Złe wieści szybko się rozchodzą
Sąsiadki Elner, Ruby Robinson i Tot Whooten, otrzymały wieści jeszcze przed Normą i Mackym. Zaraz po odjeździe karetki Ruby zabrała Tot do swojego domu i zadzwoniła do koleżanki, Boots Carroll, która pracowała jako pielęgniarka w szpitalu Caraway. Powiedziała, że jej sąsiadka, pani Shimfissle, jest w drodze i należy jej wypatrywać. W ramach zawodowej uprzejmości Boots oddzwoniła i powiadomiła, że właśnie doniesiono z ostrego dyżuru, że pani Shimfissle została oficjalnie przyjęta o godzinie dziewiątej czterdzieści siedem, i przeczytała raport. Ruby odłożyła słuchawkę, odwróciła się do Tot, która siedziała przy kuchennym stole, i pokręciła głową.
– Nie udało jej się.
– Och, nie… Co się stało?
– Wstrząs anafilaktyczny. Użądliło ją tyle szerszeni naraz, że serce po prostu przestało pracować.
– Nie do wiary. Są tego pewni?
– Tak, Boots mówi, że w zasadzie była martwa, kiedy ją przywieźli, od samego początku nie miała szans. Wiedziałam, że ma słaby puls, lecz sądziłam, że się wyliże, biedna stara Elner. Przynajmniej nie cierpiała, a to już coś, jak myślę.
– Naprawdę nie żyje? – zapytała Tot, wciąż z niedowierzaniem.
– Tak. – Ruby usiadła. – To smutne, ale naprawdę nie żyje.
– Jeśli tak było jej pisane, to się cieszę, że nie zmarła na Florydzie, wśród obcych.
– Tak, dzięki Bogu była na własnym podwórku, kiedy wybiła jej godzina.
Obie siedziały przez chwilę, patrząc w przestrzeń, próbując pogodzić się z faktem, że na zawsze straciły przyjaciółkę i sąsiadkę.
Tot westchnęła głęboko.
– No cóż… to koniec pewnej epoki, prawda?
Ruby pokiwała głową i przyznała z powagą:
– Tak, w istocie. Znałam Elner Shimfissle przez całe swoje życie…
– Ja też. Nie wiem, co będę myśleć, gdy nie zobaczę jej na werandzie, jak kiwa ręką do wszystkich. Była jedną z najstarszych, ale najlepszych, prawda?
– W istocie – przyznała Ruby.
Siedziały i rozmyślały, w jaki sposób odejście Elner wpłynie na ich życie. Nie tylko widywały ją codziennie, ale od lat co wieczór przynosiły krzesełka ogrodowe na jej podwórko, siadały, rozmawiały i patrzyły na zachód słońca.
– Co teraz będzie z Klubem Zachodzącego Słońca? – zapytała Tot.
– Nie wiem.
– I kto w tym roku urządzi poszukiwanie wielkanocnych jaj?
– Nie mam pojęcia. Pewnie ktoś urządzi.
– Wielkanoc nie będzie taka sama bez Elner.
– Święte słowa. Powiem ci jedno, Luther Griggs wpadnie w rozpacz, gdy się dowie… a biedna Norma, wiesz, jak ona ciężko to zniesie.
– Jakbym nie wiedziała. Pewnie już się rozsypała na drobne kawałki i dostała ataku.
– Oszaleje z rozpaczy. Myślę, że Elner była jej bliższa niż rodzona matka.
– Wiem, i nie ma się co dziwić. – Po chwili Tot dodała cicho: – Lubiłam Idę, ale czasami była nie do zniesienia.
Ruby przyznała jej rację.
– Też ją lubiłam, choć zadzierała nosa, bez dwóch zdań. Całe szczęście, że Norma ma Lindę, która pomoże jej przez to przejść.
– I nową wnuczkę, to jakaś pociecha, szkoda, że ja nie mogę powiedzieć tego samego o swoich.
Siedziały i patrzyły na stół, tym razem myśląc o biednej Normie. Po chwili Tot zapytała:
– Co teraz zrobimy?
– Chyba powinnyśmy pójść do domu Elner i sprawdzić, czy wszystko w porządku, zamknąć drzwi na klucz. Wiesz, że Norma i Macky nie wrócą do późna.
– Tak, pewnie masz rację. – Tot spojrzała na czerwony plastikowy kuchenny zegar w kształcie dzbanka do herbaty, podeszła do telefonu i zadzwoniła do salonu piękności: – Darlene, odwołaj wizyty wszystkich moich klientek. Dzisiaj nie przyjdę. Szerszenie pożądliły na śmierć biedną Elner Shimfissle i jestem taka zdenerwowana, że nawet gdybym chciała, dziś nie mogłabym nikomu zrobić włosów.
Linda odbiera telefon
Linda Warren, śliczna trzydziestoczteroletnia blondynka, prowadziła zebranie w sali posiedzeń w St. Louis, gdy weszła sekretarka z wiadomością, że jej ojciec dzwoni w pilnej sprawie. Linda przebiegła przez korytarz i odebrała w swoim gabinecie.
– Tatusiu? Co się stało?
– Skarbie, chodzi o ciocię Elner. Spadła z drabiny.
– No nie, nie znowu – jęknęła Linda, siadając za biurkiem.
– Niestety.
– Nic jej nie jest? Nie zrobiła sobie krzywdy?
Zapadła cisza. Macky nie wiedział, jak to ująć, dlatego powiedział:
– Hm… jest w kiepskim stanie.
– No nie. Coś złamała?
– Hm… gorzej.
– Co to znaczy gorzej?
Po długiej chwili milczenia Linda zapytała:
– Nie żyje, prawda?
– Prawda – odparł bezbarwnym tonem Macky.
Linda poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy.
– Co się stało? – usłyszała swój głos.
– Kiedy Tot i Ruby ją znalazły, leżała na ziemi, nieprzytomna. Mówią, że zmarła w ambulansie w drodze do szpitala.
– O mój Boże. Dlaczego? Z jakiego powodu?
– Dokładnie nie wiadomo, ale niezależnie od przyczyny faktem jest, że nie cierpiała. Lekarz powiedział, że najprawdopodobniej nie miała pojęcia, co się dzieje.
– Gdzie mama?
– Ze mną. Jesteśmy w szpitalu Caraway w Kansas City.
– Dobrze się czuje?
– Tak, pyta, czy mogłabyś przyjechać. Musimy podjąć wiele decyzji, a twoja matka nie chce zrobić niczego bez ciebie. Wiem, skarbie, dowiedziałaś się w ostatniej chwili, ale ona naprawdę chce mieć cię przy sobie, jeśli to tylko możliwe.
– Jasne, tatusiu, powiedz mamie, że zjawię się niezwłocznie.
– Dobrze, wiem, ucieszy się na wieść, że już jesteś w drodze.
– Kocham cię, tatusiu.
– Ja też cię kocham, skarbie.
Macky rozłączył się i poczuł falę ulgi. Prawda była taka, że potrzebował Lindy równie mocno jak Norma. Wiedział, że gdy ona się zjawi, wszystko będzie w porządku. Jego mała dziewczynka – słodki bezradny aniołek, we wszystkim od niego zależny – dorosła i stała się osobą, na której teraz on mógł polegać. Czasami patrzył na tę pewną siebie kobietę