Czarna Kompania. Glen Cook. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Glen Cook
Издательство: PDW
Серия: Fantasy
Жанр произведения: Героическая фантастика
Год издания: 0
isbn: 9788380626690
Скачать книгу
zapasy i nie powiedział nic. Oczywiście. Jest Milczkiem. Wyglądał na wykończonego.

      – Za mało snu? – zapytałem. Skinął głową. – Widziałeś, co się tu stało? – Ponowne skinięcie. – Mam nadzieję, że zapamiętałeś więcej ode mnie. – Potrząsnął głową. – Cholera. Nie będę mógł podać w Kronikach żadnych szczegółów.

      To dziwny sposób na prowadzenie rozmowy – jeden człowiek mówi, a drugi kiwa głową. Przekazywanie informacji w ten sposób może być niewiarygodnie trudne. Powinienem się nauczyć języka migowego, który Kruk poznał dzięki Pupilce. Milczek jest drugi na liście jej przyjaciół. Ciekawie byłoby choćby podsłuchać ich rozmowy.

      – Zobaczmy, co możemy zrobić dla Kruka – zaproponowałem. Nasz brat spał snem człowieka doszczętnie wyczerpanego. Nie obudził się jeszcze przez wiele godzin. Wykorzystałem ten czas, by wypytać Milczka.

      Wysłał go Kapitan. Przyjechał konno. Wyruszył w drogę, zanim Kruka i mnie wezwano na rozmowę z Duszołapem. Jechał bez odpoczynku dzień i noc. Dotarł do polanki na chwilę przedtem, nim go dostrzegłem.

      Zapytałem, skąd wiedział, dokąd jechać, zakładając, że Kapitan mógł wyciągnąć od Duszołapa wystarczającą ilość informacji, by wypuścić go w drogę – posunięcie w stylu naszego dowódcy. Milczek przyznał, że nie wiedział, dokąd zdąża. Zanim dotarliśmy na miejsce, znał jedynie przybliżony kierunek. Potem wytropił nas dzięki amuletowi, który dał mi Goblin.

      Mały, chytry Goblin. Nie zdradził się ani słowem. Dobrze zrobił. Oko wyczytałoby we mnie tę wiedzę.

      – Myślisz, że mógłbyś coś poradzić, gdybyśmy naprawdę potrzebowali pomocy? – zapytałem.

      Uśmiechnął się, wzruszył ramionami, podszedł do stosu kamieni i usiadł na nim. Zakończył już zabawę w pytania i odpowiedzi. Z całej Kompanii Milczek jest najmniej zainteresowany tym, jak zostanie przedstawiony w Kronikach. Nie dba o to, czy ludzie kochają go, czy nienawidzą, nie dba, skąd przychodzi i dokąd zmierza. Czasami zastanawiam się, czy obchodzi go to, czy będzie żył, czy też umrze, i nad tym, dlaczego trzyma się Kompanii. Musi go łączyć z nią jakaś więź.

      Kruk wreszcie się przebudził. Opatrzyliśmy go, nakarmiliśmy i wreszcie, wykończeni, schwytaliśmy konie Szept oraz Kulawca i wyruszyliśmy w stronę Lordów. Wędrowaliśmy bez entuzjazmu, wiedząc, że zmierzamy ku kolejnemu polu bitwy, następnej krainie żywych trupów.

      Nie mogliśmy nawet się zbliżyć. Buntownicy Twardzieja oblegali miasto. Otoczyli je wałem i podwójną fosą. Sam gród osłaniała posępna czarna chmura. Straszliwe błyskawice włóczyły się po jej obrzeżach, walcząc z mocą Osiemnastu. Twardziej nie przybył sam.

      Krąg najwyraźniej zdecydowany był pomścić Szept.

      – Duszołap i Glizda idą na całość – zauważył Kruk po szczególnie gwałtownej wymianie ciosów. – Proponuję, żebyśmy udali się na południe, by to przeczekać. Jeśli wycofają się z Lordów, dołączymy do nich, gdy będą uciekać w stronę Wietrznej Krainy. – Wykrzywił twarz w okropnym grymasie. Nie pociągała go ta perspektywa. Znał Wietrzną Krainę.

      Pognaliśmy więc na południe wraz z innymi maruderami. Spędziliśmy dwanaście dni w ukryciu. Czekaliśmy. Kruk zorganizował maruderów w coś na kształt jednostki wojskowej. Czas mijał mi na pisaniu i rozmyślaniu o Szept. Zastanawiałem się, w jakim stopniu będzie zdolna wpłynąć na sytuację na wschodzie. To, co zdołałem dostrzec w Lordach, przekonało mnie, że jest ona dla naszej strony ostatnią realną nadzieją.

      Plotki głosiły, że buntownicy przypuścili równie gwałtowny atak na innych frontach. Podobno Pani była zmuszona odwołać ze wschodu Wisielca i Gnatołama w celu wzmocnienia oporu. Jedna z plotek głosiła, że Zmiennokształtny poległ podczas walk pod Żytem.

      Martwiłem się o Kompanię. Nasi bracia dotarli do Lordów przed przybyciem Twardzieja.

      Gdy ktoś ginie, zawsze zapisuję jego historię. Jak mogę to uczynić z odległości ponad trzydziestu kilometrów? Ile szczegółów zaginie w ustnych relacjach, które będę musiał zebrać po fakcie? Ilu padnie ludzi, których śmierci nikt nie zauważy?

      Najwięcej czasu spędzałem jednak na rozmyślaniach o Kulawcu i o Pani. I zadręczaniu się.

      Nie sądzę, żebym miał jeszcze pisać urocze, romantyczne fantazje o naszej pracodawczyni. Byłem zbyt blisko niej. Nie jestem już zakochany.

      Prześladują mnie wspomnienia. Wspomnienia krzyków Kulawca. Śmiechu Pani. A również podejrzenie, że bronimy czegoś, co zasługuje na to, by zetrzeć to z powierzchni ziemi, i przekonanie, że ci, którzy walczą o unicestwienie Pani, są odrobinę od niej lepsi.

      Prześladuje mnie to, że wiem na pewno, iż w ostatecznym rozrachunku zło zawsze zwycięża.

      O kurczę. Mamy kłopoty. Paskudna czarna chmura pełznie ponad wzgórzami w kierunku północno-wschodnim. Wszyscy biegają w kółko, łapią za broń i siodłają konie. Kruk wrzeszczy na mnie, żebym ruszał tyłek…

      5. TWARDZIEJ

      Wiatr z zawodzeniem rzucał nam w plecy obłoki pyłu i piasku. Wycofywaliśmy się w kierunku, z którego wiał. Szliśmy tyłem. Piasek wdzierał się we wszystkie szpary w naszych zbrojach i ubraniach. W połączeniu z potem tworzył śmierdzące, słone błoto. Powietrze było gorące i suche. Wysysało szybko wilgoć, pozostawiając zaschniętą skorupę błota. Wargi wszyscy mieliśmy spękane i obrzmiałe. Nasze języki przypominały pokryte pleśnią poduszki. Krztusiliśmy się piaskiem, który pokrywał skorupą wnętrze naszych ust.

      Władczyni Burz przesadziła. Ucierpieliśmy niemal tak samo jak buntownicy. Widoczność spadła do dziesięciu metrów. Niemal nie dostrzegałem ludzi po prawej i lewej stronie, jedynie dwóch facetów z ostatniego rzędu kolumny, idących tyłem przede mną. Wiedza, że wrogowie musieli nas ścigać, idąc pod wiatr, nie pocieszała mnie zbytnio.

      Ludzie w sąsiedniej kolumnie rozbiegli się nagle. Chwycili za łuki. Wysokie postacie zamajaczyły w wirującym pyle. Wokół nich powiewały cienie płaszczy, trzepoczące jak potężne skrzydła. Ująłem łuk i wypuściłem strzałę, pewien, że nie trafi do celu.

      Trafiła. Jeździec wyrzucił ręce w górę. Jego wierzchowiec zawrócił i pognał z wiatrem w pościgu za pozbawionymi jeźdźców towarzyszami.

      Naciskali na nas mocno. Trzymali się blisko. Pragnęli nas wybić, zanim uciekniemy z Wietrznej Krainy do łatwiejszego do obrony Stopnia Łzy. Chcieli, żeby każdy z nas leżał martwy i ograbiony pod bezlitosnym słońcem pustyni.

      Krok do tyłu. Krok do tyłu. Cholernie powoli. Nie było jednak wyboru. Jeśli odwrócimy się tyłem, zaleją nas. Musimy sprawić, żeby każda próba zbliżenia się kosztowała ich tak wiele, że ich wojowniczość ustąpi miejsca strachowi.

      Magia Władczyni Burz była naszą najlepszą obroną. Wietrzna Kraina jest, w najlepszych swych chwilach, dzika i pełna orzeźwiających zapachów, równinna, nieurodzajna, sucha i niezamieszkana. Burze piaskowe są tu częstym zjawiskiem. Nigdy jednak nie widziałem jeszcze takiej jak ta. Ciągnęła się godzina za godziną i dzień za dniem. Cichła jedynie wtedy, gdy zapadała ciemność. Sprawiała, że Wietrzna Kraina nie była odpowiednim miejscem dla żywych istot. To ocaliło Kompanię.

      Było nas teraz trzy tysiące. Cofaliśmy się przed niepowstrzymaną falą, która zalała Lordów. Nasze małe bractwo, dzięki temu, że nie chciało się poddać, stało się jądrem, do którego zbiegli się uchodźcy z miejsca klęski, gdy tylko Kapitan przedarł się przez linie oblężenia. Staliśmy się mózgiem i nerwami tego uciekającego cienia armii.

      Pani osobiście wysłała