– Nie, nie wiedziałam.
– Wyobraź sobie, wczoraj ktoś podał poprawną odpowiedź i wygrał elektryczny nóż.
Norma odłożyła słuchawkę i szła do łazienki, gdy telefon zadzwonił znowu.
– Hej, Normo, na pewno się zastanawiasz, kto miał czas policzyć te wszystkie komórki, prawda?
Wierzyć albo nie wierzyć
Norma jechała najszybciej, jak mogła, ale sekundę spóźniła się na ostatnich światłach i musiała wcisnąć hamulec, co sprawiło, że dokumenty ubezpieczeniowe cioci Elner rozsypały się po całej podłodze samochodu. W tym czasie była już do tego stopnia rozstrojona, że chciała się pomodlić o pomoc dla swoich starganych nerwów, ale wiedziała, że albo będzie się modlić, albo jechać ostrożnie; nie mogła robić jednego i drugiego naraz, dlatego postanowiła skupić uwagę na drodze.
Poza tym, że nie chciała spowodować wypadku, nie miała stuprocentowej pewności, czy modlitwa pomoże. Przez całe życie borykała się z wiarą i nie mogła pojąć, dlaczego nie przychodzi jej ona równie łatwo jak nauka angielskiego czy retoryki w liceum. Z obydwu przedmiotów miała same szóstki; wszyscy mówili, że ma piękny głos, i do dziś dnia umiała odmieniać czasowniki. Kto jak kto, ale ona musiała w coś wierzyć. Macky nie służył jej absolutnie żadną pomocą; jego przekonanie, że TAM nic nie ma, dorównywało przekonaniu Elner, że TAM coś jest, wbrew temu, co myślała Verbena. Ciocia Elner zadzwoniła w zeszłym tygodniu i powiedziała: „Normo, odkąd oglądam programy naukowe, moje zdanie o Stwórcy wzrosło jeszcze bardziej, zawsze wiedziałam, że jest wielki, lecz nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo wielki. Nie mam pojęcia, jak ktoś mógł wymyślić i stworzyć tyle różnorakich rzeczy, przecież same tylko gatunki ryb tropikalnych są prawdziwym cudem”.
Ciocia Elner nie miała najmniejszych wątpliwości, Norma natomiast tkwiła pośrodku, skłaniając się to w jedną, to w drugą stronę. Jednego dnia wierzyła, następnego nie była pewna. Chciałaby z kimś o tym porozmawiać, ale przecież nie mogła się zwierzyć początkującej pani pastor, która sama potrzebowała wszelkiego możliwego wsparcia. Ale choć nie była pewna, do kogo lub czego się modli, często modliła się o pomoc w przezwyciężeniu swoich wad charakteru: chciałaby nie zwracać uwagi, że ludzie stawiają butelkę z keczupem na stole w jadalni albo że trzymają rupiecie w garażu i zostawiają szeroko otwarte drzwi, ani nie wzdrygać się na widok solidnych dębowych desek klozetowych Verbeny. Niestety, wciąż ponosiła żałosne porażki i sprawiała sobie zawód.
Norma czuła się osobiście dotknięta złym gustem, okropnymi manierami czy błędami gramatycznymi w rodzaju „poszłem” zamiast „poszedłem” i uważała, że niemożność ignorowania takich rzeczy wynika bezpośrednio z jej chwiejności w wierze. Miała nadzieję, że pewnego dnia otrzyma znak, dozna swego rodzaju objawienia, które dowiedzie, że TAM coś jest. Verbena powiedziała, że ona zawsze wypatruje „znaków, cudów i dziwów”, i Norma z chęcią poczytałaby cokolwiek za omen, lecz dotąd niczego takiego nie widziała. Gdyby teraz, w drodze do cioci Elner zginęła w wypadku, epitafium na jej nagrobku brzmiałoby następująco:
Dziennikarka prasowa
Cathy Calvert usłyszała głośną syrenę karetki, która przemykała obok redakcji w śródmieściu, i zrozumiała, że będzie miała temat. Wysoka, chuda ciemnowłosa kobieta po czterdziestce była właścicielką i redaktorem naczelnym małej cotygodniowej gazety. Sama wykonywała większą część reporterskiej roboty i z doświadczenia wiedziała, że ilekroć do Elmwood Springs jest wzywany pojazd służb ratowniczych, w grę wchodzi albo wypadek drogowy, albo jakieś inne poważne zdarzenie losowe. Wyszła zobaczyć, czy to wóz strażacki, czy karetka, lecz nie zdążyła. Z zaskoczeniem usłyszała, że syrena cichnie w pobliżu. Zwykle wezwany ambulans albo wóz straży pożarnej jechał do kraksy na skrzyżowaniu z nową czteropasmówką, gdzie ludzie często najeżdżali jeden na drugiego, lub na przedmieście do centrum handlowego. Odkąd Strażnicy Wagi ulokowali się obok sklepu Pottery Barn, ludzie próbujący zrzucić parę kilo przed wejściem na wagę czasami przesadzali z bieganiem i padali na atak serca.
Cathy wróciła do redakcji po aparat fotograficzny i notes, a następnie pośpieszyła tam, gdzie jej zdaniem umilkła syrena. Zobaczyła karetkę w Pierwszej Alei Północnej przed domem Elner Shimfissle. No nie, pomyślała, tylko mi nie mówcie, że znowu spadła z drabiny. Podbiegła do Tot, która stała na chodniku i z bardzo zafrasowaną miną relacjonowała przebieg zdarzenia.
– Tym razem się doczekała. Spadła jak kamień z czubka drabiny i straciła przytomność. Norma na pewno dostanie ataku. Macky przed chwilą dzwonił, żeby przyjechała.
Cathy nagle zapomniała o artykule i stała się po prostu kolejną strapioną, bezradną przyjaciółką Elner. Po chwili, gdy zgromadziło się wielu sąsiadów, a ona w żaden sposób nie mogła pomóc, nagle poczuła się śmiesznie z aparatem fotograficznym na szyi. Nie chciała, żeby ktoś pomyślał, że przyszła tu jako reporterka, dlatego poprosiła Tot, by dzwoniła i informowała ją na bieżąco o stanie pani Shimfissle, a sama tymczasem wróciła do redakcji. Zmartwiła się, choć nie do głębi, bo Elner Shimfissle już wcześniej spadała z różnych rzeczy i wychodziła z tych przygód bez szwanku. Cathy doskonale wiedziała, że Elner, krzepka leciwa dziewoja, jest twarda pod niejednym względem.
Wiele lat temu Cathy po skończeniu studiów prowadziła zajęcia z historii mówionej w dwuletnim college’u. Elner Shimfissle uczestniczyła w nich wraz ze swoją przyjaciółką Irene Goodnight. Obie panie były świetnymi studentkami i miały interesującą przeszłość. Dzięki tym zajęciom Cathy się nauczyła, że wygląd może mylić. Weźmy Irene Goodnight – na pierwszy rzut oka nikt by nie powiedział, że ta z pozoru zwyczajna, spokojna babcia sześciorga wnucząt była kiedyś znana jako Dobranoc, Irene1 i wraz z koleżanką z drużyny, „Tot straszliwą, leworęczną zawodniczką z piekła rodem”, trzy razy z rzędu zdobyła mistrzostwo stanu Missouri w grze w kręgle w kategorii pań. Co do Elner, nikomu obcemu przez myśl by nie przeszło, że za fasadą starszej pani kryje się siła wołu.
W trakcie omawiania z nią dawnych dziejów Cathy się dowiedziała, że w czasie Wielkiego Kryzysu, kiedy jej mąż przez ponad dwa lata leżał przykuty do łóżka przez suchoty, Elner codziennie wstawała o czwartej i mając tylko muła i pług, w pojedynkę prowadziła farmę. Zdołała przetrwać jedną z najgorszych powodzi w historii Missouri, a także trzy tornada, opiekując się mężem i zbierając plony na tyle duże, żeby wyżywić również połowę sąsiadów. Dla Cathy najbardziej zdumiewające było to, że pani Shimfissle nigdy nie przyszło na myśl, iż dokonała czegoś nadzwyczajnego. „Ktoś musiał to zrobić” – mówiła.
Nim zaczęła wykładać historię mówioną, Cathy zawsze chciała zostać pisarką – nawet pewnej nocy śniła, że pisze „wielką amerykańską powieść” – ale po kilku semestrach zarzuciła ten pomysł i zajęła się dziennikarstwem. Jej nowa filozofia brzmiała: „Po co pisać powieści? Po co czytać powieści?”. Pogadaj z osobą po sześćdziesiątce, a poznasz powieść znacznie lepszą i z pewnością bardziej interesującą od tej, jaka kiedykolwiek się zrodzi w wyobraźni pisarza. Po co więc próbować?
O nie, tylko nie ten szlafrok!
Kiedy Norma wreszcie przejechała przez miasto i zatrzymała się przed domem, karetka już tam stała. Sanitariusze właśnie pakowali do niej ciocię Elner, ku wielkiemu przerażeniu Normy ubraną w ten