnym 6 procent uczniów ma na tyle odmienne mózgi, że powinni być odseparowani i traktowani wyjątkowo, jest kuriozalne. Anders Ericsson, który przez dziesiątki lat badał iloraz inteligencji oraz ciężką pracę, doszedł do wniosku, że ludzie powszechnie uznani za geniuszy – jak Einstein, Mozart czy Newton – są wytworem, bo nie byli tacy od urodzenia, a sukces zawdzięczają niebywale ciężkiej pracy35. To bardzo ważne, żebyśmy przekazywali wszystkim uczniom, iż są na drodze rozwoju i nie ma w nich nic niezmiennego, obojętne, czy nazwiemy to talentem, czy ułomnością.
Nie jesteśmy już w epoce umysłu stałego; weszliśmy w epokę rozwoju mózgu. Należy wychwalać podejmowanie wysiłków w celu rozwoju mózgu i zwalczać przestarzałe koncepcje i programy, które fałszywie uznają jednych ludzi za zdolniejszych od innych, zwłaszcza kiedy te przestarzałe łatki stają się źródłem nierówności rasowych oraz nierówności płci. Każdy jest na drodze do rozwoju. Nie ma potrzeby obarczana dzieci ani dorosłych szkodliwym dychotomicznym myśleniem dzielącym ludzi na tych, którzy potrafią, i którzy nie potrafią.
Z koncepcją, według której kobiety muszą okupić sukces ciężką pracą, a mężczyźni są utalentowani od urodzenia, spotkałam się już w liceum – nie ze strony nauczyciela matematyki, tylko fizyki. Pamiętam to doskonale. W owych czasach wszyscy uczniowie zdawali egzamin próbny, przygotowujący do tak zwanego egzaminu doniosłego, który w Anglii zdają szesnastolatki. Ośmioro uczniów – cztery dziewczęta i czterech chłopców – uzyskało wynik na granicy zdawalności; wśród nich byłam ja. I wówczas mój nauczyciel fizyki uznał, że chłopcy uzyskali wyniki bez trudu, dziewczęta zaś w efekcie ciężkiej pracy… a zatem nie zdołają się poprawić. W rezultacie zakwalifikował wszystkich chłopców do egzaminu wyższego stopnia, dziewczęta zaś dopuścił tylko do niższego.
Wiedziałam, że się mylił, ponieważ w szkole średniej prawie się nie uczyłam (wkuwanie faktów mnie nudziło) i prześlizgiwałam się z klasy do klasy bez żadnego wysiłku. Powiedziałam mamie, że podjął decyzję na podstawie płci uczniów. Mama, zagorzała feministka, złożyła w szkole skargę, więc niechętnie dopuścili mnie do egzaminu wyższego stopnia, twierdząc, że z mojej strony to głupota i niepotrzebne ryzyko, bo na tym egzaminie zdaje się tylko z ocenami od czwórki w górę – niższe stopnie oznaczają oblanie. Odparłam, że zaryzykuję.
Latem tamtego roku uzyskałam najwyższą ocenę. Na szczęście miałam mamę, która doprowadziła do zmiany seksistowskiej decyzji nauczyciela, co zresztą sprawiło, że do egzaminu przygotowałam się szczególnie starannie. Z drugiej strony, na swoje nieszczęście, zrezygnowałam z dalszej nauki fizyki. Nie chciałam mieć nic wspólnego z tym nauczycielem, który był także szefem katedry wydziału, ani z samym przedmiotem.
Na szczęście na matematyce nie spotkałam się z tak seksistowskim zniechęcaniem, a moimi najlepszymi nauczycielami w ostatnich klasach liceum i na studiach były kobiety. Wybrałam więc egzamin z matematyki na poziomie rozszerzonym (na którym zdawałam wszystkie przedmioty z zakresu nauk ścisłych, z wyjątkiem fizyki). Jest to przykład wyjątkowo podstępnego efektu osiąganego przez mężczyzn w rodzaju mojego nauczyciela fizyki, którzy ograniczają uczniom drogi rozwoju ze względu na płeć (albo rasę czy inne cechy charakterystyczne).
Niedawno grupa młodych kobiet opowiedziała mi o doświadczeniu z wykładowcą jednego z najlepszych uniwersytetów. Kiedy po pierwszych zajęciach zadały mu pytanie, odparł, że jest zbyt banalne i że powinny wrócić na studia przygotowawcze. I wtedy studentki te, wyłącznie Afroamerykanki, postanowiły na dobre rzucić wszelkie przedmioty ścisłe. Miały już dość takich uwag, więc jak wiele innych studentek przed nimi, zrezygnowały.
Rzecz jasna, matematyka to nie jedyny przedmiot, który napędza szkodliwe koncepcje tego, kto co jest w stanie osiągnąć. Malarstwo, język angielski, muzyka, sport – studenci wszystkich tych kierunków na początku są zainteresowani do czasu, aż przy pierwszych trudnościach uznają, że nie mają dostatecznie sprawnego umysłu (bądź ciała). Kiedy studenci dochodzą do tych szkodliwych wniosków, zawsze odbierają sobie część przyszłego potencjału. To nie ogranicza się tylko do edukacji – teorie niezmiennego potencjału odbijają się także na ich pracy.
Rozmawiałam z wieloma profesjonalistami, którzy przyznali mi się, że dopóki nie dowiedzieli się o neuronauce, ze zdenerwowania nie prezentowali na zebraniach swoich teorii, bo a nuż okazałyby się błędne, i przez cały czas żyli w strachu przed oceną innych ludzi. Nic w tym dziwnego, dorastaliśmy w świecie oceniającym każdego według rzekomo niezmiennych zdolności. Wielu z nas, czując tę presję, miało poczucie niższości i żyło w obawie, że te niedostatki wyjdą na jaw. Uwolniwszy się od koncepcji niezmienności umysłu, ludzie otwierają się, zwłaszcza jeśli połączą to z innymi odkryciami neuronauki, o których za chwilę.
Koncepcja niezmienności umysłu dotyka zarówno szeregowych pracowników, jak i kadrę kierowniczą. Dyrektorzy firm równie dobrze mogą uznać, że pracownik jest za mało bystry, jak i że jest dostatecznie inteligentny. Gdyby jednak taki dyrektor zobaczył nieograniczony potencjał ludzi, z którymi pracuje, potraktowałby ich inaczej i stworzył im większe możliwości, zamiast ich tłamsić. Zamiast spisywać pracownika na straty, dyrekcja mogłaby uznać, że należy mu stworzyć możliwości do nauki – niektórzy powinni coś poczytać, inni popracować nad ciałem (więcej na ten temat w kolejnych rozdziałach). Zmieniłoby to sposób działania wielu firm i pozwoliło pracownikom wdrażać nowe pomysły czy produkty.
Pierwszym krokiem na drodze do życia otwartego, bez ograniczeń, jest uświadomienie sobie, że mózg nieustannie się reorganizuje, rozwija i przeobraża. Pamiętanie, że codziennie budzimy się ze zmienionym umysłem. W każdej chwili nasze mózgi mają możliwość