OF EVERYDAY PEOPLE
Copyright © Julia Boyd 2017
All rights reserved
First published 2017
by Elliott and Thompson Limited
Projekt okładki
Redaktor prowadzący
Milena Rachid Chehab
Redakcja
Joanna Habiera
Korekta
Grażyna Nawrocka
Maciej Korbasiński
ISBN 978-83-8169-753-8
Warszawa 2019
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
Dla Mackenzie, Harrisona, Belli,
Robbiego, Ediego, Sebastiana,
Matthew, Zoe, Jemimy
Clio i Kit
WSTĘP
Wyobraź sobie, że jest lato 1936 roku i jedziesz na miesiąc miodowy do Niemiec. Świeci słońce, ludzie są przemili – życie jest piękne. Podążasz na południe przez Nadrenię, podziwiasz jej zamki i winnice, jak urzeczony patrzysz na ogromne, wyładowane barki z wolna sunące po Renie. Docierasz do Frankfurtu. Właśnie zaparkowałeś samochód z nalepką GB w widocznym miejscu i ruszasz na wycieczkę po mieście, uchodzącym za jedną ze średniowiecznych, architektonicznych pereł Europy.
Nagle podchodzi do ciebie kobieta, która wygląda na Żydówkę. Ściska za rękę utykającą nastolatkę w bucie na grubej podeszwie, a w jej oczach widzisz strach. Wszystkie niepokojące pogłoski o nazistach – prześladowanie Żydów, eutanazja, tortury, odsiadki bez procesu – malują się na twarzy tej zdesperowanej matki. Zobaczyła nalepkę GB i błaga, żebyś wywiózł jej córkę do Anglii. Co robisz? Odwracasz się ze zgrozą i odchodzisz? Okazujesz współczucie, ale mówisz, że nic nie możesz zrobić? Czy może wywozisz jej córkę w bezpieczne miejsce?
Po raz pierwszy usłyszałam tę opowieść z ust Alice, córki angielskiego małżeństwa, które tego doświadczyło. W upalne, letnie popołudnie siedziałyśmy w jej sielskim ogrodzie w Cambridge, popijając lemoniadę. Kiedy Alice pokazała mi zdjęcie uśmiechniętej Grety z dzieckiem w objęciach, na potwierdzenie szczęśliwego zwieńczenia tamtego wyjazdu, próbowałam sobie wyobrazić, co zrobiłabym na miejscu jej rodziców. Doszłam do wniosku, że mimo poruszenia losem kobiety i sprzeciwu wobec działania nazistów najprawdopodobniej wybrałabym kompromis. Łatwo mówić, ale czy naprawdę jesteśmy w stanie przewidzieć naszą reakcję? Jak zinterpretowalibyśmy to, co się dzieje na naszych oczach?
Niniejsza książka opisuje wydarzenia w Niemczech w okresie międzywojennym. Oparta na sprawozdaniach z pierwszej ręki, spisanych przez cudzoziemców, daje sugestywne poczucie tego, jak wyglądała podróż po kraju Hitlera. Niepublikowane wcześniej zapiski oraz listy składają się w nowy, wielobarwny obraz nazistowskiej Rzeszy, który uzupełni – może nawet podważy – wizję czytelnika. Urodzeni po drugiej wojnie światowej nie potrafią obiektywnie patrzeć na tamtą epokę: wizja hitlerowskich potworności jest tak przemożna, że nie sposób jej zignorować. Ale jak wyglądały podróże do Trzeciej Rzeszy z perspektywy żyjących wówczas ludzi? Czy mogli wiedzieć, co naprawdę się działo, pojąć istotę narodowego socjalizmu, pozostać nieskażonym przez propagandę lub przewidzieć Holokaust? I czy było to dla nich przełomowe doświadczenie, czy może posłużyło umocnieniu już istniejących uprzedzeń?
W osobistych relacjach znajdziemy analizę powyższych oraz wielu innych kwestii. Ich autorami są między innymi osobistości takie jak Charles Lindbergh, David Lloyd George, maharadża księstwa Patiala, car Bułgarii oraz Samuel Beckett, a także zwykli podróżni, od kwakrów pacyfistów, poprzez żydowskich skautów, po afroamerykańskich akademików i weteranów pierwszej wojny. Studenci, politycy, muzycy, dyplomaci, uczniowie, komuniści, poeci, dziennikarze, faszyści, artyści oraz – ma się rozumieć – turyści, spośród których wielu rok w rok odwiedzało hitlerowskie Niemcy – wszyscy dorzucają swoje trzy grosze, podobnie jak chińscy naukowcy, olimpijczycy i norweski pronazistowski laureat Nagrody Nobla. Wrażenia oraz refleksje podróżnych siłą rzeczy znacznie różnią się od siebie i bywają sprzeczne, lecz razem tworzą niezwykły, trójwymiarowy obraz Niemiec pod władzą Hitlera.
Wielu odwiedzało Trzecią Rzeszę z powodów służbowych, inni przyjeżdżali na wakacje, ale niejednym kierowała miłość do niemieckiej kultury, względy rodzinne, a także pospolita ciekawość. W świetle postępującego gdzie indziej upadku demokracji i narastającego bezrobocia sympatycy ruchów prawicowych przyjeżdżali w nadziei na lekcję skutecznej dyktatury, a zwolennicy kultu herosów w duchu Carlyle’a łaknęli widoku prawdziwego Übermenscha [nadczłowieka] w akcji. Jednakże bez względu na różnorodność ich poglądów i pochodzenia, prawie wszystkich jednoczyła jedna myśl przewodnia, a mianowicie zachwyt naturalnym pięknem niemieckiej krainy. Nie trzeba być zwolennikiem faszyzmu, aby podziwiać zieleń wsi, obfitość winnic i sady, rozciągające się jak okiem sięgnąć. Tymczasem nieskazitelne średniowieczne miasteczka, schludne wioski, czyste hotele, serdeczność ludzi i zdrowe, tanie jedzenie, nie wspominając o Wagnerze, skrzynkach z kwiatami oraz spienionym piwie, rok w rok niezawodnie przyciągały turystów mimo rozpowszechniania wiedzy o mrocznych aspektach reżimu. Tragedia ludzi oczywiście wysuwa się na plan pierwszy, ale nieodparty, przedwojenny urok miast takich jak Hamburg, Drezno, Frankfurt czy Monachium, opiewany w wielu dziennikach i listach, podkreśla skalę strat materialnych poniesionych przez Niemcy – i cały świat – z winy Hitlera.
Wśród odwiedzających przeważali przybysze z Ameryki i Wielkiej Brytanii. Mimo Wielkiej Wojny znaczna część brytyjskiej opinii publicznej podkreślała bliskie pokrewieństwo z Niemcami – pod każdym względem bardziej satysfakcjonujące niż z Francuzami. Martha Dodd, córka amerykańskiego ambasadora w Niemczech, stwierdzeniem, że „w przeciwieństwie do Francuzów Niemcy nie byli złodziejami, nie byli samolubni, niecierpliwi, zimni ani hardzi”, wyraziła powszechną opinię. Ponadto w Wielkiej Brytanii wyczuwało się narastającą rezerwę wobec traktatu wersalskiego – zdaniem wielu krzywdzącego dla Niemiec. Z pewnością nadszedł czas, aby okazać wsparcie zreformowanemu byłemu wrogowi i wyciągnąć do niego pomocną dłoń. Wielu Brytyjczyków uważało też, że ich ojczyzna może się wiele nauczyć od Niemiec, dlatego Brytyjczycy jeździli do Rzeszy służbowo i dla przyjemności, mimo coraz powszechniejszych pogłosek o faszystowskim barbarzyństwie. Amerykański dziennikarz Westbrook Pegler pisał w 1936 roku, że Brytyjczycy „trwają w optymistycznym złudzeniu, że faszysta skrywa pod łuskami człowieka. Nie tyle go akceptują, ile żywią nadzieję, że odpowiednią zachętą nauczą go kiedyś porządku”. W tych słowach jest wiele prawdy.
Przed 1937 rokiem liczba Amerykanów odwiedzających Rzeszę sięgnęła pół miliona osób rocznie. Aby nacieszyć się europejską przygodą, raczej nie zawracali sobie głowy zagadnieniami politycznymi, co znacznie ułatwiali im Niemcy, którzy nie szczędzili starań, by przyciągnąć cudzoziemców, przede wszystkim Amerykanów i Brytyjczyków. Istniał jeszcze jeden powód, dla którego amerykańscy turyści nie kwapili się zgłębiać faszystowskiej polityki, zwłaszcza jej rasistowskich aspektów. Otóż wszelkie nieprzychylne komentarze na temat prześladowania Żydów pociągały za sobą porównanie do traktowania ciemnoskórej populacji w Stanach – niewielu zwykłych Amerykanów miało ochotę zapuszczać się w te rejony. Spędzając swoje przedwojenne niemieckie wakacje, większość turystów święcie wierzyła, że nie mogła wiedzieć, co knują faszyści. I faktem jest, że dla przeciętnego cudzoziemca w popularnej Nadrenii albo Bawarii oznaki ich zbrodniczej działalności nie rzucały się w oczy. Obcokrajowcy widzieli wszechobecne flagi oraz mundury, marsze i hajlowanie, no ale przecież to Niemcy. Często z niesmakiem zwracano uwagę na liczne przejawy antysemityzmu, uznawano go jednak za sprawy wewnętrzne, w które nie należy się zagłębiać.