Jacob, który podarował mi tę książkę, wiedział, że interesuję się tą sprawą z przyczyn bardziej osobistych. Chodziłam do liceum Hollywood High, gdzie poznałam dwie kluczowe postaci z historii opisanej w Helter Skelter – Stephena Kaya, młodego zastępcę prokuratora okręgowego, który podczas procesu pomagał Vincentowi Bugliosiemu, i Catherine Share vel Gypsy (Cyganka), która wynajdywała młode kobiety do sekty Charlesa Mansona.
W mojej rodzinie też borykaliśmy się z podobnymi problemami, choć oczywiście nie przybrały one aż tak ekstremalnej formy. Mój brat odsiedział wyrok za napad rabunkowy i Jacob wiedział, jak mocno to na mnie wpłynęło. Podobnie jak członkowie Rodziny Mansona brat był dzieckiem rodziców z klasy średniej, którzy pokładali w nim wielkie nadzieje. Tak jak Leslie Van Houten cieszył się powszechną sympatią, był bystry, przystojny i przyjazny. On też przerwał studia i zagubił się życiowo, imprezował i zażywał środki halucynogenne. Zresztą opis ten pasuje do tysięcy dzieciaków z lat sześćdziesiątych, choć niewiele z nich popełniło przestępstwo takie jak mój brat, który napadł na starsze małżeństwo w ich domu. Osadzono go w California Institution for Men – kalifornijskim więzieniu dla mężczyzn w Chino, położonym zaledwie kilka kilometrów od zakładu, w którym wylądowała trójka kobiet Mansona.
Oprócz motywów czysto osobistych, które skłaniały mnie do zainteresowania się tą sprawą, miałam też mnóstwo powodów, by jej unikać. Jacob nie był ich świadomy, bo nie został jeszcze ojcem i miał niewielkie pojęcie o psychologicznej bezbronności karmiących matek. Helter Skelter rzeczywiście czytało się świetnie, jednak jej treść mnie przerażała, a sama książka stała się totemicznym ucieleśnieniem zła. W rezultacie nie byłam w stanie trzymać jej w tym samym pokoju, w którym przebywali moja nowo narodzona córka czy sześcioletni wówczas syn. Samo myślenie o tym, że można się dopuścić pozbawionego jakichkolwiek przesłanek aktu barbarzyństwa, jest szczególnie przerażające w sytuacji, kiedy buzują w nas hormony opiekuńczości i skupiamy się tylko na ochronie każdego oddechu swojego bezbronnego dziecka.
Niemniej źródłem moich lęków nie był Charles Manson, psychopata w starym stylu z newage’owym zadęciem. Ponieważ wyglądał na obłąkanego, łatwo było mi go zlekceważyć. Chodziło o kobiety. Ich pozorna normalność w połączeniu z okrucieństwem zbrodni i, jakby tego mało, ich zachowanie podczas procesu, szydercze kpiny z bólu i żalu odczuwanego przez bliskich ofiar, czyli w sumie dziesięć rodzin – wszystko to było całkowicie niezrozumiałe. A że znałam Catherine Share, najważniejszą w Rodzinie rekruterkę nowych członków, z czasów, gdy była bystrą, ładną i bez wątpienia atrakcyjną licealistką, tym bardziej zastanawiało mnie jej oddanie Mansonowi. Choć sama nie brała bezpośredniego udziału w morderstwach Tate–LaBianca, to za jego poduszczeniem popełniła inne przestępstwa.
W mojej głowie na opis ciężarnej Sharon Tate, która leżała w pozycji embrionalnej, z jedwabistymi blond włosami i w bieliźnie z kwiecistym wzorem, niemal niewidocznym pod warstwą krwi, nałożył się widok Leslie Van Houten, Patricii Krenwinkel i Susan Atkins, jak idą przez budynek sądu, podśpiewując piosenki Mansona, zupełnie jakby wybierały się na hipisowską imprezę. Obraz tych dziewcząt i brutalnych morderstw będzie pojawiać się w mojej świadomości i znikać z niej przez kilka kolejnych dekad.
Po popełnieniu zbrodni Tate–LaBianca Charles Manson osiągnął w Stanach Zjednoczonych status niemal mityczny. Dla zniechęconej młodzieży europejskiej i amerykańskiej stał się idolem, inspiracją, wiecznym buntownikiem bez powodu. Dla reszty z nas został, choć w swojej skarlałej formie, symbolem zła, jak Hitler. Choć on sam własnoręcznie nie zabił żadnej z tych siedmiu osób, zyskał większą sławę niż jakikolwiek inny seryjny morderca.
Jedną z niepojętych tajemnic Holokaustu jest niewysłowiona brutalność zwykłych Niemców – członków klasy średniej, którzy bezpośrednio i z bliska uczestniczyli w rzezi Żydów. Podobnie też nieprzemijający potencjał mitu Mansona ma swoje źródło nie tylko w jego zaangażowaniu w zabójstwa, ale także w sprawnym wyeliminowaniu człowieczeństwa u pozornie normalnych młodych ludzi, którzy na jego życzenie popełnili zbrodnie.
Z uwagi na skruchę okazaną przez Leslie Van Houten i Patricię Krenwinkel chciałam dowiedzieć się czegoś o drodze, którą przebyły, i o losach Susan Atkins, trzeciej z kobiet skazanej w tym samym procesie. Pamiętałam, jak obrońca Leslie Maxwell Keith prosił ławę przysięgłych: „spróbujcie przeanalizować jej przypadek, zamiast ją zabijać”. Orzeczono jednak karę śmierci – wyrok ten został zmieniony, kiedy Sąd Najwyższy Stanu Kalifornia uznał, że przepisy dotyczące najwyższego wymiaru kary były w ówczesnym ich sformułowaniu niekonstytucyjne (zobacz rozdział siódmy).
Czy zatem jej przypadek został przeanalizowany? Czy kobiety miały – jak utrzymywał Vincent Bugliosi – „głęboko w swoich duszach” coś, co popychałoby je do przemocy nawet bez pośrednictwa Mansona? Czy też były po prostu zagubionymi, podatnymi na wpływy młodymi dziewczynami, których umysły zdegenerowały się na skutek oddziaływania kombinacji czynników takich jak niepokoje społeczne, narkotyki i wyjątkowe zdolności manipulacyjne pewnego psychopaty? Jak zatem z perspektywy wieku średniego postrzegały to, że w dwie kolejne noce 1969 roku uczestniczyły w zabójstwie siedmiu nieznanych sobie osób?
Napisałam do Leslie Van Houten i Patricii Krenwinkel do California Institution for Women, więzienia dla kobiet w kalifornijskiej Fronterze, z prośbą o rozmowę. Z przyczyn, o których będzie jeszcze mowa, postanowiłam nie kontaktować się z Susan Atkins.
2
Uśmiech Abigail Folger
Koszmar zaczął się 8 sierpnia 1969 roku. Choć od tych wydarzeń minęły dziesięciolecia, wciąż istnieją wątpliwości odnośnie do szczegółów zbrodni. Wiemy jednak, że Charles Manson poinstruował dwudziestodwuletniego Texa Watsona, dwudziestoletnią Susan Atkins, jej rówieśniczkę Patricię Krenwinkel i dziewiętnastoletnią Lindę Kasabian, by pojechali pod adres Cielo Drive 10050 – ogrodzoną posiadłość na skraju Benedict Canyon – gdzie mieli obrabować oraz zabić wszystkich, których napotkają na miejscu. Manson nie wyznaczył tej pierwszej nocy Leslie Van Houten, sam też bezpośrednio nie uczestniczył w mordzie. Został na Spahn Ranch, starym ranczu filmowym w Chatsworth, na przedmieściach Los Angeles, gdzie mieszkał z dwudziestoma innymi młodymi ludźmi w czymś na kształt komuny.
Do dziś dyskutuje się, dlaczego i po co Manson wybrał tamtej nocy akurat ten dom, wiadomo jednak, że był z nim powiązany przez producenta muzycznego Terry’ego Melchera, syna Doris Day. Choć do tego czasu Melcher zdążył się stamtąd wyprowadzić, wcześniej mieszkał przy Cielo Drive 10050 ze swoją dziewczyną Candice Bergen. Mansona trawiła obsesyjna nadzieja, że Melcher, z którym się przecież znał, zrobi z niego gwiazdora sprzedającego mnóstwo płyt. Kiedy Melcher nie dotrzymał dawno przyrzeczonej obietnicy wydania albumu, Manson, jak wynika z zeznań złożonych później przez Susan Atkins przed wielką ławą przysięgłych, postanowił porządnie go nastraszyć.
Czteroosobowa grupa uzbrojona w rewolwer, obcęgi, liny i noże dotarła pod posiadłość, a następnie przecięła druty telefoniczne i pokonała ogrodzenie. Kiedy szli w kierunku domu, nadjechał stary nash rambler prowadzony przez Stevena Parenta, osiemnastoletniego znajomego stróża posesji Williama Garretsona, który mieszkał w domku gościnnym na tyłach posiadłości.